Czy posypanie głowy popiołem to tylko pusty gest, czy coś więcej?
Umrę. Nie wiem kiedy. Może jutro, może za kilkadziesiąt lat. Ciało zostanie na ziemi i obróci się w proch. Duch stanie przed Bogiem. Najważniejszy dzień w życiu to śmierć, a najważniejsza podróż to właśnie ta ostatnia, na spotkanie z Bogiem.
Ale po co o tym mówić? Nie chcemy tego słuchać! Bawmy się! Bo my w ogóle nie chcemy dziś słyszeć o ważnych i poważnych rzeczach. Bo nawet rzecz tak tragiczna jak samobójstwo, zamach, śmierć wielu osób zamienia się na ekranach tabletów, smartfonów i telewizorów w show, w medialny cyrk. Bo kiedy człowiek wkłada do ust pistolet i pociąga za spust, to na drugi dzień na pierwszej stronie gazety będzie infografika, która pokaże: pod takim kątem włożył, tu wyleciał pocisk... Już nieważne, dlaczego to zrobił i jaki ciąg wydarzeń do tego doprowadził. Ważne, jak daleko tryskała krew. Dziennikarze, którzy wbiegli na odgłos strzału, wiedzieli: trzeba łapać za telefony, kamery, aparaty. Jest news! Tylko jeden zachował się „nieprofesjonalnie” i zaczął ratować rannego człowieka. To się tak ładnie po angielsku nazywa: infotainment. Zlepek dwóch słów: informacja i rozrywka. Czyli inforozrywka.
***
Nie chcemy słuchać o poważnych sprawach. „Prochem jesteś i w proch się obrócisz”. A dajże mi spokój! Kiedyś zjedzą mnie robaki, albo spłonę w krematorium ale to kiedyś. Teraz jest teraz, chcę się bawić!...
A jednak nie... A jednak w Środę Popielcową kościoły są pełne, a konfesjonały oblężone. A jednak cicho i pokornie sunie procesja w stronę kapłana, który w ręku trzyma naczynie z popiołem. I popiół na głowie. I nikt nie myśli o tym, że to groteskowo wygląda, że śmiesznie, że bez sensu. Bo potrzebujemy takiej chwili zatrzymania i zderzenia z twardą rzeczywistością. Potrzebujemy takiej chwili, by popatrzeć na tę kupkę szarego proszku, która kiedyś była piękną, zieloną, wielkanocną palmą. Potrzebujemy, by zapytać o sens. O to, co najważniejsze, co jest esencją życia.
***
Niełatwe to pytanie. A od trudnych pytań dziś raczej się ucieka. „Koń ma dużą głowę, niech się martwi” - mówią młodzi. Starsi mają trochę więcej czasu. Patrzą na świat z nieco innej perspektywy. Ale i oni czasem dają się uwieść zwodniczemu blaskowi fałszywych koralików i zaklinają upływ czasu i pytania o to, co tak naprawdę nadaje mu wartość. Bo takie pytanie wymaga niesamowitej pokory i odwagi. Dopuszczenie do świadomości tej prawdy, że sam z siebie jestem niczym, jestem garstką prochu, może naprawdę zaboleć. Ten ból może zniszczyć, jeśli uparcie szukam sensu w pustce własnego „ja”, własnego pomysłu na życie, własnych płynnych i niepisanych zasad. Wyzwolenie przychodzi w momencie, gdy uznam własną skończoność, małość, niewystarczalność. Gdy pogodzę się z faktem, że jestem tylko lustrem - ale nie samoistnym źródłem światła. Gdy uznam, że tylko Bóg jest Odpowiedzią na moje pytania i Sensem. Tylko On, nikt inny. Wszystko inne - w takim stopniu, w jakim do Niego prowadzi.
***
Miałeś kiedyś w ręku popiół? Z ogniska, kuchni... nieważne, skąd. Wiesz, jaki jest lekki i sypki? A spróbuj w niego dmuchnąć! Natychmiast cała chmura unosi się do góry, wdziera się do nosa, oczu i ust, nie pozwala widzieć i oddychać. Osiada na włosach i ubraniu. Rozetrzyj go na dłoniach, a później spróbuj umyć ręce. To nie takie proste! Sama woda nie wystarczy, potrzebne dobre mydło i szorowanie. Tak się jakoś „wżera” w skórę, przykleja się do niej. Łatwo się pobrudzić, trudno znów stać się czystym. Zupełnie jak z grzechem. I to również jest jeden z wymiarów tego popielcowego gestu: tak, upadłem. Tak jest na mnie brud. Wyznaję to przed całą wspólnotą: przed Bogiem, ale też przed moimi braćmi i siostrami. Chcę to zmienić, proszę o modlitwę. Klękam przy kratkach konfesjonału, nazywam ten brud po imieniu. Patrzę, w jakie miejsca mojego życia wdarł się ten wszędobylski szary proch. Gdzie pobrudził powierzchownie, a gdzie wbił się na dobre, stając się prawie drugą skórą. „Jesteś czysty - idź i nie grzesz więcej”. Łatwo powiedzieć - przyzwyczajenie zostaje. Nie da się tak z dnia na dzień. Znów upadam. Znów rozczarowanie. Ile razy jeszcze? Siedemdziesiąt siedem?
***
A może nie usłyszysz, że jesteś prochem, ale inne słowa? Mszał daje kapłanowi wybór. Posypując głowy popiołem, może też mówić: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. A Liturgia Słowa Środy Popielcowej i pierwszych dni Wielkiego Postu tłumaczy „łopatologicznie”, co znaczy prawdziwy post i prawdziwe nawrócenie. Nie mnożenie modlitw i praktyk według własnego pomysłu, ale mądra refleksja i konkretne do bólu działanie tam, gdzie jest taka potrzeba. Pamiętam, jak kiedyś dzieci na religii opowiadały o swoich wielkopostnych postanowieniach. Królowało oczywiście niejedzenie słodyczy i chodzenie na Drogę Krzyżową (niczego temu nabożeństwu nie ujmując). Wstał chłopiec i powiedział: „Postanowiłem codziennie rano ścielić swoje łóżko!”. Konsternacja. A on wybrał najlepiej. Drobna rzecz, ale konkret. Krok do przodu, przejście nad własnym ograniczeniem. Ty też tak możesz. Jeśli masz dużo czasu i dużo się modlisz - nie dokładaj już kolejnych modlitw. Może odwiedź chorą sąsiadkę? Jeśli nie modlisz się wcale - postanowienie o modlitwie będzie całkiem na miejscu. A może zadzwoń do mamy, do starej ciotki; wygospodaruj w domowym budżecie parę złotych na dobry cel? Popatrz na siebie - z czym masz problem, gdzie najczęściej upadasz? Może mówisz za dużo? Przeklinasz, obmawiasz, plotkujesz, wyzywasz... a potem masz moralnego kaca. Prosty sposób - za każdą obmowę złotówka do skarbonki, a potem ofiaruj na ubogich. Zobaczysz, jak szybko zaczniesz gryźć się w język. Tylko zacznij. Zmień swoje myślenie o poście. Pozwól, żeby to wszystko działo się NAPRAWDĘ. Bo to wszystko nie są żarty. Przecież kiedyś w proch się obrócisz. Duch zabierze ze sobą tylko uczynione dobro. Obyś wtedy miał tego „bagażu” jak najwięcej.
ks. Andrzej Adamski
Echo Katolickie 7/2013
opr. ab/ab