Jaka powinna być refleksja nad duchowym spadkiem Jana Pawła II? Cykl przygotowujący do kanonizacji Papieża Polaka
Przygotowanie do kanonizacji
bł. Jana Pawła II
Szukając wiedzy o świętości, sięgamy po grube tomy pism mistyków, doktorów Kościoła. Pochylamy się przed posągami i monumentami. Wertujemy albumy, poruszamy wspomnienia i wzmacniamy. Przeglądamy „święte” obrazki w mniej lub bardziej udolny sposób przywołujące pamięć tych, którzy zostali oficjalnie zaliczeni w poczet świętych czy błogosławionych. Nie ma w tym nic złego. Problem leży w czym innym: tak postrzegana świętość jawi się jako monument, niedosiężny horyzont. Zamiast przyciągać do siebie, krystalizuje przekonanie, że jest tylko dla wybranych, najmocniejszych, a dla tzw. zwykłych chrześcijan pozostaje niedosiężną.
O świętych mówi się czasem: awangarda chrześcijaństwa. Nader często odarci z tego, co „nazbyt ludzkie” i historyczne, w praktyce jawią się jako ci, których bardziej podziwiamy, niż naśladujemy. Łatwiej nam jest zaakceptować postać bohatera niż świętego. Tak się stało m.in. z postacią bł. Jana Pawła II. Pamięć zakuta w spiż, owszem, jest powodem dumy, ale nie generuje pragnienia naśladowania, szukania odpowiedzi na pytania: dlaczego takimi się stali? skąd się wzięła ich wyjątkowość? co tak naprawdę było źródłem ich siły?
W unifikującym wszystko, zglobalizowanym świecie zapotrzebowanie na bohaterów wzrasta. Herosi jednak, w przeciwieństwie do świętych, skupiają uwagę na sobie, sublimują ludzkie pragnienia. I tylko to. Nie wyprowadzają ich jednak poza krąg ludzkich spraw, dlatego też zdumiewająco szybko tracą swoją pozycję. Przychodzą nowi. Świętość nigdy się nie przeterminuje. Święci proponują nową perspektywę spojrzenia na ludzki los i mimo zmienności triumfalnych deklaracji, że w nowym „lepszym” świecie nie ma już miejsca dla Boga, są bardzo atrakcyjną „ofertą”.
Problem potęguje swoista bezradność popkultury (i jej przedstawicieli oraz rzeczników) wobec podejmowanych przez nie prób opisu świętości. Superstar, celebryta, bohater - tylko takimi matrycami dysponują, przy ich pomocy próbując opisywać świętość. Opisy hagiograficzne ogółowi komentatorów życia publicznego jawią się jako hagada „ku pokrzepieniu serc”, lokując się w bliskim sąsiedztwie wspomnienia postaci ze świata z baśni i legend, gdzie pełno jest księżniczek, rusałek i wodników, prawda miesza się z wytworami ludzkiej wyobraźni, rzeczywistość z marzeniami, które nie mają szans się spełnić. Tak rozumianą świętość zdaje się oddzielać od życia przepaść nie do przebycia.
Niezdolność do jej głębszego zrozumienia, powtarzanie wytartych sloganów („wadowickie kremówki”) i zgranych archiwalnych migawek w konsekwencji prowadzi do tragicznego spłycenia i uproszczeń, czasem wręcz śmieszności. Przypuszczać należy, że w kwietniu i maju 2014 r. będzie podobnie. Pośpiewamy „Barkę”, telewizja pokaże Wadowice, papieskie kremówki, posłuchamy fragmentów homilii z Placu Zwycięstwa 1979 r., obejrzymy migawki z podróży po Polsce i świecie etc. Zostaną poruszone emocje. Będziemy celebrować narodową dumę, że oto „jeden z naszych” się „wybił”. Potem zapomnimy o wszystkim, dając się pochłonąć codziennym swarom i przepychankom.
Wydaje się, że popełniliśmy błąd poprzez nieumiejętne odczytanie dziedzictwa papieża z Polski. Powstały pomniki, wydano książki i albumy, powstało kilka instytutów, fundacji i muzeów, napisano parę tysięcy prac magisterskich i rozpraw doktorskich, powołano do życia kilkadziesiąt parafii pw. bł. Jana Pawła II. Refleksją nad jego duchowym spadkobierstwem zajmuje się wąskie grono osób - ogół „odpłynął”. Dla wchodzącego obecnie w dorosłość pokolenia maturzystów (w 2005 r., kiedy papież odszedł, mieli dziewięć lat) jego postać jest rozmyta, nierzeczywista. Z drugiej strony: jego nauczania np. w kwestiach antropologii chrześcijańskiej, przesłania ze Światowych Dni Młodzieży młodzi ludzie przyjmują z zapartym tchem. Tylko że niewiele jest miejsc, gdzie mogą je usłyszeć.
Zbawienie to najważniejszy cel w życiu człowieka wierzącego. Nie ma wartości cenniejszej niż świętość. Dlatego Kościół stawia ją tak wysoko w hierarchii spraw. Wszystko, co w nim się dokonuje, ku niej ma prowadzić. Ale też całe jego wewnętrzne życie, nadzieja są czerpaniem ze świętości. Przede wszystkim z Najświętszego Boga, który nam się objawia, darowuje, umacnia i prowadzi ku sobie. On jest Źródłem, które nigdy nie wysycha. On powołuje do świętości każdego z nas. Rzecz w tym, że zajęci wielością spraw nie uznajemy za ważne, aby ów dar w sobie rozwinąć. Kościół jest grzeszny i zarazem święty - to nie tylko formułka teologiczna. Przekonanie wyrasta ze świadomości uświęcającej obecności Chrystusa w Mistycznym Ciele, jakim jest właśnie Kościół. Sami z siebie nic nie możemy zdziałać - On nas uświęca i prowadzi.
Dziś, kiedy na różne sposoby szkicuje się obraz Kościoła tylko ludzkiego, grzesznego, słabego, szczególnie ważne wydaje się, aby nie zapominać o jego jasnym obliczu. Mówić o nim, budzić nadzieję, ukazywać świętość jako najcenniejszy skarb. Pozostaje tylko jedno pytanie: jak to robić? Jak ją odbrązowić, znieść z piedestału, uczynić atrakcyjną? Jaki ma być Kościół, aby jego ciemna, ludzka strona nie przesłaniała uświęcającej obecności Boga?
Gdy postawimy obok siebie szereg naczyń, łącząc je wszystkie jednym przewodem, powstanie system naczyń połączonych. Gdy się doleje płynu do jednego, poziom podniesie się we wszystkich. Prosty obraz dobrze wyjaśnia wszystko, co dzieje się w Kościele. To także swoisty system naczyń połączonych. A zatem: każda modlitwa jest moja i zarazem nie jest moja. Pozostając moją w Duchu Świętym, powiększa równocześnie „majątek” całego Kościoła. Ubogaca mnie na zawsze, ale zarazem sprawia, iż piękniejszy staje się cały Kościół. To samo dzieje się ze świętością - zweryfikowaną, potwierdzoną, uroczyście ogłoszoną, ale też zwyczajną, codzienną. To wspólny kapitał całej wspólnoty wierzących! Nie jest do podziwiania, oprawiania w ramki i zaklinania w święte obrazki. Raczej mocą, która poprzez niewidzialny system naczyń połączonych dociera do serca każdego człowieka wierzącego, umacniając go i utwierdzając w jego wędrówce ku Najświętszemu Bogu. Nie bez powodu bł. Jan Paweł II pisał, iż „święci rodzą świętych”.
W zatomizowanym świecie, w wielości nieprzekraczalnych samotności taki sposób istnienia wydaje się wręcz nieprawdopodobny, nierealny. A jednak tak jest. Ci, którzy odeszli, i ci co żyją, razem tworzą jedno dziedzictwo. Mogą na siebie nawzajem wpływać. Ów dynamizm w teologii nazywamy „świętych obcowaniem”.
Brakuje nam takiego rozumienia Kościoła. Nie widzimy w nim miejsca dla siebie, ponieważ nie mamy świadomości owego systemu naczyń połączonych. Dlatego jesteśmy słabi, kurczowo trzymamy się naszego „tu i teraz”, zapominając, że ono nie do końca należy do nas. Tolerujemy w sobie grzech, gnuśność (uznając, że to prywatna sprawa), zapominając, iż w ten sposób zatruwamy cały Kościół. Oddajemy walkowerem grę o życie, uznając, że nie warto się męczyć.
KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
W całej historii Kościoła i świata Jan Paweł II był wybitną i niewyobrażalną wielkością, która wywarła decydujący wpływ na ich kształt na przełomie XX i XXI w. - pisał Peter Seewald, autor wywiadu - rzeki z Benedyktem XVI „Światłość świata”. - Zarzucano Janowi Pawłowi II, że wyniósł na ołtarze zbyt wielu świętych, że doszło do inflacji świętości. To jest błędna opinia. Przeciwnie, Jan Paweł II chciał tym wyraźnie pokazać, czym jest świętość. Dzięki niemu zaczęliśmy na nowo widzieć świętość, która jest zadana każdemu chrześcijaninowi. Ewangelia mówi, że drogą wyznawcy Chrystusa jest świętość. Co nie znaczy, iż mamy czynić cuda, ale znaczy to, że powinniśmy dążyć - przy wszystkich naszych słabościach - do osobistej relacji z Bogiem. Być coraz bliżej Niego i wnosić Go w swoją codzienność. Z innej strony: święci są przeciwieństwem i wyzwaniem dla ikon tego świata, będących wzorcami współczesnego człowieka. Myślę tu o gwiazdach filmowych, sportowcach, ludziach polityki, którzy są po prostu fałszywymi ikonami. Nie są oni żadnymi wzorcami. Jan Paweł II wynosił na ołtarze po prostu takich ludzi, którzy chcieli do końca wypełnić swoje człowieczeństwo tak, jak chciał od nich Bóg - dodał Peter Sewald.
opr. ab/ab