Owocne rekolekcje

Wielki Post z teściową

Święta za pasem... Zaczyna się Wielki Tydzień. Anna nie ma wątpliwości, że dzięki obecności teściowej ten czas będzie obfitował w szczególne łaski. „Pan Bóg pozwala nam spotykać ludzi złych, byśmy później potrafili zauważyć i docenić tych dobrych” - podkreśla.

Owocne rekolekcje

Do posypania głowy popiołem stanęła - jak wyznaje - motywowana bardziej tradycją niż realną potrzebą serca. Wychowana w religijnej rodzinie uważała się za prawdziwie pobożną kobietę. Do kościoła chodziła co niedzielę, z jednym mężem żyła od lat, po katolicku wychowywała dwójkę pociech... Słowem: żona i matka jakich wiele. Tegoroczny Wielki Post nieoczekiwanie narzucił jej nową rolę - postawił przed egzaminem z bycia synową.

Kilka dni po Środzie Popielcowej kobieta odebrała telefon od siostry męża informujący, że „mają się zająć” mamą. - Szwagierka wyjaśniła, że dostała przydział na długo oczekiwany pobyt w sanatorium, a mamie dobrze zrobiłaby zmiana otoczenia. „Ja pracuję! I jak ty to sobie wyobrażasz?” - spytałam. W odpowiedzi usłyszałam, że Wielki Post to okazja do pomnażania uczynków miłosierdzia. „Łatwo deklarować bycie dobrą... - zaśmiała się szwagierka. - Nadszedł czas, by udowodnić słowa czynami”. Zgodziliśmy się, bo niby co mieliśmy zrobić, i - proszę mi wierzyć - to były najpiękniejsze i najbardziej owoce rekolekcje, jakie moglibyśmy sobie wymarzyć.

Świadectwo Anny, bo takie imię nosi kobieta, idealnie wkomponowuje się w tematykę wielkopostnych rozmyślań.

Masz ważną rolę do spełnienia

- Teściowa mieszkała kilkaset kilometrów od nas, dlatego kontakt z nią ograniczał się zazwyczaj do okazjonalnych rozmów przez telefon. Dzieci wzbraniały się przed braniem słuchawki, tłumacząc, że babcia albo pyta o szkołę, albo nakazuje im słuchać dorosłych. Kiedy jednak zamieszkała z nami i dbała, by miały zawsze na śniadanie świeże bułki, które zresztą sama kupowała wracając z kościoła, zakochały się w niej bez pamięci.

Jako dodatkowe zalety nowego członka rodziny Anna wskazuje niechęć do narzucania swojego zdania i umiejętność dyskretnego towarzyszenia. - Mama najchętniej brała do ręki różaniec i zamykała się w pokoiku. Jednak kiedy po kolei zaglądaliśmy do niej, pytając, czy niczego nie potrzebuje, wykorzystywała okazję, by przetrzymać nas chwilę, zachęcając do zwierzeń i przemycając różne życiowe mądrości.

I tak wnuczce, która poskarżyła się na kłótnię z koleżanką, babcia wyjaśniła, że wygrywa nie ten, kto pielęgnuje w sobie urazę, ale każdy, kto potrafi wyciągnąć rękę do zgody. Wnukowi będącemu z racji młodzieńczego buntu niejako na bakier z Kościołem - zamiast reprymendy - opowiedziała historię Boga-Człowieka, który z miłości do świata pozwolił się ukrzyżować. „Babcia mówi o Jezusie?!” - odparł kpiącym tonem. Nie odmówił jednak jej prośbie o wspólne obejrzenie „Pasji” Gibsona. „Babciu, to było nieludzkie, co oni Mu zrobili” - mówił poruszony po seansie. „Nie oni, dziecko, ale my wszyscy: tak ja, jak i ty! A każdy grzech to kolejne biczowanie...” - zauważyła. „Ale dlaczego On się na to godził?! Przecież nikt Go nie zmuszał...” - wnuk gubił się w argumentacji. „On to zrobił z miłości do mnie i do ciebie” - wyjawiła. „Ale przecież mnie wtedy jeszcze...”.

- Chciał powiedzieć, że nie było go na świecie. Mama wytłumaczyła mu jednak, że był już w Bożych planach: kochany, oczekiwany, wyposażony w talenty... Gładząc mojego syna po ręce, prosiła go, by nigdy nie myślał, że jego życie jest przypadkowe. „Masz ważną rolę do spełnienia, ale żeby nie pobłądzić, musisz mocno trzymać się Jezusa. Pamiętaj, co On dla ciebie zrobił...” - mówiła. Skutek? Syn, którego wołami trzeba było ciągnąć do kościoła, następnego ranka - a był to środek tygodnia - oświadczył, że idzie z babcią na Mszę św., i wiem od niej, że poszedł do spowiedzi. Skąd ta nagła zmiana? - Anna nie ma wątpliwości: - Jako rodzice popełnialiśmy błąd, nakazując mu, jak ma żyć i nieustannie stawiając wymagania. Teściowa wzięła go sposobem - okazała mu życzliwość i troskę. Miała dla niego czas, ale przede wszystkim umiała i chciała słuchać. Syn wiedział, że babcia nie mówi dla zasady. Czuł, że jej słowa poparte są wielką wiarą. Ujęła go siła jej świadectwa - sygnalizuje wdzięczna matka.

Nasza babcia to święta kobieta

- „Wiesz, dziecko, to ciśnienie tak mi skacze. Sama się boję, a tak bym chciała pójść...” - zagadnęła już w pierwszy piątek pobytu u nas. Czy można odmówić prośbie motywowanej dobrem? - Anna przyznaje, że rad nierad towarzyszyła teściowej w drodze do kościoła na nabożeństwo Drogi Krzyżowej. - Rozważania kolejnych stacji uświadomiły mi, jak bardzo odeszłam od pobożności znanej z lat dzieciństwa. Kiedy mimo to w kolejny piątek oznajmiłam, że chyba nie zdążę, by z nią pójść, mama nie wahała się użyć podstępu. „Widzisz, Pan Jezus też mógł po drodze rzucić krzyż...” - oznajmiła z dobrotliwym uśmiechem. Poszłam, choć pod przymusem, bo inaczej sumienie by mnie chyba zagryzło.

Tradycją każdej z niedziel stały się z kolei pogadanki na temat odczytywanej podczas Mszy św. Ewangelii. - Teściowa narzucała temat niby od niechcenia, ale robiła to tak umiejętnie, że wkręcała nas, a zwłaszcza dzieci, które w efekcie się przekrzykiwały. Opowieść o synu marnotrawnym zaczęła od spytania wnuka, po której ze stron by się opowiedział: starszego czy młodszego. Syn, chojrak, zdradził, że bliżej mu do marnotrawnego. „Dlaczego?” - drążyła. Nieoczekiwanie wywiązała się dyskusja na temat braku porozumienia w rodzinach powodowanego zawiścią. „Ale starszy mógł się obrazić! W końcu on zawsze był grzeczny” - córka stanęła w obronie porządniejszego. Puentą rozmowy stała się dygresja babci na temat miłości rodziców, którzy kochają każde swoje dziecko: tak dobre, jak i błądzące. W kolejną niedzielę mój syn sam zaczął temat. Ba, on nie mógł się doczekać babcinego sądu na temat cudzołożnicy, której przebaczył Jezus. „A ty, dziecko, w każdej sprawie masz czyste sumienie?” - zawstydziła go, zachęcając, by wyobraził sobie, jak by się czuł, gdyby wszyscy go osądzali, a nikt nie chciał stanąć w jego obronie. Kamienie - o czym przekonywała - to wszystkie słowa, jakie kierujemy pod adresem drugiego człowieka: plotki, obmowa, posądzenia... Od tej chwili każde wypowiadane przez nas słowo było niejako na cenzurowanym. Zanim się zorientowaliśmy, sami już się kontrolowaliśmy. „Nasza babcia, mamo, to święta kobieta” - oznajmiła jednego z wieczorów moja córka.

I czy wyszłam na tym źle?

Anna polemizuje z twierdzeniem, że współczesny człowiek nie chce słuchać... - Chce, nawet jeśli się do tego nie przyzna. Nikt nie lubi jednak umoralniania, nakazów, tłumaczenia niejako z góry, z pozycji mądrzejszego... Tyle że jeśli ktoś opowiada o tym, czym żyje, a potwierdzeniem jego słów stają się zauważalne gołym okiem pokój i radość, słuchający pragnie pójść jego śladem. Przykład najskuteczniej inspiruje - zauważa, dodając, iż najcenniejszą lekcją, jaką z kolei ona odebrała, była opowieść teściowej o powojennych latach: nieoczekiwanej śmierci męża, później syna i trwania mimo wszystko - bo do wychowania była jeszcze dwójka pociech. - „Ja zawsze modliłam się tylko o trzy rzeczy: silną wiarę, wielką miłość i głęboką pokorę. Jeśli to zdobędziesz, masz wszystko” - mówiła, mnożąc obrazy sytuacji po ludzku beznadziejnych, które z Bożą pomocą udało się pomyślnie rozwiązać. „Pan Bóg dopuszcza zło, ale nie jest ono Jego życzeniem. Zło w świecie to skutek naszych grzechów. Jeśli jednak przyjmiemy to, co nas boli, w poddaniu się woli Bożej, On wyprowadzi z tego dobro” - tłumaczyła. I jako przykład podała swoje wdowieństwo. „Mówią, że można polegać na ludziach. Tyle że człowiek zawsze zawiedzie, a nawet jeśli nie, to zbyt wcześnie odejdzie... I zostaje rozpacz. Jedynym ratunkiem jest budowanie na Bogu. On nigdy nie opuści człowieka. Spójrz na mnie, ja Mu zaufałam! I czy wyszłam na tym źle?!” - pytała.

Gdzieś musi być i kucyk!

Święta za pasem... Zaczyna się Wielki Tydzień. Anna nie ma wątpliwości, że dzięki obecności teściowej, jej „kochanej mamy” - jak ją zaczęła nazywać, ten czas będzie obfitował w szczególne łaski. - Pan Bóg pozwala nam spotykać ludzi złych, byśmy później potrafili zauważyć i docenić tych dobrych - deklaruje z sugestią, że to dzięki mądrości i towarzyszeniu babci ich życie rodzinne zyskało nową jakość. - Bo ja nie wspomniałam, że my już wspólnie modlimy się Koronką do Miłosierdzia Bożego? Dzieci to lubią. Zwłaszcza syn, bo - jak podkreśla - jest krótko i konkretnie. Mama zachęciła nas też do modlitwy różańcowej w intencji naszego małżeństwa i dzieci. Czy to nie cud?! - nie kryje zadziwienia tą nową formą rodzinnej pobożności. - Dzieci ani myślą żegnać się z babcią. Zwłaszcza że - mimo iż nie wierzą już w wielkanocne „zajączki” - zachęceni jej przykładem odcięli się od słodyczy na czas Wielkiego Postu. Teraz czekają na obiecane łakocie. Skądinąd wiem, że mama już upycha je po szufladach...

- I jeszcze coś zdradzę - dodaje na zakończenie. - Moja teściowa jest wielką zwolenniczką optymistycznego podejścia. Mówi, że radość z życia da się wyćwiczyć. Ostatnio opowiedziała nam anegdotę o bliźniakach: pesymiście i optymiście. Pierwszy z nich został zamknięty w pokoju pełnym zabawek, a drugi w pomieszczeniu, gdzie były zwały końskiego łajna i łopata. Po jakimś czasie okazało się, że pesymista mimo tylu atrakcji nadal płacze, a optymista z uśmiechem przewala łajno. „I z czego ty się tak cieszysz?” - dziwił się autor eksperymentu. „Skoro jest tu tyle łajna, to gdzieś musi być i kucyk!” - odpowiedział optymista. Bo w życiu chodzi o to, by nigdy się nie poddawać!

WA
Echo Katolickie 11/2016

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama