Dlaczego o bliźnich nie można mówić źle i jak naprawić krzywdę wyrządzoną słowem? - w kolejnym odcinku adwentowego cyklu
„Mów zawsze życzliwie o drugich - nie mów źle o bliźnich. Napraw krzywdę wyrządzoną słowem. Nie czyń rozdźwięku między ludźmi”.
„Z każdego bezużytecznego słowa, które wypowiedzą ludzie, zdadzą sprawę w dzień sądu. Bo na podstawie słów twoich będziesz uniewinniony i na podstawie słów twoich będziesz potępiony.” (Mt 12,36-37)
„Panie, postaw straż przed ustami moimi, pilnuj drzwi warg moich!” (Ps 141,3). Biblia nazywa język wężem, ostrym mieczem, zaostrzoną brzytwą i śmiertelnie godzącą strzałą. Te mocne określenia są bardzo sensowne!
Spotykają się dwie sąsiadki. Na początku omawiają promocje w pobliskich marketach, potem temat schodzi na choroby i lekarzy, a później bardzo gładko na innych ludzi. Pani „A” ma nowego amanta, pan „B” znów pije, pani „Z” dalej nie radzi sobie z dziećmi… i zaczyna się „przewracanie do góry nogami” swojej miejscowości. Jak refren powtarza się: bo na mieście mówią, ja słyszałam, że …, ona mi powiedziała o…. itd. Dlaczego tak trudno w dziennych i nocnych rozmowach Polaków usłyszeć dobre, piękne i szczere słowo o bliźnich? Nawet gdy mówimy o czyichś dokonaniach, w tonie nieraz przebija zazdrość, zaraz doszukujemy się drugiego dna.
- „Niech nie wychodzi z waszych ust żadna mowa szkodliwa, lecz tylko budująca, zależnie od potrzeby, by wyświadczała dobro słuchającym (Ef 4,29)” - cytuje Magdalena Adamska z fundacji Kurs na Miłość. - O ile lżej byłoby mi w życiu, gdybym kierowała się tą bezcenną wskazówką! Dlaczego tak łatwo przychodzi mi mówić źle o innych? Mogę się tłumaczyć: „Nie, ja wcale nie mówię źle, ja tylko stwierdzam fakty”, ale to ślepa uliczka, od strony duchowej, jak i psychologicznej. Gdybym potrafiła przed wypowiedzeniem każdego zdania, zwłaszcza takiego na czyjś temat, zastanowić się chwilę, czemu ma służyć to, co chcę wypowiedzieć, uniknęłabym z pewnością wielu nieprzyjemnych w skutkach sytuacji. Czy będzie to budujące? Czy jest to w ogóle potrzebne? Takie pytania chciałabym umieć częściej zadawać sobie samej, zanim otworzę buzię - zaznacza Magdalena.
M. Adamska cytuje jeszcze inne słowa. - Maria Vadia w swojej książce przekonuje: „Twój język ma Moc”. Bardzo wstrząsające było dla mnie uświadomienie sobie, że to, co wybrzmiewa z moich ust, w przestrzeni duchowej może być albo błogosławieństwem, albo przekleństwem. Gdy zaczynam ważyć słowa, czuję odpowiedzialność za to, co ze sobą niosą. Do mnie należy wybór: co powiem i w jaki sposób. Czy to, co nagłaśniam z moich myśli, przesiewam najpierw przez filtr życzliwości? Z okazji niedawno obchodzonego Dnia Życzliwości w sieci krążył mem z tekstem o tym, że każdy człowiek, którego spotykam, toczy walkę, o której nic nie wiem, dlatego jego puentą było hasło „Bądź życzliwy. Zawsze”. Kim jestem, żeby oceniać, osądzać? Dlaczego tak łatwo „rzucam kamieniem” ze słów? Jeśli nawet czyjeś słowa czy zachowanie zraniły mnie, to czy mam prawo w emocjach „odwdzięczać” się tym samym i chować za murem urazy? Zdecydowanie nie, bo to przede wszystkim uderza we mnie, a następnie zawsze w relację z drugim człowiekiem - przekonuje nasza rozmówczyni.
Swoją tezę tłumaczy: - Mówi się, że palec, którym wskazuję na kogoś, jest jeden, ale w tym samym geście, jednocześnie trzy palce skierowane są w moim kierunku. To bardzo symboliczne! Ile krzywdy może wyrządzić złe słowo, wie każdy, kto doświadczył pomówienia, siły rażenia zwykłej plotki, niesprawiedliwej oceny itp. Wydaje mi się, że łatwiej jednak wczuć się w taką sytuację z pozycji ofiary, osoby skrzywdzonej, niż przyznać, że samemu było się nieraz sprawcą podobnych wydarzeń - puentuje. Na koniec zaznacza, że w imię Jezusa pragnie świadomie wyrzec się wszelkich „zgniłych” słów, które były ocenami, osądami i przekleństwami. - W to miejsce chcę zaprosić Ducha Świętego, aby to, co wypowiadam, było przestrzenią do urzeczywistniania się w moich relacjach Jego owoców: miłości, radości, pokoju, cierpliwości, uprzejmości, dobroci, wierności, łagodności, opanowania (Ga 5,22) - deklaruje. Może warto, by taką decyzję podjął każdy z nas?
Kardynał S. Wyszyński przestrzegał przed czynieniem rozdźwięku między ludźmi. Wiedział, że złe słowa prowadzą do sporów, buntów i urazów. „Każda nienawiść, każda pięść wyciągnięta przeciw bratu - jest przegraną” - pouczał wiernych. Wskazywał, że „największą mądrością jest umieć jednoczyć, nie rozbijać”. Myśląc nad tymi wskazówkami, warto zastanowić się, czy swoimi słowami nie nastawiamy jednych przeciwko drugim. Popatrzmy na nasze relacje, na to, co dzieje się na linii teściowie-małżonkowie, rodzice-dzieci, dziadkowie-wnuki. Popatrzmy w obu kierunkach. Ile w tym wszystkim jadu, goryczy, złości, żalów, oskarżeń… Nikt nie chce odpuścić, każdy uważa, że ma rację i obstaje przy swoim. Dlaczego teściowa nie chce pochwalić synowej? Dlaczego babcia nie chce powiedzieć czegoś dobrego o wnuku przy swojej córce? Tak trudno przychodzi nam mówić dobrze o innych, tak ciężko nam kogoś pochwalić i docenić… Jakbyśmy bali się, że nam ubędzie, że coś stracimy. Mówiąc źle o innych, stoimy po ciemnej stronie… Wchodzimy w przestrzeń należącą do tego, którego Pismo Święte nazywa oskarżycielem. Jezus o nikim nie wyrażał się negatywnie. Jeśli już chciał komuś zwrócić uwagę, robił to prosto w oczy. Kiedy nie potrafimy mówić o kimś dobrze, zamilknijmy. Pamiętajmy, że nasze słowa o innych świadczą o nas samych. Jak nas słyszą, tak nas piszą…
Agnieszka Wawryniuk
„Będziesz miłował swego bliźniego…” - tę zasadę Jezus ustanowił najważniejszą normą międzyludzkich relacji. Mówił także: „Cokolwiek chcielibyście, by ludzie wam czynili, i wy im czyńcie”. Każdy czyn, gest, czy słowo skierowane do drugiego człowieka mają swoje następstwa. Słowem można kogoś zbudować, docenić, pochwalić, ale także zranić, zniszczyć, a nawet zabić. Dlatego między innymi w Dekalogu znajdujemy ósme przykazanie, które zakazuje nam składania fałszywych świadectw o drugim człowieku, ponieważ w ten sposób wyrządzamy mu krzywdę. Czasami jednak rodzi się pytanie o „prawdziwe świadectwo”, jeśli dotyczy ono jakiejś niewygodnej czy obciążającej sprawy. Czy mówienie prawdy o czyichś złych cechach, nawykach czy działaniach jest dopuszczalne? Jak zawsze, przy moralnej ocenie danej sytuacji, należy wziąć pod uwagę szereg okoliczności i odpowiedzieć sobie na kilka pytań. Czy to, co mówię, jest prawdą? Czy ujawnienie tej prawdy pomoże komuś czy zaszkodzi? Czy wynika z tego jakiekolwiek dobro? I najważniejsze: co mną kieruje, czy działam powodowany miłością bliźniego i prawdziwą troską o jakieś dobro? Można by powiedzieć jeszcze krócej: każde wypowiedziane bez miłości słowo, prawdziwe czy nie, jest grzechem, bo sprzeciwia się najważniejszemu przykazaniu, czyli Miłości. Są sytuacje, gdy mówienie o trudnych rzeczach jest potrzebne, ale są i takie momenty, gdy lepiej przemilczeć prawdę. Przykłady? Sytuacją dobrą i pożądaną jest np. rozmowa nauczycieli o trudnym uczniu. Wtedy „wyciąganie brudów” jest wskazane, bo pozwala lepiej poznać trudną sytuację i podjąć adekwatne środki, by mu pomóc. Inną, skrajnie złą sytuacją mówienia źle o ludziach, byłoby ujawnienie treści spowiedzi. Kapłan spowiadający penitenta dowiaduje się o nim złych rzeczy. Czy ujawnienie tej wiedzy przyniosłoby dobro temu człowiekowi? W oczach wielu ludzi mógłby stracić dobre imię, mógłby zostać skazany na towarzyski ostracyzm.
Jak naprawić zło wyrządzone słowem? O ile się da, należy przeprosić i odwołać wypowiedziane słowa. W praktyce może to jednak przypominać zbieranie rozsypanej bułki tartej z piaskownicy…
opr. nc/nc