Miłosierdzie Boże jest nieograniczone, a jednak ma granicę: jest nią ludzka wolność. Jeśli decydujemy się trwać w grzechu, zamykamy się na miłosierdzie
O miłosierdziu Boga mówimy, że jest nieograniczone. To prawda. Nie ma takiego grzechu, którego Bóg nie chciałby przebaczyć. Nie ma takiego upadku, z którego Bóg nie chciałby człowieka podnieść. A jednak nie wszyscy otrzymują przebaczenie. Dlaczego? Czyżby miłosierdzie Boga było jednak czymś ograniczone? Często się mówi, że Bóg nie stawia żadnych warunków. To także prawda. Ale to wcale nie znaczy, że zachowanie człowieka nie odgrywa tu żadnej roli. Żeby otrzymać przebaczenie, trzeba wiedzieć, że się zgrzeszyło, żałować popełnionego grzechu, a potem trzeba jeszcze wiedzieć, że miłosierdzia można szukać u Boga. A mam wrażenie, że o Bożym miłosierdziu często mówi się w oderwaniu od grzechu. Świat nie cierpi na brak Bożego miłosierdzia. Świat — a mam na myśli przede wszystkim nasz krąg cywilizacyjny — cierpi na zupełnie inną chorobę. Obywatele tego świata uważają, że nie grzeszą, więc nie widzą powodu do żalu, a tym bardziej proszenia Boga o wybaczenie. Na tym polega zasadniczy problem. Współczesny człowiek utracił poczucie grzechu.
Może się mylę, a mój błąd bierze się z kiepskiej znajomości teologii, ale kiedy tu i ówdzie słyszę, że w Kościele nie powinniśmy mówić o grzechu, tylko głosić miłosierdzie, czuję pewien niepokój. Po co miłosierdzie, skoro nie ma grzechu? Po co leczyć, jeżeli nikt nie choruje? W bulli ogłaszającej Nadzwyczajny Jubileusz Miłosierdzia „Misericordiae vultus” papież Franciszek napisał, że „miłosierdzie (...) wyraża zachowanie Boga w stosunku do człowieka, któremu to ofiaruje kolejną możliwość okazania żalu, nawrócenia, uwierzenia”. Jest w tym zdaniu mowa i o grzeszniku, i o żalu, i o nawróceniu.
Nabożeństwo do Bożego Miłosierdzia pojawiło się w XX wieku nie dlatego, że było to sielankowe stulecie. Wręcz przeciwnie — tak wielkie nagromadzenie zła i grzechu skumulowane w faszyzmie i komunizmie nie miało nigdy wcześniej miejsca w historii. Prośba, by w każdej koronce pięćdziesiąt razy powtarzać: „Miej miłosierdzie dla nas i całego świata”, była i jest nadal odpowiedzią na realną ocenę rzeczywistości. W „Dzienniczku” siostry Faustyny jest oczywiście mowa o Bożym miłosierdziu, ale sporo miejsca zajmują w nim też opisy grzechów i ich skutków. Faustyna dzięki wizjom doskonale poznała jedną i drugą rzeczywistość. I chyba można powiedzieć, że tym bardziej ceniła Boże miłosierdzie, bo wiedziała, przed czym ono ratuje. Chrześcijaństwo zawsze było bardzo realistyczne. Mówienie o miłosierdziu, a jednocześnie odsuwanie grzechu na margines, wydaje mi się fałszowaniem rzeczywistości, uciekaniem w ułudę. Dołączony do tego numeru „Gościa” film o siostrze Faustynie ma przypomnieć życie najbardziej znanej naszej rodaczki, a także pokazać chrześcijański realizm. A w życiu św. Faustyny go nie brakowało.
opr. mg/mg