Spotkanie Papieża Franciszka z patriarchą moskiewskim Cyrylem niewątpliwie przejdzie do historii. Pod warunkiem wszakże, że dostrzeżemy jego wymiar religijny, a nie sprowadzimy go do czystej polityki
Spotkanie papieża Franciszka z patriarchą moskiewskim Cyrylem niewątpliwie przejdzie do historii, a lotnisko w Hawanie i data 12 lutego 2016 roku znajdą się we wszystkich opracowaniach o relacjach katolicko-prawosławnych. O takie spotkanie nie tylko zabiegali, ale usilnie go pragnęli i Paweł VI, i Jan Paweł II, i Benedykt XVI. Zawsze słyszeli krótkie „niet”. Pozytywnej odpowiedzi doczekał się Franciszek.
Choć nie spodziewam się jakiegoś wyraźnego przełomu w postawie Moskwy wobec Rzymu, to jednak trzeba powiedzieć: Bogu niech będą dzięki! Dobrze, że Franciszek stanie obok Cyryla. Dobrze, że popatrzą sobie w oczy. A przede wszystkim dobrze, że razem się pomodlą. Kontekst polityczny spotkania jest ewidentny, o czym piszemy na kolejnych stronach [GN 7/2016]. Naiwnością byłoby uważać, że patriarcha Cyryl podjął decyzję o zbliżeniu z Rzymem bez zgody najwyższych władz rosyjskich. Z jakichś powodów władze na Kremlu uznały, że dla interesów Rosji takie spotkanie na szczycie będzie pożyteczne. Nie można mieć co do tego żadnych złudzeń.
Oczywisty kontekst polityczny chciałbym jednak pozostawić na boku. W kubańskim spotkaniu interesuje mnie to, na ile wzmocni ono wiarygodność chrześcijaństwa. Jak wielką siłę ewangelizacyjną będzie w sobie miało? Zapewne niemożliwą rzeczą jest uchwycenie nitek łączących jakieś wielkie spotkanie z wiarą zwykłego człowieka, ale ważne, by takie nitki były. Ostatecznie każde działanie papieża, biskupa powinno mieć na celu budzenie żywej wiary w Jezusa Chrystusa u każdego człowieka. W tym kontekście irytują mnie kościelne komentarze mówiące, że spotkanie — i tu padają dosyć wyświechtane frazesy — przyczyni się do wzrostu pojednania i pokoju między narodami. To jasne, że pojednanie i pokój są bezdyskusyjnie ogromnymi wartościami. I trzeba o nie zabiegać. I nie dziwi mnie, jeżeli na pierwsze miejsce wysuwają je politycy czy dyplomaci. To jest ich święty obowiązek. Od komentatorów kościelnych oczekiwałbym pytań o wiarę w Jezusa, o zbawienie wieczne. Niestety, tego rodzaju refleksja jest albo w ogóle nieobecna, albo błąka się gdzieś na marginesie.
opr. mg/mg