A szat nikt nie rozdziera

Arcybiskup Henryk Hoser został specjalnym wysłannikiem Stolicy Apostolskiej do Medjugorja. Ma zbadać potrzeby duszpasterskie przybywających tam wiernych

Arcybiskup Henryk Hoser został specjalnym wysłannikiem Stolicy Apostolskiej do Medjugorja. Ma zbadać potrzeby duszpasterskie przybywających tam wiernych.

A szat nikt nie rozdziera

Nie będzie miał łatwego zadania. Od pierwszego objawienia w czerwcu 1981 roku już kilka kościelnych komisji próbowało ocenić fenomen Medjugorja i dać ostateczną odpowiedź. Jak na razie nic takiego się nie stało. Pierwszą komisję powołał już w 1982 roku miejscowy biskup. Wydała ona negatywną opinię. Ostatnia komisja jest dziełem papieża Benedykta XVI. Działała w latach 2010–2014. Swoje prace zakończyła więc za pontyfikatu Franciszka, który przekazał zebrany materiał Kongregacji Doktryny Wiary. Ale ostatecznego werdyktu nadal nie ma. Trudno powiedzieć, czy misja abp. Hosera rzuci nowe światło na sprawę Medjugorja. Argumenty za i przeciw nie zmieniają się od lat. Z jednej strony są tysiące wiernych, którzy pobożnie się modlą. Jednak niepokój władz kościelnych budzi długotrwałość objawień i ogromna ich liczba. Dotychczas było ich ponad 40 tys., jeśli liczyć wszystkich wizjonerów. Przy całej złożoności sprawy warto pamiętać, że dla Stolicy Apostolskiej w mocy pozostaje stanowisko episkopatu byłej Jugosławii z 1991 r., w myśl którego nie można potwierdzić nadprzyrodzonego charakteru zjawisk zachodzących w tym miejscu.

Niezależnie jednak od wspomnianych kontrowersji, dobrze, że na mapie Europy jest kolejne miejsce, w którym ludzie się nawracają czy pobożnieją. W wywiadzie sprzed tygodnia Muniek Staszczyk, lider zespołu T.Love, powiedział ni mniej, ni więcej, tylko tak: „Na pewno jedną z takich ważnych podróży, w sferze duchowej, było Medjugorje. Mogę powiedzieć, że po bardzo wielu latach poznałem Matkę Boską i Jej działanie. W mojej drodze była Ona mało obecna i to było coś takiego, jakby syn marnotrawny wrócił do źródła”. Jeżeli Medjugorje jakoś niepokoi, to dobrze. Wydaje się, jakby Kościół w Europie był nadmiernie spokojny. Znakomitą ilustracją takiej postawy są słowa irlandzkiego abp. Diarmuida Martina: „Kościół w Irlandii nie może się pochwalić widzialnymi znakami odnowy Kościoła. Spada liczba wiernych, wciąż brakuje powołań, ale mimo tego odnowa następuje”. Muszę przyznać, że ręce opadają. Nie rozumiem, skąd bierze się to samozadowolenie? Na czym ma polegać postępująca odnowa? Granice świętego spokoju już dawno zostały przekroczone. Oczekiwałbym czegoś przeciwnego. Głośnego wołania, jakiegoś choćby symbolicznego rozerwania szat – że świat wokół nas poganieje, że być może my sami poganiejemy.

Że coraz mniej ludzi liczy się z Bogiem. Tymczasem nikt szat nie rozrywa. Nikomu to nawet do głowy nie przychodzi. Biskup Dublina przekonuje, że odnowa następuje. Ja też nie mam takiej odwagi rozerwać szat. Przeważa obawa przed narażeniem się na śmieszność. Wydaje się, jakby nikt nie miał nawet odwagi marzyć o pełnych kościołach w Europie. Jakbyśmy się pogodzili z porażką, jakbyśmy przestali już walczyć o Boga, jakby nam nie zależało na Bogu. A jeżeli ktoś powie, że marzenie nie jest kategorią teologiczną, to bez oporu przystanę na inne słowo.

Jest to słowo wstępne redaktora naczelnego "Gościa Niedzielnego" ks. Marka Gancarczyka do nr 7/2017

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama