Będę służył radosny

Radosna służba, pomimo chmur i nawałnic, to dobry sposób wykazania się cnotą nadziei.

Radosna służba, pomimo chmur i nawałnic, to dobry sposób wykazania się cnotą nadziei.

Był tak drobny i kruchy, że kiedy zamierzałeś się przywitać, odruchowo uważałeś na uścisk dłoni. Jednocześnie budził szacunek od pierwszego spotkania. Jakby słaby, sterany latami przeżytymi „na walizkach”, a przy tym tak silny, że jedno zdanie zastępowało setki przemów. Odznaczony przez największych, „możnych” tego świata. Uczonych, znanych, wpływowych. Zapracowany przez lata, zabiegany w trosce. O ludzi. Nie szukam odpowiedzi na pytanie o to, skąd brała się jego siła. W przypadku duszpasterza takie pytanie byłoby nie na miejscu. Wiadomo, że siłę duszpasterz czerpie od Pasterza. A w przypadku arcybiskupa Szczepana Wesołego, którego pogrzeb relacjonujemy w bieżącym numerze „Gościa”, dodatkowym atutem był sposób sprawowania posługi. „Laetus serviam”, czyli „będę służył radosny”, wybrał na swoje biskupie zawołanie. Lepiej wybrać nie mógł. Od świętego Pawła, po świętego Jana Pawła, z całą pewnością można zaobserwować, że to jest najlepsza metoda. Radosna służba jako sedno kapłaństwa...

Radosna służba, pomimo chmur i nawałnic, to dobry sposób wykazania się cnotą nadziei. Jedna z moich znajomych fotografek, niezwykle uzdolniona, sfotografowała ostatnio w jednym z francuskich sanktuariów maryjnych ogromne stado owiec we... mgle. Niezwykła to fotografia! Przepiękna i jednocześnie powodująca dreszcz. Owce we mgle niejednemu zdałyby się doskonałą alegorią sytuacji współczesnych wiernych Kościoła rzymskokatolickiego, w którym pioruny walą, wiatry wieją i chmury się zbierają. No cóż. Zbierały się i zbierają od dwóch tysięcy lat. A bramy piekielne... Pasterz pełen nadziei to najlepsze remedium na taki zgiełk. Radosny, oddany służbie.

Oprócz tej mgły, owiec i radosnego pasterza jest jeszcze coś niezmiernie istotnego. Pisze o tym w bieżącym numerze Marcin Jakimowicz. To moc Imienia Bożego. Owszem, ma Marcin rację – kiepsko u nas bywa z wiarą w tę moc, a „Jezusmaria” wykrzykujemy na jednym oddechu. Tymczasem nasz katechizm uczy jednoznacznie, że wzywanie świętego Imienia Jezusa jest po pierwsze najprostszą drogą głębokiej i nieustannej modlitwy, po drugie zaś stanowi o jej owocności. Nie ma przecież „w żadnym innym zbawienia...”. Czy można się czegokolwiek obawiać, gdy w Jego imieniu służy się z oddaniem i radością?

Wracam do „biskupa na walizkach”. Ostatni raz. Na pożegnanie. W kazaniu na jego pogrzebie arcybiskup Wiktor Skworc przywołał Norwida. „Przecież i ja ziemi tyle mam,/ Ile jej stopa ma pokrywa,/ Dopokąd idę!..” Chodziło oczywiście o tułacze życie arcybiskupa Szczepana. I to, że był w pewnym sensie biskupem „bez ziemi”, a raczej z „całym światem”, czyli całą ziemią, gdziekolwiek na niej spotykał Polaków. I to jest głęboka prawda o życiu, również o życiu Kościoła. Co znaczy ziemia, co znaczy świat? Co znaczy Kościół? Człowiek. Odkupiony Krwią Chrystusa, podtrzymywany mocą Jego Imienia, i w Jego Imię prowadzony przez pasterzy. To nie jest idealny obrazek i życzeniowa laurka. To jest prawda o Kościele. Również tym z roku 2018.

ks. Adam Pawlaszczyk - redaktor naczelny tygodnika "Gość Niedzielny"

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama