Sondaże dotyczące poparcia Rosjan dla wojny na Ukrainie mogą szokować. Może jednak powinniśmy się nauczyć odczytywać te statystyki w inny sposób - z uwzględnieniem specyfiki rosyjskiego systemu medialno-społecznego, w którym niewiele jest miejsca na narrację odmienną od tej oficjalnej.
Okrągłe słowa i owijanie w bawełnę to – jak sądzą niektórzy – domena polityków. Ci „niektórzy” to zazwyczaj zawiedzeni brakiem realizacji konkretnych obietnic składanych przed wyborami. Są jednak i takie okoliczności, w których eufemizmy polityków bolą bardziej, bo zakłamując rzeczywistość, pozwalają usprawiedliwiać zło o wiele większe niż niesłowność, a nawet sprawiają, że społeczeństwo to zło akceptuje. W roku, w którym liczba migrantów wojennych osiągnęła najwyższy poziom od czasów II wojny światowej, jesteśmy świadkami podobnych zabiegów retorycznych – używania określenia „denazyfikacja”. Czy poparcie dla zła, które się dzieje na oczach całego świata, oznacza, że społeczeństwo zarządzane przez łajdaków jest ślepe, zastraszone albo może niedoinformowane?
Rosyjski politolog dr Igor Greckij, który do lutego br. pracował w Instytucie Stosunków Międzynarodowych Petersburskiego Uniwersytetu Państwowego i zrezygnował z pracy w proteście przeciwko poparciu przez władze uczelni agresji na Ukrainę, twierdzi, że do wyników sondaży należy podchodzić bardzo ostrożnie. To zrozumiałe. Dodaje też, że nie wiemy, co myśli społeczeństwo rosyjskie, ponieważ około 60 procent respondentów nie odpowiada na wrażliwe pytania dotyczące polityki wewnętrznej, rządu czy prezydenta. Trudno dociec, jaka jest rzeczywista skala poparcia, ale przecież w przypadku bestialstwa nawet najmniejsze poparcie jest niezrozumiałe. Doktor Greckij w bardzo interesujący sposób analizuje strukturę rosyjskiego społeczeństwa, mnie jednak przychodzi do głowy refleksja ponadhistoryczna. A właściwie wyobrażenie sceny z pierwszych stron Biblii, syk węża, który pierwszemu człowiekowi „radzi”. I robi to „dla jego dobra”. Tak zazwyczaj jest, kiedy pomysły wypływają z chorego umysłu – aby inni je zaakceptowali, trzeba im wmówić, że służą ich dobru. I że ten, który im je podsuwa, troszczy się o nich. Tysiące lat upłynęły, a metoda się sprawdza, zmieniają się tylko środki jej realizacji. Tymczasem sumienie wciąż jest tą wewnętrzną przestrzenią, w której jednostka dokonuje wyborów. Nie zawsze człowiek pamięta, że czasem trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, kto i jak to jego sumienie formuje. W XXI wieku, za sprawą wielości źródeł informacji (mniej lub bardziej sprawdzonych), tych czynników formujących jest znacznie więcej niż wcześniej, co rzecz jasna ma swoje minusy. Musimy być bardziej ostrożni. I nie dotyczy to tylko przełomowych decyzji, wielkich spraw czy wojen. Dotyczy to codzienności.
Paulina Jaricot, którą papież beatyfikuje w tę niedzielę, w podły sposób oszukana, pod koniec swojego życia podjęła decyzję niedobrą z punktu widzenia ekonomicznego. To doprowadziło ją do nędzy i – co gorsza – do zrujnowania opinii. Na szczęście wszystko udało się naprawić i po latach zostaje wyniesiona na ołtarze, a jej dobre dzieło rozkwitło. Warto jednak pamiętać o ostrożności, gdy podejmuje się decyzję o zaufaniu komuś, kto udziela rad „dla naszego dobra”.