Święci nie usiłują zgrywać kogoś lepszego, niż są, a jednocześnie żyją mądrzej, niż śniło się filozofom.
Wpadła mi ostatnio w ręce książka „Bóg jest wystarczająco duży, by obronić się sam” autorstwa LéonardaAmossou Katchekpele, wydana przez wydawnictwo W drodze. Trochę żartobliwa i na pewno mądra, przyciągnęła mnie natychmiast po tym, jak na wewnętrznej stronie okładki przeczytałem fragment: „Na czym polega szaleństwo świętych? Na tym, że nie usiłują zgrywać mądrali przed ludźmi, ale żyją mądrzej, niż się śniło filozofom. Ich szaleństwo nie polega na tym, że inteligencji im nie starcza, ale że przebiera ona miarę”.
Bardzo w punkt, powiedziałbym, ale nie będę usiłował zgrywać mądrali. Powiem tylko, że zmarła niedawno siostra Elvira Petrozzi, założycielka Wspólnoty Cenacolo, pasuje do tej oceny doskonale, stąd cytat. Ukończyła trzy klasy szkoły elementarnej, ale żyła mądrzej niż wielu filozofów i profesorów wszystkich innych dziedzin razem wziętych, nawet tych sprzed setek lat, o których mówiono, że wiedzą wszystko o wszystkim, cokolwiek na tym świecie jest do poznania. Ponoć ostatnim z nich był Leibniz. Elvira pomogła wrócić do żywych tym, których świat uznał już za (prawie) martwych, bo się w swoim życiu pogubili. Były takich ludzi setki, o ile nie tysiące, każdy inny, ze swoją historią upadku i powstania. Połączyło ich jedno: uwierzyli, że ktoś dał im kolejną szansę.
Ależ my, ludzie, jesteśmy w tym do siebie podobni! Każdy z nas ma pokusę, żeby czasem popaść w rozpacz i powiedzieć sobie: nie ma już szans. A to przecież bzdura. Pamiętacie „Quo vadis”? Słynną scenę z Piotrem, który wypowiada te słowa? Dumny się poczułem, kiedy w cytowanej na początku książce (jej autor pochodzi z Togo, ma 41 lat) znalazł się ten fragment: „I przypadł głową do ziemi, jakby całował czyjeś stopy. Długo trwało milczenie, po czym w ciszy ozwały się przerywane łkaniem słowa starca: – Quo vadis, Domine? (…) do uszu Piotrowych doszedł głos smutny i słodki, który rzekł: – Gdy ty opuszczasz lud mój, do Rzymu idę, by mnie ukrzyżowano po raz wtóry”. Ksiądz Katchekpele skomentował ten fragment następująco: „Tym razem kogut nie był potrzebny, żeby Piotr zrozumiał lekcję”. No właśnie – tamten moment sprzed lat, to pianie koguta i ten płacz wyszły na dobre zaprzańcowi. Podjął wyzwanie drugiej szansy. Odnoszę wrażenie, że można wiele szans zmarnować i nigdy nie pojąć, że szansa nie zawsze jest po to, by ją wykorzystać. Czasem po prostu jest po to, by stanąć wobec wyboru.
Wybór tych, którzy zaufali niepozornej, niewykształconej włoskiej zakonnicy, okazał się strzałem w dziesiątkę. Na loterii byś takiego losu nie wygrał, bo nie da się na niej przecież wygrać życia. Warto przy okazji jej narodzin dla nieba, jak sama mawiała o umieraniu i jak o tym mówią w jej wspólnocie, trochę o tym pomyśleć. Niekoniecznie ze względu na własne szanse. Może raczej ze względu na szanse tych, którym my już szansy dać nie chcemy – albo nie potrafimy. Warto nie zgrywać mądrali przed ludźmi (wiadomo, każdy z nas trochę to lubi). I żyć mądrzej, niż się śniło wszelakim filozofom. Dzięki, siostro Elviro!