Ideologia walki płci

O parytetach

Za dobrze znam abp. Kazimierza Nycza, aby uwierzyć w to, co wypisuje o nim wtorkowa „Gazeta Wyborcza”. Tworzy mit arcybiskupa — feministy, który miałby rzekomo deklarować: „Będę głosował na kobiety”. Tak głosi tytuł i treść artykułu w „Gazecie” opublikowanego po poniedziałkowym spotkaniu metropolity warszawskiego z przedstawicielkami Kongresu Kobiet Polskich. Nie wierzę zresztą, żeby ktokolwiek używający rozumu i sumienia zgodnie z jego przeznaczeniem w sprawach tak ważnych jak odpowiedzialność za państwo kierował się wyłącznie płcią kandydata, a nie jego kompetencjami. To oczywiście znaczy, że jeśli kobieta okaże się lepszym lub tak samo dobrym jak jej męscy konkurenci kandydatem do wypełniania politycznego mandatu, to z pewnością może liczyć na poparcie również mężczyzn. Zwłaszcza tych heteroseksualnych — księży i arcybiskupów nie wyłączając. Bo jak przed laty powiedział prezydent Wałęsa: „Jeśli nie może być lepiej, to niech chociaż będzie ładniej”. Kościół zaś od zawsze głosi przecież zasadę równej godności płci.

Jednakże ostatnie zabiegi grupy feministek o ustawowe wprowadzenie parytetu w wyborach do władz politycznych podszyte są obłędną ideologią z poprzedniej epoki. Z tą jedynie różnicą, że skompromitowaną już marksistowską ideologię walki klas zastępuje się teraz ideologią walki płci. Prowadzi to do antagonizowania ludzi w imię realizacji niespełnionych ambicji wąskiej grupy politykierów. Różnice płci, które z natury mają służyć budowaniu jedności w małżeństwie i rodzinie ukazywane są jako zarzewie odwiecznego konfliktu. Rodzina zaś według tej ideologii jest środowiskiem patologicznym, gdzie pleni się przemoc i wyzysk. Przykłady takiej propagandy, choćby w postaci billboardów „Bo zupa była za słona”, fundowano nam za publiczne pieniądze w czasach, gdy minister Izabela Jaruga-Nowacka piastowała utworzony na czas rządów SLD-UP urząd Pełnomocnika Rządu ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn. Innym zauważalnym efektem działania pani Pełnomocnik były wysokie rachunki za bankiety dla przedstawicieli siostrzanych instytucji zagranicznych. Ale czego się nie robi w imię hasła: „Feministki wszystkich krajów, łączcie się!”?

Faktycznie z udziałem kobiet w polityce jest chyba podobnie jak z udziałem mężczyzn, tylko trochę gorzej. Wielu porządnych ludzi, z wyrobioną pozycją naukową, gospodarczą czy społeczną zwyczajnie nie chce w to wchodzić. Po co szargać sobie nerwy, dobre imię i być tylko „maszynką do głosowania”, bo obecny układ polityczny ma charakter wybitnie „wodzowski”. W przypadku kobiet dochodzi jeszcze mniejsze z natury zainteresowanie polityką, co widać choćby na spotkaniach, podczas których towarzystwo dzieli się na dwie grupy, gdy tylko panowie zaczynają o niej rozmawiać. Kobiety wolą wtedy spokojnie pogadać choćby o modzie. Po co mają się katować sporami, z których najczęściej i tak nic nie wynika? W przypadku parytetu, kobiety do polityki trzeba więc będzie chyba brać z łapanki — może z wyjątkiem ugrupowań o marksistowskiej proweniencji.

Boję się jednak narzucenia parytetu z innego powodu. Bo media to przecież także władza. I co, jeśli mężczyźni wywalczą sobie w nich parytet? A u nas w redakcji kobiety są bezwzględnie górą. Jest ich wiele więcej i średnio lepiej zarabiają. Nie za płeć, ale za pracę, bo są lepsze. I one o tym wiedzą. A tu nagle miałbym zatrudnić jakiegoś nieudacznika tylko dlatego, że zamiast spódnicy nosi spodnie? To obraza ludzkiej godności i rozumu.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama