Jak to się dzieje, że to sławne Płótno nieustannie przyciąga powszechną uwagę?
ISBN 978-83-7660-206-6
Wydawnictwo Jedność
Ilość stron: 296
Oprawa: twarda
Rok wydania: 2011
Format: 135 x 205 mm
www.jednosc.com.pl
Jak to się dzieje, że to sławne Płótno nieustannie przyciąga powszechną uwagę? Co przedstawia widniejący na Całunie obraz? Kim był owinięty nim Człowiek? Autorzy tej pasjonującej książki przyjmują wobec Całunu postawę, jaką powinien mieć każdy, kto staje wobec tajemnicy. Powodują nimi ciekawość oraz pragnienie poszukiwania prawdy. W tym duchu przechodząc przez całą historię Świętego Płótna oraz ukazując, co na dzień dzisiejszy udało się odkryć z jego tajemnicy, starają się udzielić odpowiedzi na zadawane od stuleci pytania. Publikację wzbogacają liczne zdjęcia oraz dodatek zawierający refleksje cenionych syndonologów na temat tego, jak spotkanie z Całunem zmieniło ich życie. Ponadto do książki została dołączona wkładka przedstawiająca wizerunek Człowieka z Całunu (negatyw i pozytyw) wraz z dokładnym opisem śladów, które świadczą o nadzwyczajnych dziejach Płótna.
Na co umarł Człowiek z Całunu? Nie wchodząc w skomplikowane zagadnienia z zakresu medycyny sądowej, można przywołać trzy różne hipotezy dotyczące „związku etiologicznego” (bądź przyczynowo-skutkowego) między doznanymi urazami a skonaniem: asfiksja i niewydolność sercowo-oddechowa, zapaść ortostatyczna, zawał.
W pierwszym przypadku ukrzyżowany miałby te same trudności z oddychaniem, jakie ma człowiek cierpiący na ciężką astmę oskrzelową czy rozedmę płucną. „W zbyt długo rozszerzonych pęcherzykach płucnych – wyjaśnia bowiem ekspert – przepływ krwi w naczyniach włosowatych płuc staje się niemożliwy, czego konsekwencją jest niedotlenienie krwi i tkanek. Powoduje to przemęczenie mięśni, powstają ponadto kurcze mięśni przedramion oraz ramion, tułowia i kończyn dolnych tak, że całe ciało wchodzi w stan skurczu tężcowego”.
Wraz z zatrzymaniem normalnego dotlenienia krwi zaczyna się asfiksja. Wiadomo, że Chrystus umarł około 3 godziny po tym, jak został zawieszony na krzyżu, ale „jak to możliwe – pyta Barbet – że ukrzyżowani mogli przeżyć zwykle przez kilka godzin, nawet i całe dni?” Odpowiedź – według francuskiego chirurga – kryła się w następowaniu po sobie podciągania się i opadania, które wykonywał skazaniec, znajdując w ten sposób chwilową ulgę w oddychaniu, ale też niewypowiedziane cierpienie, pochodzące z parcia na przybite ręce i stopy.
Aby zobrazować potworność podciągania się i opadania, przywołamy techniczny opis tych ruchów, opisany przez wielkiego francuskiego chirurga: „Parcie na dłonie znacznie się ograniczało, kurcze zmniejszały się i na chwilę asfiksja ustawała, by wznowił się proces oddychania. Potem następowało zmęczenie kończyn dolnych zmuszające skazańca do opuszczenia się, powodując przez to nowy atak asfiksji. Ciało zginało się i prostowało, przez co po asfiksji następował oddech i na odwrót”. Ten bolesny proces kończył się wycieńczeniem organizmu i następowała śmierć. Barbet wskazał na Płótnie oznaki tej przeraźliwej dynamiki: „Mięśnie piersiowe większe są skurczone – pisze – cała klatka piersiowa jest uniesiona ku górze i mocno rozszerzona i przy pełnym wdechu przepona jest przemieszczona do tyłu w kierunku jamy brzusznej, a nad złożonymi rękami widać odstające podbrzusze, czyli brzuch dolny”.
Także Le Bec, jego poprzednik ze St. Joseph w Paryżu, a potem Czech Hynek przyjęli tezę o asfiksji. Ten ostatni był nawet świadkiem jej przebiegu, obserwując wykonanie kary aufbinden, praktykowanej w wojsku austro- węgierskim, gdzie odbywał służbę w czasie I wojny światowej. Sposób wykonania był inny: bez gwoździ, bez krzyża, jedynie pal lub drzewo, ale „związek etiologiczny” pomiędzy sytuacją skazańca a śmiercią był ten sam. Żołnierz był bowiem po prostu przyczepiony za ręce z wyprostowanymi ramionami i stopami uniesionymi nad powierzchnię i śmierć przychodziła zwykle w przeciągu 10 minut przez uduszenie. Aby przyspieszyć kres, kaci stosowali środek pomocniczy, który swą koncepcją przypomina łamanie nóg przez Rzymian (crurifragium). Do nóg skazańca przywiązywali ciężarki, które uniemożliwiały mu wszelkie próby podciągnięcia ciała, choćby na chwilę, aby przywrócić oddech. Z kronik wiadomo, że praktyka aufbinden została powzięta i gorliwie stosowana przez nazistów z Dachau.
Według innych autorów natomiast powodem śmierci ukrzyżowanych był brak dopływu krwi do mózgu, hipoteza oparta na wystąpieniu zapaści tzw. „ortostatycznej”.
Temat ten zgłębił austriacki radiolog Hermann Mödder, który na samym sobie i na kilku ochotnikach sprawdził efekty tego zawieszenia. To, co odkrył, to nie była niewydolność oddechowa, nie pojawienie się kurczów, ale oznaki utrudnionego powrotu krwi do serca. Stąd omdlenie, śmiertelna zapaść „ortostatyczna” w czasie ok. 6 minut na skutek niemożności powrotu do pozycji pierwotnej.
Hipoteza śmierci z powodu zawału, ostatnio bardziej popularna, w rzeczywistości jednak nie znajduje wielu zwolenników. Według Sebastiana Rodante’a zakładałaby wystąpienie już w Getsemani choroby niedokrwiennej serca (angina pectoris), która rozwijając się w czasie, doprowadziłaby je do uszkodzenia, a w końcu do martwicy. Będąc świadom zbliżających się udręk pasji, przejęty zdradą Judasza i ucieczką uczniów, Jezus w noc poprzedzającą egzekucję doznał silnej reakcji neurowegetatywnej (hematidrozy) i dlatego pocił się krwią. Przy tej reakcji, „trudno wyobrazić sobie, że Jego serce nie doznało bezpośrednio efektów wstrząsu neurowegetatywnego na skutek wydarzeń w Getsemani. Można zatem mieć pewność, że kolejne traumy psychiczne, doznane na krzyżu, odbywały się już na osłabionym organizmie. Znajdował się on w fazie skrajnego wycieńczenia, a więc dodatkowe cierpienia mogły spowodować poważne uszkodzenia układu sercowo-naczyniowego, co wyjaśniałoby tak szybką śmierć”. W tym ostatnim przypadku jednak badacz nie ogranicza się do ustalenia przyczyny śmierci tylko na podstawie wskazówek pochodzących z Płótna, ale odwołuje się także do początkowych faz pasji Chrystusa, których wyraźnych śladów na Całunie nie znajdujemy.
Podążając tym samym nurtem, Frederick Zugibe, polemizujący i antykonformistyczny badacz amerykański, który skrytykował Barbeta za wizję a priori dotyczącą hipotezy asfiksji, zwraca uwagę na niektóre okoliczności, będące głównymi współczynnikami śmierci przez asfikcję. Wnioski te jednakże tylko po części zrodziły się z badania Płótna, w które był owinięty Człowiek z Całunu. Czy osoba w stanie wstrząsu traumatycznego i hipowolemicznego, pogrążona w takim lęku, że poci się krwią, bestialsko ubiczowana, cierpiąca na nerwoból nerwu trójdzielnego, wywołany przez nałożoną koronę cierniową, do tego doświadczająca upadków na ziemię na odcinku około pół mili (700 m) i dźwigająca 25-kilową belkę na karku, a w końcu przybita do krzyża rękami i stopami, mogłaby być jeszcze w stanie podciągnąć się do góry z ciałem, napierając na wbite gwoździe? Odpowiedź brzmi oczywiście: nie. Zugibe przypomina eksperymenty wykonane na ochotnikach pomiędzy 20 a 35 rokiem życia. Przymocowano ich do krzyża za pomocą specjalnych rękawic skonstruowanych tak, aby możliwy był przepływ krwi. Następnie obserwowano ich uważnie podczas występowania chwilowej asfiksji. Zugibe podaje, że u wolontariuszy zdecydowanie nie nastąpiły trudności z oddychaniem, czy też kurcze. Żaden z nich nie próbował podczas badania podciągnąć się w górę, by ułatwić sobie oddychanie, a kiedy robili to na polecenie, kąt nadgarstka nie zmieniał się pod wpływem ruchu. Wniosek? Wyniki przeczą teorii śmierci przez asfiksję. „W konsekwencji, śmierć Człowieka musiała nastąpić przez wstrząs traumatyczny i hipowolemiczny z powodu ograniczonej perfuzji wszystkich komórek i tkanek, przez co nastąpił kryzys w postaci niedotlenienia, początkowo odwracalny, później trwały”.
„W trudzie, bólu, wstrząsie psychicznym i odwodnieniu – dodaje Baima Bollone – doszło do powstania mechanicznej asfiksji z ukrzyżowania oraz w końcowej fazie do ischemii kardiologicznej, co jest bardzo możliwe u człowieka poddanego długotrwałym doświadczeniom, pozbawionego płynów”. Taki stan medycyna określa jako inspissatio sanguinis, czyli syndrom hyperdensyjności i nadlepkości ubogiej w tlen krwi, w której ilość osocza zredukowała się z powodu odwodnienia. „Tego rodzaju stan ostrego niedokrwienia – dodaje badacz – usprawiedliwia bardzo silny ból, krzyk i śmierć taką, jak ta opisana w Ewangeliach”.
Tak więc można podsumować, że śmierć ukrzyżowanego nastąpiła prawdopodobnie z powodu wielu współprzyczyn, wśród których podstawowymi są asfiksja, odwodnienie i zapaść ortostatyczna.
Jeśli przez różnorodność i złożoność prowadzonych badań, połączenie sił naukowców, użycie nowoczesnej aparatury i powstanie wielu nowych hipotez rok 1978 był zdecydowanie rokiem „szaleństwa naukowego”, to był on jednocześnie rokiem pomyślnym. Giovanniego Tamburellego, akademickiego wykładowcę informatyki, uczestniczącego w maju w konferencji poświęconej Całunowi, zdziwił fakt gorszej definicji obrazów opracowanych rok wcześniej przez Erica Jumpera i Johna Jacksona, badaczy z US Airforce Academy, którzy uwidocznili „trójwymiarowość” Całunu, przekształcając go z obrazu płaskiego w wypukły. Pierwszą osobą w historii, która dostrzegła fakt, że intensywność zabarwienia Płótna zwiększa się wraz ze zmniejszaniem się jego odległości od ciała (elementy wypukłe są ciemniejsze, a pozostałe jaśniejsze), był Paul Vignon. Jednak jego spostrzeżenie pozostało w sferze domysłów, gdyż na początku XX wieku niemożliwa była jego naukowa weryfikacja zjawiska określanego przez Nella Balossina „wydobyciem informacji przestrzennych struktury ciała, posiadającego trzy kierunki: szerokości, wysokości i głębokości”.
Trzeba będzie poczekać aż do roku 1976 na komputerową analizę obrazu. Jean Lorre i Donald Lynn z Jet Propulsion Laboratory w Pasadena z NASA poddali takim testom czarno-białe fotografie Enriego i kolorowe, wykonane przez Judicę Cordiglię. I tak, rok później, podczas kongresu w Albuquerque (23-24 marca 1977 roku) Jumper i Jackson z wielkim wzruszeniem ukazali wyniki tego testu, które zmieniają diametralnie nasze spojrzenie na Całun. Zamieniając na wartości numeryczne intensywność i chromatyczność punktów świetlnych („pikseli”), z których fotografia Całunu jest złożona, i przekształcając je (przy pomocy analizatora obrazów VP-8) w wypukłość pionową, uzyskano w ten sposób „eidomatyczny” trójwymiarowy obraz graficzny. Dostrzegamy dzięki temu nowe, niewidoczne gołym okiem, szczegóły, które nie zostałyby poznane bez użycia tej techniki. W komputerze rany powstałe na skutek poniesionych tortur stały się bardziej czytelne, odbicia i plamy krwi są nakreślone z większą precyzją; można określić dokładnie ewentualną obecność przedmiotów lub napisów na Płótnie: to cenny wkład w poszukiwania nowych informacji.
Tamburelli po tym jak zawiązał grupę badawczą, zajmującą się tym tematem, był w stanie już latem 1978 roku zaprezentować pierwsze trójwymiarowe opracowanie oblicza, o wyraźnie lepszej jakości od tego, które wykonali Amerykanie. Ponadto uznając, że – w wyniku licznych urazów i nacieków krwi – oblicze Człowieka pozostawało znacznie zmienione w obrazie trójwymiarowym, Tamburelli, wraz ze swoim zespołem, dokonał „oczyszczenia” go poprzez odpowiednie filtry elektroniczne. Usunął ślady ran i krew, aby otrzymać oblicze takie, jakim było przed torturami i ukrzyżowaniem. Cel został osiągnięty bez konieczności poprawiania rysów twarzy i z zachowaniem trójwymiarowości obrazu. Twarz, już bez ran, stała się jednym z najbardziej znanych obrazów Całunu na świecie.
Tamburelli zmarł w 1990 roku, ale kontynuatorem jego badań został Nello Ballosino z Wydziału Informatyki Uniwersytetu w Turynie. Na rok przed swoją śmiercią Tamburelli z Ballosinem przedstawili na sympozjum pod nazwą „Całun i ikony”, odbywającym się w Bolonii, wyniki analizy porównawczej pomiędzy rysami twarzy Człowieka z Całunu i twarzy Chrystusa w tradycji malarskiej, w szczególności bizantyjskiej. Wybrali oni do analizy siedem najsławniejszych ikon, ukazujących oblicze Chrystusa między VI a XII wiekiem (Chrystus z Mandylionu, Chrystus z kościoła św. Zofii w Salonikach, Chrystus Pantokrator z Dafni, Chrystus Błogosławiący z katedry w Monreale, Chrystus del Meliore Toscano, Chrystus z klasztoru w Chilandari oraz Chrystus z klasztoru św. Katarzyny na Synaju). Tamburelli i Ballosino za pomocą nowoczesnej technologii zapisali obrazy w postaci numerycznej, po czym zauważyli, że „analiza porównawcza, poprzez nałożenie na siebie konturów twarzy Chrystusa, widocznych w ikonach, ukazuje rysy wspólne, co jest dowodem zgodności wizerunku Chrystusa przedstawianego przez wieki”. Podsumowując, według tej hipotezy wszyscy twórcy wymienionych obrazów inspirowali się tym samym modelem, przynajmniej od VI wieku. Porównanie siedmiu ikon z obliczem trójwymiarowym z Całunu pozwoliło ponadto wyszczególnić bardzo dużą liczbę punktów zgodnych. Znaleziono ich tak wiele, że możemy postawić hipotezę, iż to właśnie oblicze Człowieka z Całunu było prototypem chrześcijańskiej ikonografii (przynajmniej poczynając od VI wieku).
Czy możliwe, że żaden z badaczy nie zdawał sobie dotąd sprawy z istnienia tak głębokiego podobieństwa? Z powodu wpływu Iluminizmu i antyklerykalizmu historia sztuki prawie nigdy – mówi ojciec Heinrich Pfeiffer, ekspert chrześcijańskiej ikonografii – nie brała pod uwagę Całunu. I to pomimo że od początku XX wieku Paul Vignon (który, jak pamiętamy, był nie tylko naukowcem, ale także malarzem) sugerował, że istnieje podobieństwo między sztuką a wizerunkiem na Płótnie. Dopiero po II wojnie światowej badacze z różnych dziedzin (archeolodzy, numizmatycy, historycy, teolodzy itp.), uwzględniając badanie ikonograficzne Płótna, starali się ustalić związek pomiędzy Całunem i tak zwanym „imago pietatis”.
Historycznie, jak ukazuje Pfeiffer, wszystkie wizerunki z antycznego Rzymu naśladują w rzeczywistości ten sam model: Chrystus z dwoma pasmami włosów, wąsami i brodą. Trudno wyjaśnić to podobieństwo, nie odwołując się do modelu, który zauważmy, bardzo przypomina oblicze z Całunu. Udało się określić powtarzające się wspólne cechy charakterystyczne, jak nierówne policzki, niesymetryczne wąsy, naciek krwi na czole, cztery palce widoczne u ręki, jedna noga krótsza od drugiej, wygięcie ciała na krzyżach bizantyjskich. Sam Vignon wymienia ok 20 znaków charakterystycznych ujawniających tożsamość Chrystusa, wśród których np. nozdrze lewe jest szersze od prawego, bardziej wysunięta prawa kość jarzmowa i położona niżej od lewej, kość jarzmowa prawa bardzo widoczna i niższa od lewej, rozwidlona broda, brew prawa wyżej od lewej itp. Zadziwiają jednakże zgodności pomiędzy obliczem całunowym i obliczem z niektórych dzieł, np. z obrazu na „tremissis”, złotej monecie wybitej w 692 roku po Chrystusie przez Justyniana II.
Jest również wiele dzieł artystycznych ukazujących ukrzyżowanie Chrystusa z bardzo charakterystycznymi cechami, podobnymi do tych na Całunie.
opr. aś/aś