Patrząc na Kościół niezwykle łatwo przychodzi nam interpretować to, co się w nim dzieje w obcych mu kategoriach socjologicznych. To prowadzi do podziałów i zamykania się w swoistych „bańkach”.
W edytorialu do najnowszej „Niedzieli”, pisanym tuż przed rozpoczęciem Synodu o synodalności, ks. Jarosław Grabowski zwraca uwagę na to, jak często nasze niewłaściwe patrzenie na Kościół wykrzywia jego obraz, do tego stopnia, że nieraz prowadzi aż do jego odrzucenia.
Pierwszym błędem jest pozwolenie, aby błędy czy grzechy pewnej grupy wierzących całkowicie zasłoniły nam obraz Kościoła jako całości. Ks. Grabowski posługuje się tu myślą Bruce’a Marshalla, katolickiego pisarza ze Szkocji: „tym, co wymaga największej odwagi, jest wyznawanie prawdziwej wiary, pomimo tego, że wyznają ją także fałszywe osoby” i kontynuuje: „spotyka się ludzi wierzących, którzy swoim zachowaniem czynią chrześcijaństwo antypatycznym. Niestety, ciągle zbyt wielu spośród nas zaniedbuje codzienne praktykowanie wiary, rozumiane jako przekładanie deklaracji wygłaszanych w Credo na konkretne działania. A tylko tak można pokazać, że nasza wiara jest autentyczna i wypływa z głębi serca”. Innymi słowy, myśląc o Kościele, nie zastanawiajmy się, co robią „oni”, ale co robię „ja” – czy moje własne życie jest zgodne z wiarą, którą wyznaję.
Nie jest to łatwe – nie chodzi bowiem o wsobność, ale wręcz przeciwnie – trzeba „wychodzić ze swoich stref komfortu, zdobywać się na kreatywność, nie bać się zmian”. Nadmierne skupienie się na sobie samym lub swoim wąskim środowisku prowadzi do postawy zamknięcia się, odcięcia od innych. Tak więc, „by skutecznie głosić dziś Ewangelię, trzeba ruszyć się z miejsca, zejść ze znanych, a więc bezpiecznych szlaków... Właśnie tego potrzebujemy w polskiej mocno skomplikowanej rzeczywistości kościelnej.” Oznacza to przeciwstawienie się drugiemu potężnemu błędowi w postrzeganiu Kościoła: „Kościół konserwatywny i liberalny, zamknięty i otwarty, toruński i łagiewnicki – w ten sposób, oczywiście, upraszczając, wielu z nas patrzy na Kościół”. Są to tymczasem kategorie socjologiczne narzucone z zewnątrz, nie przystające do istoty tego, czym Kościół jest. Kościół zaś jest Ciałem Chrystusa, którego nie można dzielić na frakcje.
Jak zwraca uwagę kard. Grzegorz Ryś, Kościół nie jest monolitem, ale składa się z wielu różnych członków: „Otwarty Kościół jest wychodzący, a nie liberalny. Zamknięty Kościół to ten niewychodzący i takim może być zarówno Kościół skrajnie konserwatywny, jak i skrajnie liberalny, ale wszystkie te kalki są próbą wnoszenia do Kościoła pojęć, które zupełnie nie przystają do jego rzeczywistości”. Jeśli więc chcemy zrozumieć Kościół, musimy odejść od tych stereotypowych „kalek myślowych”.
Trzeci wreszcie problem, praktyczny, na który zwraca uwagę ks. Grabowski to bierność, czy też utrzymywanie status quo za wszelką cenę. Dotyczy to zarówno duchownych, jak i świeckich. „Trudno nam iść na peryferie życia, aby pociągnąć do Jezusa zagubionych, myślących inaczej, czasem niełatwych w kontakcie. A może warto też porozmawiać o biernych świeckich, którzy w większości czują się zwolnieni z jakiejkolwiek odpowiedzialności za wspólnotę, za parafię, przerzucają wszystko na przepracowanego proboszcza i obarczają go winą nawet za duchowe pustynnienie rodzin...” – pisze redaktor naczelny Niedzieli.
To pustynnienie jest faktem, z którym musimy się zmierzyć. Wynika ono z wielu czynników, zarówno wewnętrznych (słabość relacji rodzinnych, brak przekazu wiary), jak i zewnętrznych. Postępująca, czy wręcz galopująca sekularyzacja jest faktem. Jak zauważa Brandon Vogt, autor książki Powrót. Co robić, gdy dzieci odchodzą z Kościoła: „Dziś młodzi ludzie wychowują się w tsunami otaczającego ich sekularyzmu. Aby się temu przeciwstawić, ich wiara musi zostać bardzo wzmocniona”. Zanim zaczniemy tę młodzież katechizować, potrzebna jest ewangelizacja. O tym wciąż zapomina wielu duszpasterzy, niepomnych na słowa adhortacji „Catechesi tradendae” z 1978 r., zwracającej uwagę na nieskuteczność prowadzenia katechezy wobec osób, które nigdy nie zostały zewangelizowane:
„Często pierwsza ewangelizacja nie miała miejsca. Pewna liczba dzieci, ochrzczonych w okresie niemowlęctwa, przystępuje do katechizacji parafialnej bez żadnego wprowadzenia w wiarę, nie kierowana jeszcze żadnym wyraźnym i osobistym związkiem z Jezusem Chrystusem, obdarzona jedynie zdolnością do wierzenia, daną im przez chrzest i obecność Ducha Świętego; uprzedzenia środowiska rodzinnego, niezbyt chrześcijańskiego, lub wychowanie w duchu tzw. pozytywizmu, szybko prowadzą do powstania licznych oporów. (...) Również liczni młodzi i dorastający, chociaż zostali ochrzczeni, uczęszczali systematycznie na katechizację i przyjęli sakramenty, wahają się jeszcze długo czy oddać całe życie Jezusowi Chrystusowi, o ile w ogóle pod pozorem wolności nie starają się uniknąć wychowania religijnego. (...) Oznacza to, że katecheza często winna troszczyć się nie tylko o umocnienie wiary i jej nauczanie, ale z pomocą łaski także o jej stałe rozbudzanie. Niech otwiera serca, nawraca i w ten sposób sprawia, aby ci, którzy dotąd stoją u progu wiary, całkowicie przylgnęli do Jezusa Chrystusa” (Catechesi tradendae 19).
Kościół nie może się więc obejść bez stałego głoszenia ewangelii, bez pociągania ku osobie Jezusa Chrystusa. Zamiast przypinać mu taką czy inną łatkę: „tradycyjny”, „modernistyczny”, „progresywny”, „otwarty”, „zamknięty”, może warto się zastanowić po prostu, czy jest ewangeliczny? I co ja sam robię, aby taki był?
źródło: Niedziela 38/2023