Lęk jest jak cień, wiara jest jak światło

O "Kolorach raju" Majida Majidiego

Łatwiej przyjmujemy prawdy religijne, kiedy występują w egzotycznym przebraniu. To samo, co w wydaniu rodzimym mogłoby się komuś wydawać dewocją, kiedy przychodzi z daleka, zastanawia i wzrusza. Da się odbierać na poziomie naszych własnych doświadczeń


Tak właśnie bywa z filmami irańskimi - Kiarostamiego, Makhmalbafa, Majidiego - nagradzanymi na festiwalach całego świata. Traktuje się je zazwyczaj w sposób płytki, polityczny, jako dowód na liberalizację życia społecznego w Iranie. Ale warto głębiej wniknąć w ich sens, odnaleźć w nich przypowieść religijną, zawierającą treści nas dotyczące, których nie znajdziemy w zachodniej kulturze masowej. Tak właśnie jest z „Kolorami raju” Majida Majidiego. Przed czołówką czytamy arabski napis: „W imię Boga miłosiernego, litościwego...”. Wbrew pozorom, sens tej inwokacji wcale nie jest oczywisty. W pełni zrozumiały staje się dopiero po obejrzeniu filmu.
„Kolory raju” zaczynają się jak film dla dzieci: oto historia niewidomego chłopca, Mohammada, który na wakacje wraca ze szkoły specjalnej do rodzinnej wsi, położonej w górach nad Morzem Kaspijskim, pośród stromych, ukwieconych łąk. Na Mohammada czeka kochająca babka, siostry. Nie czeka tylko rodzony ojciec, wdowiec, który zamierza się ożenić drugi raz i wstydzi się niewidomego synka. Szuka okazji, by się go pozbyć, oddać „do terminu”. Ta fabuła ma coś z dydaktycznej przypowiastki z morałem. Nieczułość ojca i bogactwo uczuć Mohammada są widoczne od pierwszej sceny. Wokół niewidomego chłopca, jakby pod wpływem jego uważnej obecności, świat staje się piękny, nasycony kolorami, dźwiękami. W obecności jego ojca - na barwny obraz świata kładzie się cień. Świat wokół nas jest taki, jakie jest nasze wnętrze. Wypowiedz życzenie - mówi do Mohammada babka, zanurzając wełnę w farbie, uzyskanej z polnych kwiatów - co pomyślisz, spełni się. W świetle tego filmu widać, że nie przemawia przez nią magia, tylko wiara: sens otaczającej nas rzeczywistości, wartość życia, zawiera się we wnętrzu naszej świadomości, tam więc należy szukać Boga. Niewidomy Mohammad jest Mu bliższy niż ludzie widzący. W swoich zabawach dotyka palcami kłosów, kwiatów, kamieni na dnie strumyka i stara się wyczytać ukryte znaki Boga, który - jak go uczono - jest dobry, miłosierny, przynosi szczęście. „Kolory raju” wyrażają paradoks, z którym stykamy się stale w życiu społecznym, w rodzinie: często bywa tak, że ci, którzy według wszelkich przewidywań powinni cierpieć, cieszą się. A ci, którzy mogliby dzielić z nimi radość, niepotrzebnie użalają się nad sobą, jak ojciec małego Mohammada.
Kim więc jest Bóg? Zarówno mężczyzna, jak chłopiec wierzą w Niego głęboko. Czy można w Iranie nie wierzyć? Ale dla każdego z nich Bóg jest kimś innym - tak jakby obaj wierzyli w dwóch różnych Bogów. Bóg Mohammada uzasadnia jego wewnętrzną radość. Bóg ojca jest mściwy, karzący, budzi lęk. Ojciec, podobnie jak syn, szuka w przyrodzie znaków, ale natrafia na znaki złowróżbne, zwiastujące śmierć. Czy ojciec rzeczywiście słyszy te znaki, czy sam je produkuje? Jego lęk staje się samospełniającą się przepowiednią, która eksploduje w finale, prowadząc do katastrofy. To właśnie ojca, w przeciwieństwie do syna, cechuje wewnętrzna ślepota. Czując się prześladowany przez Boga, którego utożsamia błędnie ze złym losem, nie umie przyjąć daru, jakim mógłby być dla niego niewidomy Mohammad. Nie pojmuje przepełniającej to dziecko wewnętrznej radości i gubi drogę do raju, który był tuż obok.
Ale przypowieść Majidiego tutaj się nie kończy. Dar zostaje przekazany, obraz rozświetlony, choć zasklepionemu w swoim egoizmie i lęku mężczyźnie trzeba katastrofy, aby zdobył się na gest miłości i zrozumiał miłość, którą obdarzał go cierpliwie wyczekujący Mohammad. Ostatni obraz „Kolorów raju” - ojciec, trzymający w ramionach bezwładnego chłopca - kojarzy się z Pietą. Dziwną, islamską pietą, która więcej mówi o Bogu niż wszelkie religijne formuły.
Ta wieloznaczna, tajemnicza scena z gruboskórnym, okrutnym mężczyzną, płaczącym nad brzegiem morza, przywołuje inny, klasyczny film - „La stradę” Felliniego. Wielki Fellini, kojarząc ze sobą prymitywnego siłacza Zampano i delikatną, ułomną Gelsominę, którą świat miał za nienormalną, stworzył najpiękniejszą przypowieść o tym, że moc i radość, do której dążymy, mieszka nie tam, gdzie wskazują pozory. Bóg mieszka w Gelsominie - Bóg mieszka w kalekim chłopcu.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama