Dobry wieczór, czyli o gestach Franciszka
Wydawnictwo M
ISBN: 978-83-7595-877-5
Jezus zachował rany,
abyśmy mogli odczuć Jego miłosierdzie.
To nasza siła, nasza nadzieja.
Franciszek, tweet z 16 listopada 2013, @Pontifex_pl
Jakiego smaku nabiera życie,
jeżeli dajemy się pochłonąć miłości Boga!
Franciszek, tweet z 7 lutego 2014, @Pontifex_pl
W tych trzech czytaniach [Wj 32,7-14; Ez 18,31; J 5,31-47] widzę pewien wspólny element: jest nim ruch. W pierwszym czytaniu ruchem jest wędrowanie; w drugim – budowanie Kościoła; w trzecim, w Ewangelii – wyznawanie. Wędrowanie, budowanie, wyznawanie.
Wędrowanie. „Chodźcie, domu Jakuba, postępujmy w światłości Pańskiej!” (Iz 2,5). Oto pierwsza rzecz, jaką Bóg powiedział Abrahamowi: Chodź w mojej światłości i bądź nienaganny. Wędrowanie: nasze życie jest wędrówką i nie jest dobrze, kiedy się zatrzymujemy. Trzeba wędrować nieustannie w obecności Pana, w światłości Pana, starając się żyć tak nienagannie, jak Bóg wymagał od Abrahama w swojej obietnicy.
Budowanie. Budowanie Kościoła. Mowa jest o kamieniach: kamienie są wytrzymałe; ale kamienie żywe, kamienie namaszczone Duchem Świętym. Budowanie Kościoła, Oblubienicy Chrystusa, na tym żywym kamieniu węgielnym, którym jest sam Pan. Oto następny ruch naszego życia, budowanie.
Trzeci ruch, wyznawanie. Możemy wędrować, ile chcemy, możemy budować wiele rzeczy, ale jeśli nie wyznajemy Jezusa Chrystusa, nie dzieje się dobrze. Staniemy się użyteczną organizacją pozarządową, ale nie Kościołem, Oblubienicą Chrystusa. Kiedy nie idziemy, zatrzymujemy się. Kiedy nie budujemy na kamieniach, co się dzieje? Dzieje się to samo, co zdarza się dzieciom budującym na plaży zamki z piasku – wszystko się wali; jest nietrwałe. Kiedy nie wyznajemy Jezusa Chrystusa – przychodzi mi tu na myśl zdanie Léona Bloy: „Kto nie modli się do Pana, modli się do diabła” – kiedy nie wyznaje się Chrystusa, wyznaje się światowość diabła, światowość szatana.
Wędrowanie, budowanie, wyznawanie. Rzecz jednak nie jest taka łatwa, bo w wędrowaniu, budowaniu, wyznawaniu czasami dochodzi do wstrząsów; są ruchy, które nie są właściwym wędrowaniem: to ruchy, które nas ciągną do tyłu.
W tej Ewangelii jest potem szczególna sytuacja. Sam Piotr, który wyznał wiarę w Jezusa Chrystusa, mówi Mu: Ty jesteś Chrystus, Syn Boga żywego. Pójdę za Tobą, ale nie mówmy o krzyżu. To jest bez związku. Pójdę za Tobą innymi sposobami, bez krzyża. Kiedy idziemy bez krzyża, kiedy budujemy bez krzyża i kiedy wyznajemy Chrystusa bez krzyża, nie jesteśmy uczniami Pana: jesteśmy światowi, jesteśmy biskupami, kapłanami, kardynałami, papieżami, ale nie uczniami Pana.
Chciałbym, abyśmy wszyscy po tych dniach łaski mieli odwagę, właśnie odwagę, wędrować w obecności Pana, z krzyżem Pana; budować Kościół na krwi Pana, która została przelana na krzyżu, i wyznawać jedyną chwałę: Chrystusa ukrzyżowanego. A tym samym Kościół będzie postępował naprzód.
Życzę nam wszystkim, aby Duch Święty, przez modlitwę Maryi, naszej Matki, udzielił nam tej łaski: wędrowania, budowania, wyznawania Jezusa Chrystusa ukrzyżowanego. Amen.
Franciszek, 14 marca 2013, homilia podczas Mszy Świętej w Kaplicy Sykstyńskiej na zakończenie konklawe.
***
Tomasz Ponikło: Kiedy 13 marca 2013 roku, miesiąc po abdykacji papieża Benedykta XVI, jego następcą został wybrany argentyński kardynał Jorge Mario Bergoglio SJ, nie sposób było przewidzieć entuzjazmu, który wybuchł wkrótce potem. Charyzmatyczny sposób sprawowania urzędu zjednał nowemu papieżowi wiernych i media. Jednocześnie pojawiły się opinie, że mamy do czynienia nie tylko ze zmianą wizerunkową papiestwa, ale też z duszpasterskim poruszeniem w Kościele. Już po niespełna czterech tygodniach nowego pontyfikatu włoscy księża zaczęli mówić o „efekcie Franciszka”. Twierdzili, że widoczny jest gołym okiem wzrost liczby osób uczestniczących w Mszach Świętych oraz wzrost liczby ludzi przystępujących do sakramentu pokuty i pojednania.
Bp Grzegorz Ryś: Tak samo jak cztery tygodnie po inauguracji pontyfikatu, tak po roku jego trwania nadal jestem ostrożny w stawianiu i w przyjmowaniu tego rodzaju diagnoz. Bez wątpienia widać na przykład znaczący wzrost liczby pielgrzymów przybywających do Rzymu w ostatnich miesiącach. Zarówno Franciszek, jak i Benedykt XVI mieli w czasie obejmowania urzędu wielki kredyt zaufania. Obaj wzbudzili sympatię. W przypadku Franciszka sympatia ta stała się wręcz żywiołowa. Bezpośredniość Papieża w kontaktach, bezpretensjonalność w sprawowaniu urzędu i entuzjazm udzielający się innym sprawiają, że Franciszek z łatwością zjednuje sobie ludzi.
Pamiętam, jak uczestniczyłem w środowej audiencji ogólnej w Rzymie z papieżem Franciszkiem trzy tygodnie po jego wyborze na Stolicę Piotrową. Gdy zobaczyłem zgromadzonych tłumnie ludzi, moją pierwszą myślą było: „Na szczęście spotkanie odbywa się na zewnątrz, bo przecież w auli Pawła VI tyle osób po prostu by się nie pomieściło”. To był sam początek wiosny. Rzymski plac Świętego Piotra został ściśle wypełniony przez ludzi. Miały tam wtedy miejsce od wielu już lat nieobecne sceny: oto Papież jedzie w papamobile pomiędzy ludźmi tak, by znaleźć się w każdym zakątku placu, wyciąga ręce, ściska dłonie, prosi, by zatrzymać pojazd, i wychodzi, by ucałować dzieci… Minęły chyba dwie dekady od czasu, kiedy ostatnio widzieliśmy takie obrazy, bo Jan Paweł II już w latach 90. tracił siły, a Benedykt XVI obejmował urząd, nie będąc już w sile wieku. Zobaczyć znów te gesty – to musi wzbudzać entuzjazm. Ludzie lgną do Franciszka.
Jestem jednocześnie głęboko przekonany, że decyzja Benedykta XVI o ustąpieniu z tronu Piotrowego sprawiła, że oczekiwanie na nowego papieża było zupełnie inne niż w regularnych okolicznościach. Miesiąc, który upłynął od czasu ogłoszenia przez papieża Ratzingera decyzji o abdykacji do wyboru papieża Bergoglia, był dla Kościoła czasem niezwykłym. Takiego oczekiwania na papieża chyba jeszcze nigdy nie było. Z pewnością katolicy poświęcili tej sprawie nie tylko znacznie więcej uwagi, ale przede wszystkim znacznie więcej modlitwy. W tym przypadku modlitwa przed konklawe i w jego trakcie była, w moim odczuciu, autentycznie powszechna. Na pewno miało to wpływ na to, jak nowy papież jest przyjmowany.
Mimo to uważam, że przekładanie pewnych obserwacji na diagnozy dotyczące stanu Kościoła i jego członków wciąż jest przedwczesne. Czy faktycznie pontyfikat Franciszka owocuje zwiększeniem udziału wiernych w życiu sakramentalnym? Sądzę, że będziemy w stanie ocenić to najwcześniej za kilka lat. Oczywiście nie kwestionuję zdania włoskich księży; nie tylko nie wykluczam, ale cieszę się wywołanym przez Papieża poruszeniem religijnym katolików. Ale, nieco studząc emocje, należałoby sobie zadać pytanie, czy owo poruszenie może zaowocować nawróceniem, czy sympatia do Papieża jest wystarczającym powodem do duchowego odnowienia?
Czy jednak w jakimś sensie dla zwyczajnego katolika, który urząd papieża postrzega nieco symbolicznie, nie wystarczy to, by papież budził sympatię? Jako „twarz” Kościoła, przyciąga do niego ludzi, gdy wykonuje budujące gesty. Cóż więcej miałby zaoferować?
Musimy teraz odejść od rozmowy o emocjach, żeby wyjaśnić sobie najważniejszą sprawę: papież nie jest i nie będzie „twarzą” Kościoła, lecz jest w Kościele pasterzem. Papież jest wikariuszem Jezusa Chrystusa. Jego naczelnym zadaniem jest więc przewodzenie Kościołowi. Przewodzi mu jednak nie wedle własnych upodobań, lecz w zgodzie z tym, jak odczytuje wolę Ducha Świętego. I stale się nawracając – tak, papież również się nawraca jak my.
Papież przewodzi Kościołowi na mocy władzy kluczy. Te klucze są przynajmniej dwa. Jednym jest dyscyplina, drugim jest nauczanie. Nauczanie papieża Franciszka dopiero zaczyna się klarować. Uważam, że można je komentować, uczyć się go, ale na formułowanie uogólnień jest jeszcze za wcześnie, zwłaszcza w obliczu tego, że Papież potrafi zaskakiwać. Jednocześnie od pierwszych chwil widoczne są pewne cechy charakterystyczne i przede wszystkim profil pastoralny obecnego pontyfikatu.
Po pierwsze, szeroko pojęte nauczanie Franciszka – począwszy od porannych homilii, a na oficjalnych dokumentach skończywszy – po prostu trzyma się Ewangelii, szerzej: Pisma Świętego. Franciszek jest papieżem, który codziennie komentuje czytania liturgiczne! Niezależnie od tego, czy jest to wielka celebra w bazylice Świętego Pawła za Murami, czy jest to Msza dla kilku mieszkańców Domu Świętej Marty, w którym rezyduje. Franciszek szybko też zdecydował się odprawiać Msze specjalnie dla poszczególnych grup pracowników Watykanu. Niezależnie od zgromadzonego audytorium, Papież stale i tym samym językiem komentuje Pismo Święte.
Po drugie, w szerszym kontekście oceniam, że bardzo istotne jest to, iż nauczanie Franciszka ma również formę znaków. Niemal każdego dnia wykonuje on gest, który przykuwa uwagę i stawia jakieś pytanie. Są to znaki dość kontrastowe, ale takie muszą być. Siłą rzeczy pojawia się jednak pytanie o ich odbiór. Na ile odbiór ten idzie w głąb? Czy dotyka istoty, czy ślizga się po powierzchni? Ale przez to, że znaki te są kontrastowe, zostają dość powszechnie zauważone.
Znaki kontrastowe w stosunku do czego?
Do tego, co było wcześniej.
Do poprzednika?
Ależ nie, to byłoby zbyt płytkie spojrzenie. Gesty i znaki Franciszka są kontrastowe wobec całej serii jego poprzedników na urzędzie. Dość wspomnieć choćby przysłowiowe już papieskie buty. Franciszek zrezygnował z przyjętego od dawna zwyczaju, by papież chodził w czerwonym obuwiu. Tym gestem pokazał, że nie należy pewnych rzeczy robić i powtarzać bezrefleksyjnie. Że wszystkie te rzeczy i symbole mają swoje znaczenie. Motywacja w rodzaju „ale tak jest od zawsze” nie jest wystarczająca. Bo albo trzeba coś przyjąć, albo odrzucić – ale odrzucić, rozumiejąc to.
Spójrzmy na jeden z takich kontrowersyjnych gestów. W Wielki Czwartek 2013 roku Papież, biskup Rzymu, nie odprawiał Eucharystii w swojej własnej katedrze. W normalnych okolicznościach biskup zawsze sprawuje tę Eucharystię w swojej katedrze, ze szczególną myślą o własnym prezbiterium. Decyzja Papieża spotkała się z rozmaitym odbiorem, nie zawsze pozytywnym. Przez swoją niezwykłość, wyjście z przyjętych już schematów działania, dała jednak do myślenia. Gesty Franciszka są dla niektórych osób i części komentatorów wręcz obrazoburcze. Na przykład obmycie w ten sam Wielki Czwartek przez Papieża stóp dwóm kobietom pośród dwunastu osób wyzwoliło u wielu ludzi jak najgorsze emocje, a może wręcz wzniosło barierę mentalnie nie do przekroczenia.
Co jest takiego oburzającego w tym geście?
Papież skłonił nas tym gestem do zweryfikowania naszego stosunku do liturgii. Czy przeżywamy ją jako utrwalony w określonej formie obrzęd, który bez żadnych odstępstw i sprawowany z zegarmistrzowską precyzją ma trwać niezależnie od wszystkiego, gdyż tak właśnie jest zapisany w tradycji? Jeżeli ktoś patrzy z tej perspektywy, to wówczas gesty Franciszka budzą w nim sprzeciw, a może wręcz opór. Dzieje się tak dlatego, że Papież sprowadza nas w myśleniu o liturgii do samego jej jądra, wychodzi poza obrzęd. Liturgia w tej perspektywie stanowi kod znaków, za pomocą których Bóg komunikuje się z nami, a my z Nim. Właśnie dlatego są one znakami, a nie pustymi rytuałami. Gdyby nie to, faktycznie można by liturgię oceniać wyłącznie od strony jej sprawowania, tak jak można oceniać, czy określone czynności są wykonywane precyzyjnie i starannie. Musimy więc zwracać uwagę, na czym polega różnica pomiędzy tym, co przyjmujemy w sposób bezrefleksyjny, „bo tak było od zawsze”, a tym, do czego zachęca nas Papież przez określone znaki.
Jedną z ostatnich decyzji Benedykta XVI było powołanie na liturgię sprawowaną przed konklawe ośmiu ceremoniarzy. Po zakończeniu konklawe obserwowaliśmy Eucharystię na inaugurację pontyfikatu. Była to Eucharystia niesamowicie prosta, w której zrezygnowano z niektórych obrzędów. Nie chcę oceniać, czy pierwsze podejście było właściwe, a następne chybione; które było lepsze, a które gorsze. Chcę tylko pokazać, że dwóch różnych ludzi z tego samego wydarzenia potrafi wydobyć dwa różne sensy. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że akurat na tej materii ogniskuje się część wewnątrzkościelnych sporów.
Stawiałem sobie pytanie o podejście kapłanów do sprawowania liturgii jeszcze jako rektor krakowskiego seminarium duchownego. Wiedziałem, że nie chcę, aby klerycy podchodzili do sprawowania liturgii niedbale. Ale obserwowane spory doprowadziły mnie też do przekonania, że bardzo bym nie chciał, aby liturgia sprowadzała się w ich mniemaniu do przywdziewania idealnie czystej koszuli i nienagannie wykonywanych gestów, a następnie do bezowocnych debat o tym, jak palce mają być ułożone na hostii. Liturgia nie jest kultem rubryk! Jeżeli celebrujący zbytnio skupią się na wykonywaniu czynności, to nie będą mieli czasu na odkrycie treści znaku. I od strony Boga, i od swojej. Co Bóg do nich mówi tymi znakami i na czym polega ich odpowiedź? Uważam, że prostota w liturgii jest ważna. Nie musi wcale oznaczać, że liturgia przestanie być piękna, ale bez uszczerbku dla niej samej może być uproszczona. Gest Franciszka należałoby więc znów odczytać jako pewne kontrastowe wskazanie na istotę rzeczy.
Znamienna jest reakcja pewnego środowiska tradycjonalistycznego, które po Mszy Świętej inaugurującej pontyfikat zawiesiło działalność swojego portalu, na którym od kilku lat śledziło liturgiczne wykroczenia kapłanów. No bo skoro już sam papież nie szanuje liturgii…
To są pewne skrajności, dlatego trzeba też pamiętać, że po drugiej stronie faktycznie są księża, którzy niedbale sprawują liturgię czy wręcz zniekształcają liturgiczne znaki. Próbuję jednak wskazać na pewne zasadnicze podejście do odprawiania Mszy Świętej. Kiedy spojrzymy na dział liturgiczny starannie prowadzony w serwisie informacyjnym rzymskiej agencji Zenit, która jest nieformalną stroną informacyjną Watykanu, to rzuca się w oczy, że niemal wszystkie zamieszczone tam przez czytelników pytania, w tym głównie młodych księży, dotyczą kazuistyki liturgicznej. Co mi wolno, a czego nie wolno; którą formułkę należy wybrać na określoną okoliczność… Z dobrą wolą zakładam, że pytania i odpowiedzi pojawiają się na dobrze przygotowanym polu, czyli sens liturgii i znaczenie znaków są dla tych młodych księży jasne. Dla kapłana znacznie bardziej jest przecież istotne zrozumienie liturgii niż znajomość wszystkich związanych z nią formuł. Gest umycia nóg kobietom nie oznacza, że Papież lekceważy przepisy liturgiczne. Natomiast Franciszek pokazuje w ten sposób, że podchodzi do liturgii inaczej niż chociażby jego bezpośredni poprzednik.
Jak zareagował Ksiądz Biskup na pierwsze słowa Papieża? W dniu wyboru wieczorem Franciszek wyszedł na balkon i do zgromadzonych ludzi zamiast religijnego pozdrowienia powiedział „dobry wieczór”.
Muszę przyznać, że w ogóle na to nie zareagowałem. Będąc później w Rzymie, widziałem, że stało się już przyjętym zwyczajem, iż Papież zwraca się do ludzi najpierw słowami „dzień dobry”. Zaraz po tym, jak one padną, rozlegają się brawa. Oczywiście rozumiem, że stanowi to część składową większej całości. Dlatego dla mnie kontekstem do odczytania sensu tego pierwszego „dobry wieczór” czy powtarzanego teraz „dzień dobry” jest to, co Papież zrobił na audiencji dla dziennikarzy. Kiedy przyszedł czas zakończenia spotkania, Franciszek powiedział, że zdaje sobie sprawę z tego, w jak zróżnicowanym gronie się spotkali: nie tylko ludzi wierzących, ale również niewierzących, więc z szacunku dla nich udzieli błogosławieństwa w milczeniu. Franciszek nie chciał czynić ludzi niewierzących uczestnikami formuły, której oni nie rozumieją, a może też nie akceptują. Gdyby błogosławieństwo było wypowiadane przez Papieża głośno, to czy osoby niewierzące miałyby na nie odpowiadać, czy nie? Widać w tym wydarzeniu specyficzny rodzaj wrażliwości Franciszka na każdego człowieka i dużej delikatności wobec sumienia każdej osoby. Ten znak błogosławieństwa w milczeniu, powiem szczerze, bardzo mi się spodobał. Papieskie „dzień dobry” wpisuję w kontekst tej właśnie wrażliwości Franciszka.
Przypomina mi się też, jak po konklawe w 1978 roku swoje pierwsze słowa do ludzi zgromadzonych na placu Świętego Piotra skierował Karol Wojtyła. Jan Paweł II pochwalił Jezusa Chrystusa i też wywołał tym powszechny entuzjazm, bo Włosi od lat nie słyszeli tej formuły pozdrowienia.
Pochwała Jezusa jest naturalna w ustach papieża, natomiast zwyczajne „dobry wieczór” może sprawiać wrażenie religijnego uniku.
Oczywiście jest to wspomniane już niebezpieczeństwo, że każdy z gestów może być odczytany w ramach jakiejś interpretacji. Moim zdaniem gesty Franciszka są znakiem jego szacunku dla indywidualnej wrażliwości każdego człowieka. Ale odbiór działań Papieża może być kompletnie inny. Z łatwością wyobrażam sobie, że niekiedy gesty te mogą uruchamiać spiralę myślenia, w której ostatecznie powstaje wizja tego, co kardynał Gianfranco Ravasi nazwał dość mocno: zresetowanie kultury. Nie muszę dodawać, że byłby to scenariusz tragiczny.
Nie chodzi o to, żeby rezygnować z pewnych znaków tak po prostu, by sobie coś ułatwić. Rzecz w tym, żeby te znaki napełnić na nowo tą samą treścią, którą mają oddawać, a która być może została już zapomniana przez zmieniające się konteksty i upływ czasu. Osobną kwestię stanowi pytanie, czy zawsze ze wszystkim trzeba się obnosić, pchać wszędzie, wcisnąć, gdzie się da, i epatować gestami czy symbolami często niezrozumiałymi dla ludzi spoza Kościoła. Istnieje jakaś granica wolności i poszanowania drugiego człowieka.
Dla katolika są to bardzo praktyczne pytania. Jak znaleźć złoty środek w codziennym życiu? Socjologowie mówią o zjawisku analfabetyzmu religijnego. Tę diagnozę przyjął też Benedykt XVI. Jeżeli jest tak, że chrześcijaństwo stało się dla samych chrześcijan już nie wiarą, osobistą relacją człowieka z Jezusem Chrystusem, a niezrozumiałą religią – zestawem prawd podanych do wierzenia, to konsekwencją jest też brak znajomości i umiejętności poruszania się i odczytywania kulturowych kodów o charakterze religijnym. Tak dochodzi do wtórnego analfabetyzmu tam, gdzie chrześcijaństwo obecne jest od wieków: człowiek nie rozumie już znaków i słów, nie potrafi w nich odnaleźć treści religijnej, ani też samemu jej im nadać.
W ostatnich latach w Kościele rośnie świadomość obecności tego negatywnego dla wiary zjawiska. Analfabetyzm religijny nie jest jednak tylko kwestią ewangelizacji, ale jest też kwestią katechezy. Te dwa pojęcia trzeba rozróżniać. O ile w wielu miejscach trzeba skupić się już na ewangelizacji, o tyle w niektórych w równym stopniu ważna jest katechizacja. W każdym razie dotykamy teraz kwestii elementarnej dla obecności Kościoła w świecie.
Proszę jednak, żebyśmy zachowali proporcje. Franciszek w najmniejszej mierze nie jest przeciwnikiem religijnych pozdrowień i w najmniejszym stopniu nie chce usuwać Jezusa Chrystusa sprzed oczu świata. Jest wręcz przeciwnie, z dużym zaangażowaniem w jednej z ostatnich homilii przed konklawe mówił o tym, że nie można okradać Chrystusa z Jego własnej chwały. Czy określony sposób pozdrowienia ma jednak wpływ na tę chwałę?
Czy decyzja Franciszka dotycząca miejsca jego zamieszkiwania – rezygnacja z objęcia papieskich apartamentów i pozostanie w Domu Świętej Marty – to również jest jakiś znak?
Powszechny odbiór tej sytuacji jest jednoznaczny i myślę, że spójny z tym, co wiemy o Franciszku. Mówi się bowiem o zwyczajnej chęci Papieża, by być bliżej ludzi. Zapytałem o to wrażenie biskupa Tadeusza Pieronka, gdy wrócił po pobycie w Rzymie, gdzie zamieszkiwał w tym samym domu co Papież. Biskup Pieronek potwierdził, że Franciszek szukał kontaktu z ludźmi i podczas posiłków dosiadał się do różnych stolików, sam wychodził z inicjatywą rozmowy. O ile w pierwszych tygodniach pontyfikatu ten fakt budził u jednych entuzjazm, a u innych obawę, czy aby nie jest to wyłącznie jakaś poza, o tyle po roku pontyfikatu widzimy, że jest w Papieżu naturalna, autentyczna ciekawość ludzi.
Uwagę przykuwa też fakt, że kardynał Bergoglio – członek zakonu jezuitów – przybrał jako papież imię „Franciszek”. Mówi się, że dwa rodzaje duchowości: jezuicka i franciszkańska, które zwykle postrzegane są jako konkurencyjne wobec siebie, spotkały się teraz w jednej osobie. Czy to słuszne komentarze?
Nie wmawiajmy niczego Papieżowi, nie budujmy wielkich opowieści wokół wyboru tego imienia. Odczytujmy to w kontekście: w świecie latynoamerykańskim, z którego przychodzi Franciszek, raczej nie można przeciwstawiać sobie jezuitów i franciszkanów, ponieważ oba te zakony prowadziły tam ewangelizację połączoną z budowaniem praktycznych rozwiązań społecznych. Poza tym Papież wyjaśnił wybór imienia krótko i jasno, więc nie ma potrzeby dorabiać do tego dodatkowych teorii. Franciszek powiedział, że imię nawiązujące do Biedaczyny z Asyżu ma mu stale przypominać, iż nie może zapomnieć o ubogich, którzy są w sercu Kościoła.
A czy to, że w encyklice Franciszka o wierze, której pierwszy kształt nadał Benedykt XVI, nie ma powołania na myśl świętego Tomasza z Akwinu, obecni są zaś na przykład Augustyn, Ambroży, Grzegorz Wielki, to też jakiś znak?
W tym przypadku również nie szukałbym żadnego drugiego dna. Nie każdy jest do wszystkiego – nie wszędzie potrzebny jest Tomasz z Akwinu. Możemy tylko stwierdzić, że skoro szkic dokumentu został przygotowany przez Benedykta XVI, to brak Akwinaty jest uzasadniony, ponieważ papież Ratzinger jest w swoim myśleniu bardzo augustyński, a to oznacza nieco inną szkołę myślenia niż ta, która wyrosła wokół Tomasza z Akwinu. Z takimi stwierdzeniami trzeba jednak uważać. Bo cóż ten brak Tomasza miałby oznaczać w zestawieniu z informacją, że w tekście jest z kolei Nietzsche i Rousseau? Więc ostrożnie z interpretacjami…
To właśnie interpretacje są zwykle kamieniami niezgody. Co na przykład począć z faktem, który wprawił bardzo wielu katolików w osłupienie: Franciszek nazwał muzułmanów naszymi braćmi.
A pamiętasz fragment z Ewangelii: „Mam także inne owce, które nie są z tej owczarni” (J 10,16)? Paweł Włodkowic w XV wieku tłumaczył go w ten sposób, że są owce Chrystusa, które nie są owcami Kościoła. Odnosił to do ówczesnych niewiernych, czyli pogan, Żydów, muzułmanów. Jakby nie było, minęło sześćset lat od tamtego czasu. Czegoś więc Kościół nauczył się od Włodkowica.
Dialog międzyreligijny nie jest polem, na którym znam się szczególnie. Widzę jednak, jak Kościół się zmienia w tym aspekcie. Patrząc na bliższe podwórko: ciągle padają z ust katolików słowa o protestantyzacji Kościoła. Brzmią one tak, jakby nie było całej eklezjologii odkrytej na nowo na Soborze Watykańskim II. Cóż one bowiem oznaczają? Że traktujemy protestantyzm jako coś w stosunku do Kościoła zewnętrznego – ot, niebezpieczne wpływy, które go degenerują. Nie wiem, jak można traktować naszych braci protestantów jak ludzi z zewnątrz w stosunku do nas. Uważam to za język stanowczo nie do przyjęcia w Kościele.
Nie mam jednak złudzeń, że ciągle będziemy stawać jeszcze wobec konsekwencji tego, co Duch Święty odkrywa przed Kościołem.
Są takie gesty, które mogą okazać się podstawą do większych zmian w Kościele. Stanowisko Benedykta XVI w sprawie modelu sprawowania urzędu było znane jeszcze z jego wielkiej debaty teologicznej z kardynałem Walterem Kasperem. Opowiadał się wtedy w większym stopniu za rzymskim centralizmem niż większą kolegialnością biskupów. Wydaje się, że Franciszek opowiedział się za drugim z tych modeli. Niedługo po rozpoczęciu pontyfikatu powołał grupę ośmiu doradców złożoną z przedstawicieli wszystkich kontynentów.
Uważam, że komentarz do tej decyzji musi być znacznie bardziej skomplikowany niż te, które padły do tej pory. Taki gest Papieża wcale nie musi świadczyć – mówię tu w kontrze do głosu komentatorów – o jakimś szczególnym szacunku dla kolegialności. Kolegialność w Kościele oznacza wspólnotę wszystkich biskupów. Formą realizowania tej kolegialności, rzeczywistego funkcjonowania wspólnoty, są przede wszystkim regularnie zwoływane synody biskupów. Ta instytucja istnieje właśnie po to, żeby kolegialność miała swoje forum w Kościele. Wobec tego decyzja o ustanowieniu pewnej małej grupy, która będzie funkcjonować niejako poza tą wspólnotą, może być interpretowana dokładnie odwrotnie niż ma to miejsce w głosach publicystów – a więc jako swego rodzaju zamach na kolegialność, działanie obok jej struktur i zasad. Oto ponad wspólnotą wszystkich biskupów pojawia się zespół funkcjonujący na szczególnych prawach, którego głos może się w różnych kwestiach okazać dla papieża rozstrzygający, zamiast wyrażonego na synodzie stanowiska wszystkich biskupów. Ustanowienie instytucji grupy osobistych doradców może być więc interpretowane równie dobrze jako krok w kierunku papieskiego centralizmu, a nie jako krok w kierunku biskupiej kolegialności. Uznaję ten przypadek wręcz za wzorcowy do zobrazowania tego, że pojawiające się w mediach komentarze dotyczące pontyfikatu Franciszka mimo upływu roku nadal są zbyt płytkie i krótkowzroczne.
Jeżeli natomiast chodzi o sedno tej sprawy, to nie mam szczególnych kompetencji czy ponadprzeciętnej znajomości materii, żeby forsować jakieś stanowisko. Najzwyczajniej w świecie wydaje mi się, że jeśli Franciszek serio traktuje zamysł dokonania reformy Kurii Rzymskiej, to głos ludzi spoza niej, którzy jednocześnie mają perspektywę różnych Kościołów lokalnych, może okazać się dla Papieża pomocny. Kuria nie jest niczym więcej jak tylko narzędziem, którego papież potrzebuje, żeby kierować Kościołem. Jest więc ważne, żeby była narzędziem skutecznym w odniesieniu do wszystkich wymiarów Kościoła, nie tylko włoskiego czy europejskiego. Dobrze, że Franciszek ma świeże pomysły dotyczące tego, jak potraktować narzędzie, by było możliwie najbardziej użyteczne w pracy.
Słychać i takie głosy, które – mówiąc o tym pontyfikacie – wyrażają uspokojenie, że widmo monarchizmu ulotniło się znad Kościoła, bo wcześniej ściągnięte tam zostało przez poprzednika…
Z takimi głosami nie sposób się zgodzić choćby w najmniejszej mierze. Powraca tu problem wizerunku konkretnej osoby na urzędzie i konsekwencji tego wizerunku w medialnym odbiorze pontyfikatu. Oskarżanie Benedykta XVI o monarchiczność to po prostu głupota. Był papieżem, który niezwykle chętnie prowadził synody biskupów: i ogólne, i dla poszczególnych kontynentów; który zwoływał konsystorze. To człowiek, którego charakteryzowała ogromna pokora w sprawowaniu urzędu. To, co na pewno różni papieża Ratzingera od papieża Bergoglia, to inny styl życia. Benedykt XVI jadał sam, Franciszek zawsze w towarzystwie; Benedykt XVI nie przyjmował licznie ludzi na audiencjach, dziś Ojciec Święty czyni to chętnie. Ich zachowania jednak czemuś służą. Benedykt XVI niewątpliwie ceni sobie spokojny namysł, gdy tymczasem Franciszek jest w swoim żywiole, gdy znajduje się wśród ludzi. Ale nie można wyciągać z takich rzeczy zbyt daleko idących wniosków.
opr. aś/aś