O czci do Eucharystii i o komunii „na rękę”

Jak wiadomo obecnie dopuszczalne są dwie formy udzielania komunii świętej, potocznie nazywane: na rękę i do ust. Jednakże jedna forma jest podyktowana względami ludzkimi, a druga teologicznymi – zauważa felietonista Opoki, o. Jan P. Strumiłowski OCist.

W Kościele od samego początku istniała świadomość co do świętości konsekrowanych postaci, czego wyraz znajdujemy już w Nowym Testamencie. Kiedy w początkowych fazach kształtowania się obrzędu Mszy nastąpił w pierwotnym Kościele epizod łączenia jej z ucztą, to św. Paweł bardzo radykalnie zareagował na pierwsze pojawiające się nadużycia. Bardzo ostro grzmiał, że człowiek, który nie zważa na to, co przyjmuje w komunii, czyli nie widzi różnicy między Ciałem Pańskim a zwykłym pokarmem, a w dalszym znaczeniu, nie pojmuje świętości Eucharystii, śmierć sobie gotuje (por. 1 Kor 11, 28-29).

Również Ewangelie pośrednio mówią o nadzwyczajnej świętości Ciała Pańskiego. Znajduje się w nich historia o rozmnożeniu chlebów przez Chrystusa. Wiemy oczywiście, że ta opowieść nie mówi o Eucharystii, ale o zwykłym chlebie. Jednak oprócz warstwy historycznej ta relacja zawiera w sobie również warstwę typologiczną. Chleb, który Jezus rozmnaża i karmi tłumy jest zapowiedzią i typem Eucharystii. I właśnie z tego względu ta opowieść  zawiera również relację o nakazie Pana, by pozbierać każdy pozostały ułomek niespożytego chleba. Skoro więc sam znak i zapowiedź otaczany jest taką pieczołowitością, to możemy domyślać się, jaką czcią w świadomości pierwszych chrześcijan, otaczane było Ciało Pańskie, które jest spełnieniem owej zapowiedzi.

Ojcowie Kościoła już bardzo konkretnie mówią o postaciach eucharystycznych, że jest to w istocie prawdziwe Ciało i Krew Chrystusa. Ich opisy wydają się tchnąć wręcz materialną tożsamością. Piszą więc ojcowie, że Ciało, które spożywamy, jest tym samym ciałem, które wisiało na krzyżu, a Krew, którą pijemy, jest tą samą krwią, która spływała z ran Chrystusa. Taki opis może sugerować nawet zbyt materialistyczne podejście, jakoby konsekrowane Ciało i Krew stanowiły ludzką tkankę Jezusa. Jednak wiemy, że ten sposób obrazowego wysławiania się nie chciał nam przekazać, że Hostia jest jakby „kawałkiem” Ciała Pańskiego, ale że jest to sam Chrystus.

Kiedy w późniejszych wiekach, na skutek przemian kulturowych i filozoficznych pojawiły się herezje, według których obecność Chrystusa w tym Sakramencie nie jest rzeczywista a symboliczna, to Kościół określił, że Najświętszy Sakrament to jest dokładnie to samo Ciało, które poczęło się z Ducha Świętego w łonie Najświętszej Maryi Panny, to samo, które cierpiało na krzyżu i które zmartwychwstało. A następnie Kościół uroczyście orzekł, że w Najświętszym Sakramencie Chrystus jest obecny rzeczywiście, prawdziwie i substancjalnie.

Oznacza to, że w Najświętszym Sakramencie obecny jest prawdziwy Chrystus Pan wraz z duszą i ciałem oraz wraz ze swoim bóstwem. Zatem konsekrowana Hostia nie jest jedynie jakąś symboliczną obecnością Chrystusa, ale w istocie jest to sam Chrystus. I takie oznaki czci, jakie jesteśmy winni Chrystusowi przebywającemu w swoim ciele fizycznym, takie też uszanowanie winno charakteryzować nasze odniesienie do Eucharystii. Ponadto, co jako dogmat podał do wierzenia Sobór Trydencki, w każdej najmniejszej oddzielonej cząstce Eucharystii znajduje się cały Chrystus.

Obecność Chrystusa w Eucharystii nie jest więc ani wirtualna, ani symboliczna lecz realna. Nie jest też tak, że Eucharystia jest jakimś medium czy substytutem Jego obecności. Błędne jest również kształtowanie odniesienia i czci względem Eucharystii na podstawie właściwości sakramentu (postaci chleba), a nie w odniesieniu do istoty (obecności samego Chrystusa). Niestety coraz częściej da się zauważyć tę zależność – skoro Chrystus stał się obecny pod postacią chleba, traktujemy Go tak, jakby przestał być prawdziwym Chrystusem Panem, a stał się chlebem.

Znamienne jest, że coraz częściej używa się tego, jakże błędnego stwierdzenia, mówiącego że „Chrystus stał się chlebem”. Tymczasem w ścisłym sensie to nie Chrystus przemienia się w chleb, ale podczas konsekracji to chleb przemienia się w Chrystusa – pozostają jedynie same właściwości chleba. Zatem w istocie Eucharystia to jest ten sam Pan Jezus, który aktualnie siedzi po prawicy Ojca, który jest z Ojca zrodzony i współistotny Ojcu i który przyjdzie sądzić żywych i umarłych. Możemy zatem powiedzieć nawet nie tyle, że Chrystus jest w konsekrowanej Hostii, ale że ta Hostia jest Chrystusem.

Bardzo dobitnie stwierdził to św. Tomasz w swojej „Sumie Teologii”. W artykule 3 zagadnienia 81 części III zadaje pytanie: „Czy Ciało Chrystusa, które On spożył i dał uczniom (podczas Ostatniej Wieczerzy), mogło doznawać cierpień?”, i odpowiada, że w Wielki Czwartek w wieczerniku Chrystus w swoim fizycznym ciele podlegał cierpieniom, gdyż to ciało nie było jeszcze zmartwychwstałe. Natomiast Eucharystia nie jest jakimś substytutem Jego obecności lub alternatywnym jej miejscem, ale jest to dokładnie to samo ciało i ten sam Chrystus! Zatem, jak twierdzi Tomasz, to Ciało Eucharystyczne mogło cierpieć i rzeczywiście cierpiało, kiedy Chrystusowi były zadawane rany. Nie mogło doznać cierpienia w samej sakramentalnej postaci – tzn. nie dało się zadać cierpienia samej Hostii, ale zadanie cierpienia Chrystusowi w Jego fizycznej postaci skutkowało cierpieniem Chrystusa w Hostii, gdyż jest to ten sam Chrystus. Widzimy zatem, na czym polega obecność Chrystusa w Eucharystii – na absolutnej i rzeczywistej tożsamości Chrystusa w ciele fizycznym i w Ciele Eucharystycznym. To jest prawdziwy i ten sam Chrystus, który jest w swoim ciele fizycznym.

W następnym artykule Tomasz idzie jeszcze dalej i zadaje pytanie: „Czy Chrystus byłby umarł w Eucharystii, gdyby Ciało Jego było przechowywane w puszce lub konsekrowane przez jednego z Apostołów podczas Jego śmierci na krzyżu?”. I tutaj Tomasz odpowiada również twierdząco. Uważa, że w czasie męki i śmierci na krzyżu ten sam Chrystus obecny w Eucharystii przeżywałby dokładnie tę samą mękę i śmierć:

„W sakramencie byłby ten sam Chrystus, który był na krzyżu. Skoro umarł na krzyżu, to umarłby również w przechowywanym sakramencie (…) wszystko to, co dotyczy Chrystusa zasadniczo, możemy odnieść do Niego w Jego postaci właściwej, tak samo jak do Niego w sakramencie. Chodzi tu o takie momenty jak: życie i śmierć, ubolewanie, związek ciała z duszą itp.”.

Oczywiście od czasu zmartwychwstania Ciało Chrystusa nie podlega już cierpieniu. Jednakże Ciało to jest otoczone jeszcze większą czcią. To właśnie po zmartwychwstaniu, kiedy Maria Magdalena chciała dotknąć Jezusa, to usłyszała zakaz: „Nie dotykaj mnie!”. Uczniowie, aczkolwiek byli kimś, dla kogo Chrystus był radykalnie bliski, to w spotkaniu z Nim otaczali Go ogromną czcią i szacunkiem, a nawet żywili względem Niego świętą bojaźń. Jezus nie był ich „przyjacielem” w tym sensie, że był kimś, z kim postępuje się z koleżeńską bezpośredniością. Kiedy spotkali Go nad Jeziorem Tyberiadzkim, to mając problemy z rozpoznaniem Go, bali się Go o to zapytać. A święty Jan, umiłowany uczeń Chrystusa, który podczas ostatniej wieczerzy spoczywał na Jego piersi, kiedy ten Sam uwielbiony Chrystus ukazał mu się na wyspie Patmos (o czym opowiada Apokalipsa), to z bojaźni padł przed Nim na twarz jak martwy.

Ogromnym więc błędem jest niedelikatne i nieostrożne obchodzenie się z Eucharystycznym Ciałem Pańskim. Jest to błąd, który może wynikać albo z niedostatku wiary w realną obecność Chrystusa, albo ze względu na błędne, nierzeczywiste jej rozumienie, i – co należy zaznaczyć, ta obecność dotyczy każdej najdrobniejszej cząstki Eucharystii. Lekkomyślne podchodzenie do Eucharystii wynikać może również z braku miłości względem Chrystusa. Podejście frywolne czy koleżeńskie względem Jezusa jest tak naprawdę brakiem miłości. Jest niezrozumieniem i nieuszanowaniem Jego Majestatu. Wszak wiara poucza nas, czym jest rzeczywistość nadprzyrodzona, a miłość poucza nas, jak względem niej winniśmy się ustosunkować.

Jeśli zaś spojrzymy na Eucharystię oczyma katolickiej wiary i miłości, to jasnym staje się, że brak uszanowania względem Eucharystii jest ogromnym grzechem. Jest to w istocie bezpośrednie i rzeczywiste nieuszanowanie samego Boga.

Podobnie, jeśli spojrzymy na praktykę odnoszenia się do Ciała Pańskiego, która w Tradycji trwa i przybiera różne formy, to zauważymy charakter czci względem Chrystusa dokładnie zgodny z samą teologią tego Sakramentu. Zauważymy też dynamikę rozwoju tejże praktyki wprost proporcjonalną do pogłębiania rozumienia tajemnicy Eucharystii – taki porządek panował niemal do końca XX w.

Od czasów krótkiego epizodu łączenia Mszy z ucztą, któremu mocno sprzeciwiał się św. Paweł (nota bebe, po dwóch tysiącach lat, mimo tak jasnego świadectwa Pisma, dzisiaj coraz częściej pojawiają się pomysły przydawania Mszy charakteru uczty, co jest jakąś szaloną nieznajomością nie tylko istoty Mszy, ale i Pisma!), praktyka zmierzała do coraz większego podkreślania świętości tego Sakramentu. Świętość wyraża tutaj nie tylko czystość i doskonałość, ale też majestat i pewnego rodzaju nietykalność. Święty oznacza „inny”, „niedostępny”, „transcendentny”, oddzielony od tego, co nieświęte, czyli świeckie. Z tego względu od najdawniejszych czasów uformowała się praktyka postu eucharystycznego trwającego od północy aż do czasu komunii danego dnia. Post miał być praktyką wyrażającą i zabezpieczającą świętość Eucharystii. Mówiąc bardzo obrazowo i może nieelegancko, chodziło o to, by najświętsze Ciało nie zetknęło się ze zwykłym pokarmem nawet w naszych wnętrznościach. Eucharystia w każdym wymiarze właśnie taką czcią była otaczana.

W późniejszych wiekach, kiedy ryt łaciński skonsolidował się, świętość względem Eucharystii, świadomość realnej obecności Chrystusa w każdej najdrobniejszej cząstce, zaowocowała zakazem rozłączania podczas Mszy palca wskazującego i kciuka u kapłana od momentu konsekracji – właśnie ze względu na pieczołowitą troskę o najdrobniejszą cząstkę Ciała Pańskiego. Zwyczaj ten jest praktycznym wyrazem wiary w dogmat o obecności Chrystusa w najdrobniejszej, odłączonej cząstce Hostii. Brak troski o najmniejszą cząstkę jest zaś praktycznym zlekceważeniem tego dogmatu. Bo przecież taki dogmat Kościół nam podał – i to nie jako ciekawostkę, ale jako wyznacznik naszej wiary i pobożności. Jednak współcześnie, błędnie  twierdzi się, że był to rzekomo nadmierny skrupulantyzm, co jest jedynie świadectwem dzisiejszej niewiary, braku miłości i braku realizmu w podejściu do Najświętszego Sakramentu.

Warto więc sobie zadać pytanie: co się stało z tak ogromną wrażliwością, wiarą i miłością względem Eucharystii? Czy Kościół przez dwadzieścia wieków błądził w tej kwestii? Czy popadł w jakąś przesadę? Otóż nie. To my dzisiaj błądzimy, a jest to owoc bluźnierczego przeświadczenia, że w Kościele najważniejszy jest człowiek. Tymczasem w Kościele najważniejszy jest Pan!

Szczególnie tę martwotę wrażliwości względem Chrystusa widać w nowych praktykach szafowania Najświętszym Sakramentem. Jak wiadomo obecnie dopuszczalne są dwie formy udzielania komunii świętej, potocznie nazywane: do ust i na rękę. Ów drugi sposób w drugiej połowie ubiegłego wieku został pod naciskiem samowolnej praktyki zaakceptowany (z wielkim oporem) przez Stolicę Apostolską. Sam pomysł nowej praktyki był podyktowany „nową wrażliwością”.

Możemy więc zauważyć tutaj odwrócenie kierunku. Przez wieki praktyka była dyktowana prawdą o Eucharystii i ją wyrażała. Dzisiaj jest ona dyktowana ludzką wrażliwością. Kościół więc obecnie aprobuje obie formy (na rękę i do ust). Jednakże jedna forma jest podyktowana względami ludzkimi, a druga teologicznymi.

Prawda o Najświętszej Eucharystii przez wieki kazała strzec jej jak największego skarbu – dbać o najdrobniejszą partykułę tego Ciała, o najdrobniejszy okruch, gdyż w rzeczywistości nie ma absolutnie żadnej realnej różnicy między drobnym okruchem, a całą Hostią – podobnie jak nie ma żadnej istotowej różnicy między zarodkiem ludzkim w łonie kobiety, a dorosłym człowiekiem. Co ciekawe wrażliwość względem tożsamości człowieka od chwili poczęcia Kościół zachowuje, pielęgnuje i jej broni. Świadomość względem tożsamości Chrystusa w każdej partykule w dziwny sposób nam zaginęła. Nazywana jest przesadą. Podobnie jak niewierzący nazywają przesadą zakaz aborcji dyktowany „histerycznym” przeświadczeniem, że ten rzekomo „zlepek komórek” to też w pełni człowiek. Wnioski nasuwają się same…

Zmiana formy, która już nie wyłania się z prawdy dogmatycznej o Eucharystii, ale z wrażliwości, nieuchronnie będzie prowadzić do stopniowego przesłaniania prawdy o godności i realności Ciała Pańskiego. Zresztą, taki proces obserwujemy jeszcze wyraźniej w krajach, w których taka praktyka została wprowadzona w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Dzisiaj w tych miejscach wiara w realną obecność Chrystusa w Hostii jest znikoma. I jest to oczywiste, gdyż albo zgodnie z Tradycją Objawienie będzie kształtowało obyczaj, który nas będzie następnie formował, albo nasze mniemania będą rodziły nowe obyczaje, deformując prawdę objawioną.

Obecnie w Kościele wielu ludzi żywi różne obawy co do zbyt daleko posuniętych zmian. Obawy te dotyczą głównie sfery moralnej. Boimy się, czy grzech cudzołóstwa w jakimś stopniu nie zostanie zaaprobowany, czy zbytnio nie skupiamy się na doczesności, czy Magisterium w ogóle pozostanie czymś niezmiennym.

Jednakże jeśli spojrzymy na wagę i hierarchię tego, co najważniejsze, to możemy nie mieć złudzeń. Wprowadzenie praktyki udzielania komunii, która w swojej formie pomniejsza wyraz czci względem Chrystusa i z mniejszą pieczołowitością dba o realizm wiary co do Jego obecności w najmniejszej cząstce, jest nieporównywalnie większą katastrofą i grzechem. I twierdzenie, że przyjmowanie komunii na rękę nie odznacza się takim charakterem jest naprawdę zakłamywaniem rzeczywistości.

Bez uszanowania Chrystusa, choćbyśmy wszystkie inne aspekty chrześcijaństwa zachowali, na nic nam to się nie zda. Bo jeśli nie szanujemy Chrystusa – a brak uszanowania względem Eucharystii staje się czymś nagminnym – to naprawdę przekroczyliśmy już ostatnią granicę. Jeśli wolno nie dbać o Chrystusa, to naprawdę wolno już wszystko.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama