Wartko rozmawiać

Choć Barack Obama kładzie rękę na Biblii i składa przysięgę prezydencką w obliczu Stwórcy, to jego interpretacja chrześcijaństwa pozostaje bardzo daleka od Tradycji, której depozytariuszem jest Benedykt XVI.

Jeśli miałoby wkrótce dojść do spotkania Benedykta XVI i Baracka Obamy, nie spodziewajmy się po tej wizycie żadnych specjalnych fajerwerków. No chyba, że usłyszymy komunikat o takiej mniej więcej treści: „spotkanie miało charakter prywatny, a rozmowa trwała dłużej niż planowano”.

Choć Barack Obama kładzie rękę na Biblii i składa przysięgę prezydencką w obliczu Stwórcy, to jego interpretacja chrześcijaństwa pozostaje bardzo daleka od Tradycji, której depozytariuszem jest Benedykt XVI.

O możliwości spotkania papieża z amerykańskim prezydentem mówi się już od dość dawna. Miałoby się ono odbyć podczas kwietniowej podróży Baracka Obamy do Europy. Takie są przynajmniej wstępne, choć do tej pory oficjalnie nie potwierdzone plany. Ale nie jest wcale wykluczone, że spotkanie odbędzie w zupełnie innym terminie, chociaż raczej wcześniej, niż później. Zbyt dużo bowiem dzieje się ostatnio na arenie międzynarodowej, by ci dwaj wielcy przywódcy – świecki i duchowy - nie skorzystali z pierwszej nadarzającej się okazji do zapoznania, wymiany uwag i wysondowania zamiarów drugiej strony. I to niezależnie od tego, jak wielkie różnice dzielą dziś Watykan i Waszyngton.

Dwie latarnie

Papież? A ile ma on dywizji? – to słynne zdanie przypisywane Józefowi Stalinowi, nie mogłoby nigdy paść z ust jakiegokolwiek poważnego amerykańskiego polityka. A to z tej prostej przyczyny, że zarówno Stany Zjednoczone, jak i Stolica Apostolska są na siebie niejako skazane, przede wszystkim z racji pozycji i specyficznej roli odgrywanej na arenie międzynarodowej. Z jednej strony mamy więc Amerykę – od 1989 roku głównego żandarma strzegącego światowego porządku politycznego, z drugiej zaś Watykan – stanowiący duchowe centrum chrześcijańskiego świata. Czyli dwie latarnie będące układem odniesienia dla maluczkich tego świata. A przy tym gdzieś tam na swój sposób kompatybilne. Bo przecież już jeden z ojców założycieli USA, George Washington, mówił, że polityki nie da się uprawiać w oderwaniu od religii i moralności. Dlatego właśnie wartości chrześcijańskie stały się kamieniem węgielnym, który legł u konstytucyjnych podstaw Stanów Zjednoczonych Ameryki. I w jakiś sposób nadal obecne są w tamtejszym życiu politycznym, nawet jeśli wydaje się to dziś bardzo naiwne z perspektywy coraz bardziej cynicznej Europy.

Historia spotkań papieży i amerykańskich prezydentów to zresztą temat na osobną, opasłą i niezwykle fascynującą książkę. Żeby nie sięgać zbyt daleko wystarczy przywołać pontyfikat naszego Jana Pawła II, któremu dane było współpracować a niekiedy także różnić się, z aż pięcioma amerykańskim przywódcami. W kolejności byli nimi: Jimmy Carter, Ronald Reagan, George Bush senior, Bill Clinton i wreszcie George Bush junior.

O tym zaś jak wielkie znacznie dla losów świata miały niektóre z tych spotkań, najlepiej oddaje świadectwo Joaquina Navarro-Vallsa - człowieka uczestniczącego w najważniejszych rozmowach Jana Pawła II z Ronaldem Reaganem. „Zwyczajem stało się łączenie całej polityki reaganowskiej od 1981 do 1988 roku z centralną częścią pontyfikatu Jana Pawła II (...). Obaj równolegle przyczynili się do wypchnięcia sowieckiego komunizmu z historii. Obaj współpracowali w decydujący sposób, by skruszyć kolosa na glinianych nogach” – przypomniał pod koniec ubiegłego roku Navarro-Valls.

Benedykt XVI nie musi już na szczęście demontować imperium zła, ale stara się kontynuować linię swojego poprzednika, wielokrotnie podkreślającego konieczność współdziałania obu „latarników” w dziele „prowadzenia świata ku lepszemu”. Jeszcze do niedawna było to o tyle łatwe, że na linii Watykan - Waszyngton panował strategiczny sojusz ideologiczny, której przypieczętowaniem była ubiegłoroczna wizyta Benedykta XVI w Stanach Zjednoczonych. Ta karta jest już jednak zamknięta. Teraz papieżowi przychodzi działać w zmienionych warunkach cywilizacyjnych, które podyktowane zostały przez druzgocące wyborcze zwycięstwo Baracka Obamy.

Zderzenie idealistów

Benedykta XVI i Baracka Obamę dzieli niemal wszystko, łączy prawie nic - zdanie to może niezbyt odkrywcze, za to świetnie oddające potencjalne trudności tkwiące już na starcie procesu budowy ich wzajemnych relacji.

Bo choć Barack Obama kładzie rękę na Biblii i składa przysięgę prezydencką w obliczu Stwórcy, to jego interpretacja chrześcijaństwa pozostaje bardzo daleka od Tradycji, której depozytariuszem jest Benedykta XVI. Nie sugerujmy się więc faktem, że Obama używa często określenia bracia i siostry, a także wielu innych biblijnych analogii, bowiem w jego ustach jest to raczej odwołanie do amerykańskiego snu o równości. Ten sam Obama powtarza też, że religia powinna inspirować ludzi do wspólnych działań na rzecz przezwyciężania społecznych problemów, aniżeli ich dzielić. To oczywiście prawda tyle tylko, że owe społeczne problemy Obamy – walczącego o prawo do niemal nieograniczonej aborcji, legalizacji związków homoseksualnych czy dopuszczalności badań nad komórkami macierzystymi - nie są problemami Benedykta XVI. A już z całą pewnością papież nie patrzy na nie z perspektywy entuzjasty „cywilizacji śmierci”, jakim bez wątpienia jest amerykański prezydent.

Jeśli więc szukać jakichś wspólnych mianowników to raczej nie w religii, a w pewnym żarze ideologicznym charakterystycznym dla obu przywódców. Czego bowiem nie mówić o Obamie, to wydaje się, że autentycznie wierzy on w swoje lewicowe ideały i rzeczywiście stara się realizować obietnice złożone w czasie kampanii wyborczej. Jeśli więc tym dwóm idealistom raczej trudno się będzie porozumieć na polu światopoglądowym, to w świecie, w którym aż roi się politycznych koniunkturalistów, pozostanie im przynajmniej wzajemny szacunek: jesteś wierny swoim poglądom, i chociaż się z nimi kompletnie nie zgadzam, to oddaję Ci „respect”.

Tyle po stronie aktywów. W tym bilansie lista pasywów jest znacznie dłuższa, a na jej czele pozostają oczywiście wspomniane już różnice ideologiczne. Ale niemałe znaczenie odgrywają tu także kwestie osobowościowe – Obama to żywioł, charyzma i graniczące z fanatyzmem uwielbienie ze strony zwolenników, określających go wręcz mianem „świętego XXI wieku”. Zupełnie inaczej wypada w tym zderzeniu Benedykt XVI – zawsze nieco wycofany, cichy, nie bez kozery nazywany niekiedy „papieżem z drugiego szeregu”. Co wcale nie znaczy, że mniej skuteczny.

Syndrom pacyfisty

Przy wszystkich tych różnicach, paradoksalnie może się jednak wkrótce okazać, że lider obozu liberalnego „postępu” i jego odpowiednik po drugiej, konserwatywnej stronie barykady, staną się bardzo potrzebnymi sobie sojusznikami. I to w co najmniej dwóch sprawach. Po pierwsze w kwestii stworzenia wspólnego frontu w walce z kryzysem gospodarczym. Obama nie ma wyjścia, musi szukać sojuszników, bo wybory wygrał w glorii zbawcy, który wyciągnie kraj, a może nawet i cały świat z recesji gospodarczej. Kościół zaś jest w stanie odegrać decydującą rolę w uspokojeniu nastrojów coraz bardziej radykalizujących się w obliczu kryzysu społeczeństw. Natomiast dla Watykanu lewicowa wrażliwość Obamy na problemy najuboższych, jest swego rodzaju bezpiecznikiem, gwarantującym, że amerykański prezydent nie będzie walczył z kryzysem przy pomocy radykalnych metod spod znaku friedmanowskich „Chicago Boys”.

Druga sprawa to współdziałanie Watykanu i Waszyngtonu w kwestii zwalczania terroryzmu i przemocy, oraz niesienia pomocy humanitarnej we współczesnym świecie. W tym przypadku, opowiadający się za pokojowymi metodami rozwiązywania konfliktów Obama, z pewnością może liczyć na większą przychylność Stolicy Apostolskiej, niż wojowniczo wymachujący szabelką poprzedni gospodarz Białego Domu.

Pierwszy przyjazny gest ze strony Watykanu został już zresztą wykonany – Benedykt XVI przekazał tuż po wyborach życzenia Barackowi Obamie, nazywając zwycięstwo kandydata Partii Demokratycznej „historyczną okazją” i udzielając błogosławieństwa jemu oraz Stanom Zjednoczonym. Teraz piłka po stronie amerykańskiego prezydenta.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama