Tysiąclecie Prymasa

Kard. Stefana Wyszyńskiego, zwykło nazywać się Prymasem Tysiąclecia, ponieważ intuicja jego zbiegła się z powszechnym odczuciem społecznym

Kard. Stefana Wyszyńskiego, zwykło nazywać się Prymasem Tysiąclecia, ponieważ intuicja jego zbiegła się z powszechnym odczuciem społecznym. Millennnium chrztu Polski i cała poprzedzająca obchody praca przygotowawcza była jego osobistym dziełem i zapewne nikt nie miał co do tego wątpliwości.

Tysiąclecie Prymasa

„Zadanie moje życiowe – wydaje się, że jest skończone”. Takie słowa zapisał kard. Stefan Wyszyński w swych prowadzonych regularnie notatkach Pro memoria (Dla pamięci) pod datą 31 grudnia 1966 r. Wiemy, było jeszcze przed nim prawie 15 lat życia, lat bogatych w nowe wyzwania, on sam jednak właśnie obchody milenijne uważał za najważniejsze posłannictwo, które otrzymał w chwili przyjmowania prymasowskiej misji. Tak również zapamiętała to utrwalona w naszej pamięci historia.

Ciekawym jest pytanie, jak postrzegał i oceniał uroczystości milenijne on sam. Było to przecież jego ukochane dziecko, któremu poświęcał przez lata większość swej uwagi i wysiłku. W 1966 r. to dziecko „poszło do ludzi”, musiało w pewnym sensie pokazać swą użyteczność, udowodnić, że lata przygotowań, cały trud „Wielkiej Nowenny”, przyniosły zakładane efekty. To musiało być dla prymasa osobiste wyzwanie, stres wynikający z poczucia wielkiej odpowiedzialności, której z nikim nie dzielił. Nie mógł być przecież absolutnie pewnym, że społeczeństwo oprze się naciskom władzy, że sprosta wyzwaniu, którym dla ludzkich lęków, bierności, niewiedzy był program „Bożych Godów Nowego Tysiąclecia” – jak sam nazywał obchody Millennium. Wiemy, że pod koniec 1966 r. uznał swe dzieło za dokonane, towarzyszyło mu poczucie spełnienia. Warto jednak zobaczyć, jak kształtowały się jego opinie w trakcie tego wielkiego cyklu uroczystości, wymagającego niespożytych sił ciała i ducha, gdy konfrontowały się plany i zamierzenia z rzeczywistością Kościoła, państwa i społeczeństwa. Mamy do tego dobre źródło, wspomniane Pro memoria, których – niestety dość mocno zredagowany – fragment został przed laty wydany pod tytułem Zapiski milenijne. Prymas pisał je dla własnej pamięci, zapewne bez intencji opublikowania. Dlatego częściej niż oficjalne teksty homilii czy listów pasterskich są wyrazem jego osobistych opinii i ocen.

Prymas notował dzień po dniu, bez czasowego dystansu. Zapisywał przebieg zdarzeń, w których uczestniczył, formułował oceny – niekiedy dosadne – ludzi i efektów ich działań, czasami podejmował głębszą refleksję. Łatwo dostrzec, że ogromnie zależało mu na właściwej oprawie uroczystości milenijnych podczas każdej ich diecezjalnej stacji. Zawsze dostrzegał, ilu przybyło biskupów, który z nich i dlaczego się nie pojawił, notował szacowaną liczbę osób uczestniczących w obchodach, zwracał uwagę na poziom estetyczny liturgii, śpiewu, dekoracji etc. Niejednokrotnie jego opis nabiera waloru wręcz reporterskiego. Jest tak choćby, gdy czytamy o „aresztowaniu” peregrynującej po Polsce kopii wizerunku jasnogórskiego i późniejszej konfrontacji podczas uroczystości w Warszawie. Krótkie, urywane zdania, wykorzystanie dialogu, nagłe zawieszenia opisu. Prymas potrafi w niewielu słowach oddać nastrój chwili, zbliżyć nas do niej. Oto próbka: „Bojówka ORMO […] stoi przy wejściu do ul. Świętojańskiej. Palą papierosy, dym puszczają nad głowami. Któryś tarmosi się z kobietą z dzieckiem. Wziąłem kobietę przed siebie. Mówię do ormowców: «Bądźcie bracia przyzwoici». Patrzą tępo przed siebie”.

Nie jest człowiekiem wolnym od obaw. Na przykład wówczas, gdy w Poznaniu obserwuje rozgorączkowanie tłumu podrażnionego konfrontacyjnymi wypowiedziami Gomułki i Spychalskiego. „Bałem się, by nie wybito szyb w sąsiedniej Radzie Narodowej”, zapisuje. Dzieli się lękiem przed spodziewanymi prowokacjami, a nawet aresztowaniem. Za każdym jednak razem obawy konfrontuje z wiarą w słuszność swych działań i zaufaniem opiece Opatrzności. Ta religijność prymasa nie jest jednak w Zapiskach ostentacyjna. Pisze dla siebie, sobie nie musi nic udowadniać, nie naucza. Głęboka wiara, codzienna pobożność są wyrażane w sposób dyskretny, tym bardziej jednak czytelnik pozostaje pod wrażeniem ich autentyzmu.

Niewzruszony przywódca?

Wszelako dominującym odczuciem towarzyszącym lekturze jest wrażenie prymasowskiej pewności, że jego milenijny program jest absolutnie słuszny. Nie napotkamy żadnego zawahania, żadnego uznania, iż racje krytyków mogłyby być uzasadnione. Prymas zdaje sobie sprawę z tego, że jego wizje wyrażone choćby w programie „Wielkiej Nowenny” i w koncepcji oddania Polski w „macierzyńską niewolę Maryi”, także w Kościele nie budziły powszechnego entuzjazmu. Nie ma jednak wątpliwości, że kroczy drogą słuszną i jasno określa, kto zawsze stał przy nim, wyliczając po nazwisku biskupów, zakony i środowiska, które go wspierały. Ciekawa jest krótka uwaga o ówczesnym arcybiskupie krakowskim Karolu Wojtyle, który: „powoli dochodził do wniosku pro”. Swoją drogą był prymas dość oszczędny, jeśli idzie o pochwały dla metropolity krakowskiego. Odnotowując jego obecność bardzo często, bodaj raz tylko zapisał, że jego słowo było „interesujące”. Ślady prymasowskiego niepokoju co do jedności w gronie biskupów możemy także odnaleźć wówczas, gdy opisuje swą deklarację zgłoszoną wobec zarzutów, że „moja linia szkodzi Kościołowi”. „Ustąpię, ale nie wyjadę”, tak to ujął. Prymas nie był całkiem odporny na rozmaite krytyki. Czytelnik Zapisków zauważy, jak często skwapliwie odnotowuje wyrazy poparcia, jak wiele satysfakcji przynoszą mu przejawy kompromitacji władzy.

Właśnie sposób opisywania ich działań, szczególnie zaś Władysława Gomułki, jest ciekawym wątkiem prymasowskich notatek. Wyziera z nich człowiek głęboko urażony w swej godności oskarżeniami o brak patriotyzmu i nieposzanowanie polskiej racji stanu. Wydaje się, że kard. Wyszyński czuł się nimi bardziej dotknięty jako Polak niż Książę Kościoła. Jednocześnie nie sposób oprzeć się wrażeniu, że uznawał on PRL za swego rodzaju, ułomną, ale jednak formę wspólnego dobra, któremu nie należy szkodzić. Nieco zaskakująco brzmi zarzut wobec Gomułki i jego ekipy, że swymi działaniami: „wypaczają komunizm w tym nawet, co jest w nim z jego szlachetnych porywów”. Spór między Prymasem Tysiąclecia i ówczesnym I sekretarzem PZPR miał wiele cech osobistych. Zaważyć mogło na tym pewne podobieństwo ich osobowości przy całej różnicy poglądów. „Mamy dwu proboszczów w stylu Piotra Skargi” mawiał w latach 60. Jerzy Andrzejewski. Prymas poświęcał Gomułce wiele uwagi i był, jak na siebie, dość emocjonalny. „Okropny, obelżywy, wprost nieprzytomny”, tak opisał ton jego listu z marca 1966 r. Z dużą satysfakcją odnotowywał swe nad nim przewagi, jak wówczas gdy zacytował fragment artykułu z prasy zachodniej: „W 1956 było dwóch – Gomułka i Wyszyński; dzisiaj pierwszy idzie w dół, drugi zwyżkuje”. Jeśli czyta się Zapiski milenijne razem z Zapiskami więziennymi z lat 1953–1956, w których prymas często wspomina Bolesława Bieruta, trudno oprzeć się wrażeniu, że darzył tego ostatniego pewną dozą sentymentu, brak go całkowicie w stosunku do Gomułki.

Ludzka twarz Księcia Kościoła

Nadzwyczaj bolało prymasa to, iż władze nie wyraziły zgody na przyjazd do Polski papieża Pawła VI, chociaż Zapiski pokazują w tej kwestii rzeczywistość nie całkiem prostą. Dla zwierzchnika polskiego Kościoła pewnym wyzwaniem było bowiem ówczesne dążenie watykańskiej dyplomacji do ułożenia sobie stosunków z władzami komunistycznych reżimów. W Polsce mogło to oznaczać próbę porozumienia ponad głową prymasa i polskiego Episkopatu. Dlatego kard. Wyszyński, nie formułując tego wprost, był ostrożny w kwestii przybycia papieża, szczególnie wówczas gdy jego wysłannicy przedstawili nieco zaskakujący pomysł, aby pojawił się on na Jasnej Górze, by odprawić tam Pasterkę. Prymas uznał, że zaciemniłoby to obraz klęski Partii w rywalizacji milenijnej i było „poniżej godności Stolicy świętej”. W zapisywanych podówczas uwagach poczuć możemy delikatne uczucie ulgi prymasa, gdy władze postawiły niemożliwe do przyjęcia dla papieża warunki.

Prymas był w roku 1966 człowiekiem drogi. Właściwie nigdy nie przebywał kilka dni w jednym miejscu. Naturalne w takich warunkach znużenie niwelował niejednokrotnie humorem i dość kąśliwą ironią, której wiele przykładów znaleźć możemy w jego notatkach. Przechodząc przez gnieźnieński rynek, zauważył, iż: „Pozostały tylko papierowe kwiatki na nagich drzewach, istny symbol ustroju. Tkwią jeszcze portrety […] wśród nich jest biedny Traugutt, Staszic i inni niewinni ludzie pośmiertnie zapisani do PZPR”. Z pewną dozą autoironii opisywał, że w Warszawie zagrożeni przez bojówki partyjne biskupi „wyszli na ul. Podwale, koło szewca Kilińskiego, który już kiedyś wieszał biskupów”. W Starym Sączu zaś nazwał nagrywających przebieg uroczystości funkcjonariuszy SB „braćmi podłączonymi”. Pod Piotrkowem samochód prymasa został zatrzymany przez kolumnę Wyścigu Pokoju. „Mordowanie stu ludzi na kółkach i niszczenie ich sił, robienie inwalidów, marnotrawstwo grosza publicznego i nierozum”, zapisał później. Tutaj zapewne opinia prymasa cokolwiek rozminęła się z powszechnym wtedy w Polsce entuzjazmem dla tej imprezy.

Zapiski Pro memoria, są szczególną lekturą. Dzięki nim spoza pomnikowej draperii, którą nałożyliśmy wszyscy na postać Prymasa Tysiąclecia, wyziera żywy człowiek wraz ze swymi emocjami, poczuciem humoru i dystansem wobec siebie samego. Żywiej i bardziej autentycznie odczuć możemy jego wiarę i ufność, ale również zobaczyć człowieka głęboko przeżywającego krytyki, o wielkim poczuciu misji, czasem ostro oceniającego innych. Wielu postrzega go jako spiżowego Księcia Kościoła, interrexa, którym niewątpliwie jawił się swemu otoczeniu i potomnym. To jednak obraz niepełny, upraszczający pamięć o człowieku, który wywarł wielki wpływ na dzieje Kościoła i Polski. Są więc te notatki kapitalnym źródłem historycznym. Na razie wydano zaledwie kilka ich części. Dlatego warto je, jak najszybciej i w możliwie kompletnym kształcie, udostępnić.

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama