Piękni dwudziestoletni

Piękne były poprzedzające ŚDM w Krakowie wydarzenia w stolicach polskich diecezji. Ale najpiękniejsza była gościnność Polaków w najmniejszych miejscowościach naszego kraju.

Piękne były poprzedzające ŚDM w Krakowie wydarzenia w stolicach polskich diecezji. Ale najpiękniejsza była gościnność Polaków w najmniejszych miejscowościach naszego kraju.

Piękni dwudziestoletni

Gdy przyjeżdżam do Gulcza, małej miejscowości koło Czarnkowa w Wielkopolsce, trwają przygotowania do festynu dla uczestników ŚDM. W sali gimnastycznej nieopodal szkoły, przy dwóch długich stołach siedzą młodzi ludzie, ich opiekunowie, mieszkańcy wsi. Trwają rozmowy, co chwila wybuchają salwy śmiechu — na początku nie mogę rozpoznać kto jest gospodarzem, a kto gościem spotkania. Mieszają się języki: raz słyszę angielszczyznę z amerykańskim akcentem, który znam z filmów, raz pojedyncze angielskie słowa z polską gestykulacją. Rozmowy o wydarzeniach poprzedniego dnia: zwiedzaniu browaru w Czarnkowie, wycieczce nad jezioro Biała. Ludzie się znają, są bezpośredni, czuję się trochę, jakbym wszedł na wesele. To porównanie jak najbardziej uprawnione, bo stoły uginają się od słodkości, kaw i herbat, a na zewnątrz widzę już żarzący się grill. Przysiadam się i słyszę, jak miejscowy proboszcz płynną angielszczyzną wyjaśnia coś młodemu księdzu. Za chwilę na środek wychodzi mężczyzna w koszulce z napisem „sołtys”. Na zewnątrz rozpoczyna się impreza — informuje.

Siostry

Gdy na środku kilkadziesiąt osób tańczy makarenę podchodzę do siostry zakonnej w dominikańskim habicie. — Siostra nie zatańczy? — zagaduję. — Nie, jestem zmęczona po wycieczce, nigdy nie byłam w tylu kościołach naraz, jednego dnia! — odpowiada mi ze śmiechem. Przedstawia mi się jako Josemaria, tak jak święty założyciel Opus Dei. Na oko ma około 30 lat, tak jak jej współsiostra, z którą przyjechała. Po raz pierwszy w Polsce — zachwyca ją gościnność ludzi. Po chwili jednak młodzież porywa ją do tańca. Wchodzę zatem z powrotem do budynku, tam powstała manufaktura różańców. Na brzegu stołu kolejna dominikanka i kilku miejscowych ze sznurka plotą paciorki. — Witaj siostro, zrobisz różaniec dla mnie? — pytam zadziornie. — Pewnie, że tak, zobacz jak robi się krzyż! — I po chwili biorę udział w instruktażu plecenia krzyża, wraz z dziewczyną z Gulcza. Siostra Hiacynta, której rodzina pochodzi z Hongkongu, uśmiecha się nie tylko ustami, ale też swoimi skośnymi oczami. Bierze kawałek sznurka i w jakiś zupełnie tajemniczy sposób, raz po raz przypalając końcówkę sznurka zapalniczką, by utrwalić kolejne elementy, plecie krzyż. Nie wiem jak, ale dziewczyna obok też już zrobiła swoją pracę. — Zrób mi taki, zapłacę ci! — przekomarzam się z Hiacyntą. — Pray, don`t pay! — odpowiada mi z szerokim uśmiechem. Po chwili na ręce wisi mój nowy różaniec. Następnego dnia z siostrami usiądę w pokoju na plebanii w sąsiadującym z Gulczem Rosku i odśpiewam z nimi brewiarz. W święto św. Marii Magdaleny recytujemy kolejne psalmy. Na słowa: „wszystkie zwierzęta, chwalcie Pana” wchodzi pies ks. proboszcza Grzegorza. Siostry nie mogą powstrzymać się od śmiechu, tym bardziej że plebańska suczka przez chwilę nas słucha i opuszcza na słowa: „Wszystko co żyje, niech chwali Pana”. Potem jest jeszcze czas na krótką rozmowę. Josemaria jest ósmą córką. Hiacynta zna trochę polskich filmów, choć przyznaje, że teraz w konwencie nie oglądają za wiele telewizji. Obie za rok złożą śluby wieczyste w zakonie św. Dominika. Na ŚDM przyjechały... bo kazała im siostra przełożona. Są jednak zadowolone. W Nashville, w amerykańskim Wisconsin, będą pracować na uniwersytecie i w szkołach. Mówią mi o swojej wierze bez kościelnego zadęcia. Kochają św. Dominika i jak on chciałyby pójść na koniec świata, by zanieść Ewangelię. W Polsce chcą przede wszystkim spotkać papieża i jako młode osoby wraz z innymi poczuć, że są częścią uniwersalnego Kościoła. Josemaria wspomina Jana Pawła II, którego spotkała na ŚDM w Paryżu. Wtedy jego słowa pomogły jej pójść za głosem powołania. O dobrej pracy Franciszka dla rodziny opowiada mi potem Hiacynta. Kończymy, bo za chwilę ma rozpocząć się modlitwa, która, rozpoczyna każdy dzień pobytu młodzieży w parafiach diecezji.

Mckenzie

Mckenzie Geldernick jest śliczną brunetką o śniadej cerze i czarnych oczach. Nie ma jeszcze 18 lat, ale już wie, kim zostanie w przyszłości: będzie adwokatem zajmującym się sprawami dzieci. I właściwie już mówiąc o tym, może zacząć opowiadać mi o problemach młodych ludzi w Ameryce. Szkoły wyższe są płatne, studenci muszą pracować, by zarobić na czesne. Na rynku pracy jest duża konkurencja. Pytam jednak na początek o wrażenia z Polski. — Wiesz, wioski macie podobne do naszych. Tylko pola mamy większe. Jestem podekscytowana, że mogę poznać waszą kulturę i to wszystko zobaczyć, ale przede wszystkim chciałam zobaczyć papieża — opowiada. Mówi także o swoim doświadczeniu katolicyzmu: jej ojciec jest katolikiem, ale matka luteranką. Jednak ona sama chciała chodzić co niedzielę do kościoła katolickiego, bo zachwyciło ją to, co dzieje się w ich parafii: tam młodzi ludzie spotykają się, by rozmawiać o swojej wierze, ale też spędzać wspólnie czas. I dzieje się to w wielokulturowym społeczeństwie. Do jej szkoły chodzą hindusi, buddyści i muzułmanie, ale ona ze znajomymi spotyka się w kościele. Nie wstydzi się swojej wiary i opowiada o niej innym — choć w szkole nie ma lekcji religii, to okazji do dyskusji jest bardzo wiele. I czasami sprawia jej przykrość, gdy ktoś śmieje się z jej argumentów, ale generalnie — nie dba o to. Gdyby Mckenzie spotkała Franciszka twarzą w twarz, niewiele mogłaby mu powiedzieć, bo by się rozpłakała. Ale podziękowałaby mu na pewno za to, kim jest i jaki jest. I poprosiła o błogosławieństwo, by spełniły się jej marzenia.

Father Daniel

Ks. Grzegorz zwraca moją uwagę na młodego księdza z Ameryki — świeżo po święceniach. I rzeczywiście, gdy rozmawiam z ks. Danielem Sedlackiem, dowiaduję się, że został wyświęcony trzy tygodnie temu. Dla jego rodziny to w jakiś sposób duma, bo są zaangażowanymi katolikami, a oprócz niego w domu jest jeszcze trzech braci i pięć sióstr. On sam czuje się świetnie: skończył studia w Rzymie, a teraz szykuje się do pracy w diecezji i tu pierwsze zaskoczenie: mówi, że ustali z biskupem, co będzie dokładnie robić. — Jak to: ustalisz? — dopytuję. — Nasz biskup jest jak ojciec. W ogóle w Stanach biskupi są bardzo blisko księży i ludzi, wszystko uzgadniamy w trakcie rozmowy — ks. Daniel mówi o swojej wspólnocie parafialnej, kilka tysięcy osób, kościół katolicki jest jednym z kilku, który można wybrać spośród kilku wyznań. Rozwój wiary wspiera rodzina, ale księża muszą się także bardzo napracować. Powołań jest coraz mniej, wielu księży musi jeździć do kilku kościołów oddalonych o kilkanaście kilometrów od siebie. Ale, jak podkreśla, ksiądz musi robić przede wszystkim to, do czego wzywa go Pan. Sam jest młody, bo nie przekroczył jeszcze trzydziestki. Co chwila rozmawia z młodymi, poświęca im czas. Chciałby, by inni księża robili tak samo. I za to chciałby podziękować Franciszkowi: że uczy ludzi odpowiedzialności za siebie nawzajem. Na koniec z uśmiechem mówi, że jego rodzina pochodzi z Czech. A to przecież tak blisko Polski.

Daniel, katechista

Pod koniec zabawy rozmawiam z Danielem Kitzhaberem. Od razu zaśmiewamy się, że niby przyjechałem na spotkanie z Amerykanami, a jakbym spotkał przedstawicieli różnych krajów, bo jego rodzina pochodzi z Niemiec. Daniel był na wszystkich ŚDM od spotkania młodzieży z Janem Pawłem II w Denver. W Wisconsin jest świeckim katechistą, prowadzi coś na kształt szkółki niedzielnej, przygotowuje ludzi do sakramentu małżeństwa, młodych do bierzmowania. Między innymi z Mckenzie jeździ po całej diecezji i opowiada młodym o Jezusie. I wbrew moim przypuszczeniom — w swojej diecezji jest jedynym świeckim katechistą. Teraz przyjechał z 36 młodymi ze swojej diecezji, by pokazać im uniwersalny Kościół. Pracuje z nimi na co dzień i zauważa jedno: pewne obawy młodych ludzi są uniwersalne. Przeprasza, jeśli zabrzmi to banalnie, ale nie umie tego nazwać inaczej: wszyscy młodzi pragną miłości. A naszym zadaniem jest pokazać, że może im dać ją tylko Jezus. Widzi ich samotność i problemy, dlatego zaprasza ich do parafii. Daniel sądzi, że młodzież biorąca udział w ŚDM może zmienić świat. Jest o tym nawet przekonany, bo widzi to każdego dnia, szczególnie na poziomie studenckim, gdy coraz więcej ludzi angażuje się w wolontariat. Coraz więcej z nich jest zapalonych do wiary, do Kościoła. Nie tylko deklarują, że wierzą, ale robią wiele pięknych rzeczy dlatego, że wierzą. Polakom chce powiedzieć: „Ziekuje”.

Teresa i Joanna

W Rosku i Gulczu przygotowania do przyjęcia niezwykłych gości trwały kilka miesięcy. Teresę Matuszczak i Joannę Sowę spotykam po porannej modlitwie przed kościołem. W samych superlatywach opowiadają o swoich gościach. Przyjmują po cztery dziewczyny. W dogadaniu się pomagały wnuczęta oraz tłumacz w telefonie i słowniki. — Ja jestem otwartą osobą. My katolicy mamy to do siebie, że jesteśmy otwarci. Oni też są katolikami. Zaufanie — przede wszystkim! mówi dziarsko pani Teresa, gdy pytam, czy były jakieś obawy przed przyjęciem młodych z innego kraju. Pani Joanna wierzy natomiast, że Franciszek powie młodym takie słowa, które rozpalą ich wiarę. Parę miesięcy przygotowań: wspólna praca dwóch wiosek, kilkunastu rodzin, remonty, rozmowy. I oczywiście kiszenie ogórków. Bo choć na początku Amerykanie myślą, że są zepsute, to potem zajadają je ze smakiem. I w ogóle pytają o nazwę każdej potrawy, strzępią język, by ją wypowiedzieć. Miejscowy zespół artystyczny „Gulczańskie gęgoły” dosłownie stawał na głowie, w tańcach i akrobacjach, choć występujące w nim panie są raczej damami niż młodymi panienkami.

Gdy wyjeżdżam, w radiu słyszę słowa Jana Pawła II: Dzięki mocy Ducha Świętego odmieniajcie oblicze świata. Widziałem odmienione oblicze dwóch wsi w Wielkopolsce. I wszystko to było takie piękne, amerykańskie.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama