Wyobraź sobie świat, w którym groźby i prześladowania są na porządku dziennym...
Kefas, 2011
ISBN: 978-83-62715-00-8
stron: 356
Format książki: 125x195
fragment książki
W miasteczku Suq al-Khamis wstawał niedzielny poranek, gdy Ahmed, wysoki i chudy nastolatek, rozważał coś, o czym nawet nie powinien był pomyśleć. Chodził po pokoju tam i z powrotem, próbując zdecydować, czy warto podjąć to ryzyko. Spojrzał na plakat wiszący nad łóżkiem, choć wypisane na nim słowa znał na pamięć:
Allah jest naszym celem,
Prorok – naszym przywódcą,
Koran – naszym prawem,
Dżihad – naszą ścieżką.
Śmierć na ścieżce Boga jest naszą jedyną nadzieją.
Ten ostatni werset wywołał w nim nieprzyjemny dreszcz. Zeszłej nocy Ahmed miał kolejny koszmar. Był w dole pełnym węży wszelkiego rodzaju. Wiły się wokół niego, wbijając w jego ciało przerażające zęby. Obudził się zlany potem, kolejny raz przypominając sobie o wiecznym potępieniu obiecanym przez Allaha tym, którzy nie są wierni zasadom islamu, jego pięciu fi larom. Koszmary miały różną postać. Czasem czuł płomienie trawiące jego ciało, innym razem wieszano go za włosy i obdzierano ze skóry. Takie było potworne przesłanie islamu, głoszone przez frakcję Bractwa Muzułmańskiego, które często pojawiało się w jego domu. Tak, Allah był litościwy, ale był to także Bóg budzący grozę i przerażenie, znajdujący przyjemność w torturowaniu niewiernych. Według nauki każdy chrześcijanin był kafir, niewiernym. Jedyną nadzieją Ahmeda na ucieczkę od piekielnych męczarni było przykładne życie według zasad islamu albo śmierć w świętej wojnie.
Zaki wyjechał na studia i wkrótce napisał do Ahmeda, zadając skandaliczne pytania, które uderzały w samo sedno ich wspólnej religii. Ahmed przyjaźnił się z Zakim przez całe życie. W każdy piątek chodzili razem do meczetu, by słuchać ognistych kazań imama. Razem chodzili do chrześcijańskiej szkoły – ich ojcowie zgadzali się co do tego, że zapewni ona ich synom najlepsze wykształcenie. Religia stanowiła ważną część ich edukacji. Każdego dnia uczniowie zgłębiali zasady wiary – chrześcijanie w jednym pokoju, pod nadzorem abuny Aleksandra, miejscowego księdza, a muzułmanie w drugim, nauczani przez młodego absolwenta Uniwersytetu Islamskiego mieszczącego się w stolicy. Ahmed musiał przyznać, że choć uczęszczał do szkoły prowadzonej przez chrześcijan, nigdy nie rozmawiał z nimi na temat ich wiary, chyba że prześmiewczo, gdy z Zakim i ich kolegą Hassanem próbowali nawracać chrześcijańskich uczniów na islam.
Teraz jego najlepszy przyjaciel sugerował mu coś, o czym nawet nie powinien był myśleć: może jednak w chrześcijaństwie tkwi jakaś prawda? Zaki zdobył Indżil, chrześcijańską Ewangelię, i w ukryciu czytał o Isie. Nie pierwszy raz słyszeli o Jezusie – wiele razy wspominał o nim Koran – jednak święte pisma chrześcijan przedstawiały zupełnie inny obraz tego Proroka. Ahmed wyciągnął z kieszeni zmięty list i raz jeszcze odczytał szokujące słowa Zakiego: „Isa jest najbardziej zdumiewającym człowiekiem, jaki chodził po tej ziemi. Wciąż porównuję go do naszego Proroka. Pokój z Nim! Nie powiem nic więcej. Zdobądź kopię Indżil i przeczytaj sam. Porozmawiamy, kiedy wrócę do domu na wakacje”.
Wcisnął list z powrotem do kieszeni i raz jeszcze zastanowił się nad całą sytuacją. Sny stawały się coraz gorsze. Jeśli istniała szansa znalezienia odpowiedzi w kościele, warto było zaryzykować. Musiał jednak zachować ostrożność. Nikt z jego rodziny nie mógł się o tym dowiedzieć.
Pomknął przez salon i wybiegł na zewnątrz, w stronę skutera zaparkowanego przed drzwiami. Uruchomił go kopnięciem i ruszył piaszczystą drogą w kierunku głównej ulicy, zostawiając za sobą tuman kurzu. Prześliznął się przez poranny zgiełk, mijając wozy ciągnięte przez osły, ciężarówki jadące przez miasto do stolicy i furgonetki z wyściełanymi siedzeniami, służące jako lokalny środek masowego transportu. Po drodze minął rzędy sklepów, kilka meczetów i gwarny bazar, suq, któremu miasto zawdzięczało swoją nazwę, aż dotarł na peryferia, gdzie stała ceglana prawosławna cerkiew pod wezwaniem Świętego Marka. Kilka osób szło w kierunku wejścia, w którym stał abuna Aleksander, ubrany w czarną sutannę z prostym krzyżem na szyi, i witał wiernych. Ahmed zaparkował skuter przy szkolnym parkanie naprzeciw kościoła. Narastała w nim niepewność. A jeśli ktoś go rozpozna? Jak wytłumaczy się ojcu? Spoglądał dokoła, ale nie widział nikogo znajomego. Przeszedł przez ulicę i ruszył w stronę budynku. Chciał szybko wbiec po schodach i usiąść na końcu.
Ksiądz jednak już go zauważył i na jego twarzy pojawił się niepokój.
– Znam cię – powiedział. – Ze szkoły, prawda? Ahmed kiwnął głową.
– A to niespodzianka! Co cię sprowadza do kościoła Świętego Marka?
– Chciałbym tylko tu posiedzieć. Obiecuję, że nie sprawię kłopotu.
Abuna Aleksander zaśmiał się nerwowo i odparł:
– To nie jest dobry pomysł. Wracaj do domu. To jest miejsce dla chrześcijan. Jeśli chcesz się modlić, idź do meczetu. Te słowa zaskoczyły Ahmeda. Nie przyszło mu do głowy, że może być w kościele niemile widziany.
– Chcę się tylko dowiedzieć, w co wierzycie – tłumaczył się niezdarnie.
– Przykro mi. To nie jest odpowiedni czas i miejsce.
Głos księdza stał się poważny. Było jasne, że nie wpuści Ahmeda do budynku.
– Czy mogę chociaż pożyczyć Indżil?
– Po co ci Indżil? Masz swój Koran. Idź już. Zaraz zacznie się nabożeństwo. Lepiej, żeby cię tu nikt nie widział. Ahmed zaczął protestować, gdy spostrzegł, że kilku parafian przystanęło i przygląda się tej dziwnej scenie. Stracił szansę na wśliźnięcie się po cichu. Gdyby został jeszcze chwilę, ktoś mógłby donieść o tym jego ojcu. Odwrócił się i szybko przebiegł przez ulicę w stronę miejsca, gdzie zostawił skuter. Dlaczego ten muzułmański chłopiec chciał wejść do kościoła? Abuna Aleksander pogładził się po brodzie zdumiony, patrząc, jak młody chłopak wskakuje na skuter i odjeżdża. Zmrużył oczy w jasnym słońcu odbijającym się od piaszczystej drogi. Obok kościoła przejechał chłop na wozie ciągniętym przez leniwego osła i kierował się na pole rozciągające się daleko za Suq al-Khamis, aż do wioski oddalonej o trzy kilometry. W kościele około pięćdziesięciu wiernych czekało, aż abuna Aleksander rozpocznie liturgię.
Nie chodzi o to, że kapłan nie lubił muzułmanów. Bardzo się starał być dobrym sąsiadem, nawet gdy obok kościoła Świętego Marka zbudowano nowy meczet, którego głośniki specjalnie podkręcano, by zagłuszyć jego nabożeństwa. Utrzymywał serdeczne stosunki z kilkoma imamami. Co roku życzył im szczęśliwego Eid al-Fitr, święta, które kończyło ramadan, a niektórzy z nich życzyli mu wesołych świąt Bożego Narodzenia. Mimo to w okresie wielkanocnym imamowie wypominali mu, że muzułmanie nie wierzą w śmierć Jezusa na krzyżu. Według nich Bóg po prostu zabrał go do siebie. Czuł się bezradny, próbując bronić zasad chrześcijaństwa przed podobnymi atakami. Ich koegzystencja naznaczona była niepewnością. Mniej niż dziesięć procent z siedemdziesięciu pięciu tysięcy mieszkańców miasteczka uważało się za chrześcijan, a i tak było to więcej niż w innych okolicznych społecznościach. Oficjalnie każdy miał prawo wybrać własną religię. W praktyce oznaczało to, że każdy miał prawo wybrać islam. Koran mówił, że każdy, kto odstępuje od islamu, jest niewiernym, a niewierni zasługują na śmierć. Poza tym szariat, gorliwie propagowany przez lokalną sekcję Bractwa Muzułmańskiego, przewyższał w oczach oddanych wyznawców islamu każdy inny system prawny. Właśnie ci fundamentaliści zaczęli ostatnio utrudniać życie kilku ludziom z jego parafii. Sklep jednego z parafian, handlarza złotem i zarazem głównego donatora kościoła, został okradziony przez tych młodych chłopców. Miejscowa policja nie zajęła się sprawą. W mniejszych społecznościach presja była jeszcze większa. W jednej z pobliskich wiosek ekstremiści podpalili kościół.
Po co zatem wpuszczać muzułmanów do kościoła? Zmąciłoby to spokój jego małej trzódki. Jako ksiądz był odpowiedzialny za swoich wiernych. Miał obowiązek bronić ich przed wilkami – a niektórzy muzułmanie mieszkający w okolicy w istocie nimi byli. Choć obecnie w ich małej społeczności panował niepewny rozejm, w przeszłości zdarzało się, że próbowano oszukać i pożreć wiernych chrześcijan. Nawet teraz niekiedy przekupywano członków Kościoła, by nawrócili się na islam.
Był taki czas wieki temu, kiedy Kościół był silny. Arabowie znaleźli się wśród tych, którzy słuchali Piotra głoszącego Słowo w dzień Pięćdziesiątnicy. Wkrótce potem ustanowiono w świecie arabskim Kościół Chrystusowy. Chrześcijaństwo rozprzestrzeniało się jako religia dominująca aż do momentu, gdy w VII wieku n.e. narodził się islam. Wkrótce armie muzułmanów najechały chrześcijan, zmuszając ich do odstąpienia od wiary. Przez tysiąc czterysta lat ci, którzy nie przeszli na islam, cierpieli pod jego rządami. Zgodnie z filozofią dhimmitude chrześcijanom wolno było istnieć, ale przyznawano im drugorzędny status i obarczano dodatkowymi podatkami. „Musimy być ostrożni i pamiętać o tym, że w przeszłości niektórzy muzułmanie nas oszukali” – przypominał władzom parafii abuna Aleksander. „Udawali, że się nawrócili, tylko po to, by uwodzić wasze córki i brać je za żony, a potem wracać do dawnej religii”. Młodzi muzułmanie udawali poszukujących prawdy, a w rzeczywistości przychodzili popatrzeć na dziewczyny z gołymi nogami i bez chust na głowach. Nie, nie mógł zapraszać do kościoła jego prześladowców, by rzucali na kobiety pożądliwe spojrzenia.
Gdy tak powtarzał sobie, że jego obowiązkiem jest chronić wiernych, poczuł ukłucie sumienia. Wiedział dobrze, że Bóg ofiarował zbawienie wszystkim bez wyjątku. Jak jednak muzułmanie mieliby zostać zbawieni? I dlaczego chrześcijanie mają im pomagać? Czy niesłusznie narazili się na gniew Boga? Jeśli pozwoliłby temu chłopcu wejść do kościoła, wystawiłby wszystkich na niebezpieczeństwo. Natychmiast zjawiłaby się tajna policja i zadawała pytania. Mogliby nawet zamknąć kościół na stałe. Nie można było do tego dopuścić. Z pewnością chłopiec był tego świadom. Nie powinien stawiać księdza w tak niezręcznej sytuacji. W kościele rozbrzmiały dzwony, przypominając abunie Aleksandrowi, że czas rozpocząć nabożeństwo.
opr. aś/aś