Piąta pora roku

Recenzja: Wacław Hryniewicz, PEDAGOGIA NADZIEI – MEDYTACJE O BOGU, KOŚCIELE I EKUMENII, Verbinum, Warszawa 1997

 

Wacław Hryniewicz, PEDAGOGIA NADZIEI - MEDYTACJE O BOGU, KOŚCIELE I EKUMENII, Verbinum, Warszawa 1997, ss. 187

 

Książka jest zbiorem artykułów i esejów, które Wacław Hryniewicz opublikował na łamach różnych czasopism i gazet na przestrzeni kilku ostatnich lat. Sytuuje się ona bezpośrednio na przedłużeniu myśli od dawna nurtujących tego teologa, a bardziej szczegółowo wyłożonych w Nadziei zbawienia dla wszystkich (1989) oraz w Dramacie nadziei zbawienia (1996), choć nie tyle zagadnienia soteriologiczne wysuwają się w niej na pierwszy plan. Pedagogia nadziei jest nade wszystko zapisem poszukiwań zmierzających do tego, by zobaczyć ludzkie życie, Kościół i ekumenizm w świetle Boga (stąd możliwość nadziei). Z drugiej zaś strony praca ta jest wysiłkiem docierania do takiego oblicza Boga, które jak najbardziej odpowiadałoby przesłaniu Ewangelii (skąd nadziei podstawa). Hryniewicz cierpliwie i spokojnie, lecz ze stanowczością i odwagą wynikającymi z głębokiego przeświadczenia o słuszności głoszonych prawd prowadzi czytelnika po meandrach teologii. Są to stronice szerokiego spojrzenia i głębokiego namysłu zachęcające czytelnika do poważnej refleksji.

Zastanawiająca i pouczająca jest sama struktura tej pracy. Hryniewicz bowiem w trakcie rozwijania swych myśli przechodzi od formy akademickiej, wspartej aparatem przypisów i wymagającej niemałego, a czasami wręcz specjalistycznego obeznania z literaturą teologiczną (części I i II), ku dialogowi, medytatywnej refleksji, jeżeli nie wprost rozmodlonej zadumy (części III i IV). Czytelnik musi jednak przejść z Autorem cały proces, i to bez uciekania się do jakichkolwiek skrótów, musi napracować się w trakcie lektury, by ostatecznie móc przejść "poza", a myślą wzlecieć. Taki zabieg metodologiczny w niczym nie umniejsza tej teologicznej zadumy, a nawet, wprost przeciwnie, nadaje jej powagi i znamion świadectwa. Ze stronic tych nadto wyłania się Hryniewicz, który jest (bywa? - jak sam powtarza, nawiązując do Norwida, s. 104) poetycki, oczarowany pięknem i rytmem natury, wykorzystując ją dla swoich teologicznych spekulacji, co nadaje książce swoisty urok i lekkość. To połączenie teologii i poezji, natury i piękna skłoniło mnie do tego, by - dochowując wierności nie tylko myśli, ale i stylowi Autora Pedagogii nadziei - rozpisać partyturę owej recenzji na cztero- lub nawet pięciolinii pór roku.

 

Lato

Świeżość zieleni, pąki i kwiaty
są zapowiedzią owocowania i żniwa (s. 110).

 

Pedagogia nadziei

nie spada z nieba nagle, lecz jest dojrzałym owocem od dawna uprawianego ogrodu i w taki sposób należy też na nią popatrzeć. Dojrzały wiek Hryniewicza to czas późnego lata, ogrodem jest teologia, a owocem omawiana tutaj książka. Przypomnijmy, że Wacław Hryniewicz, dzisiaj ponad sześćdziesięcioletni teolog, już od ponad ćwierćwiecza dzieli się pisemnie swoimi poszukiwaniami i przemyśleniami. Pamiętając zaś o tym, że w teologii zazwyczaj dojrzewa się powoli, a błyskotliwe bestsellery "młodych gwiazd" rzadko w tej dziedzinie wchodzą w rachubę, podkreślić trzeba, że w wypadku Pedagogii nadziei mamy do czynienia z rozprawą udaną i cenną właśnie dzięki swej dojrzałości. Długi namysł, narosłe przez lata jedyne w swoim rodzaju doświadczenie i osobiste świadectwo piszącego dają wyraźnie o sobie znać w trakcie lektury. By móc właściwie zrozumieć i docenić ciężar gatunkowy tej książki, usytuujmy ją w nieco szerszym kontekście czasowym.

Jest to nade wszystko szeroki kontekst współczesnej teologii, w której Wacław Hryniewicz od lat aktywnie uczestniczy. Współczesna teologia bywa oceniana różnie. Nie ulega jednak wątpliwości, że żyjemy w czasach wyjątkowego jej ożywienia, szeroko zakrojonych poszukiwań i ciągle jeszcze pogłębiających się studiów. Biorąc zaś pod uwagę rozległość niektórych syntez, nowość i oryginalność wielu poszukiwań, można pokusić się o stwierdzenie, że mimo wszystko nasza epoka jest pod tym względem jedną z bogatszych w dziejach Kościoła. Teologia chrześcijańska dzisiaj, oglądana pod pewnym kątem, jest w okresie lata i wydaje wiele dojrzałych owoców - oczywiście sprawdzianem jej autentyzmu będzie czas i świętość. Przypomnijmy, że u podstaw współczesnej teologii stoi ruch liturgiczny, biblijny, patrystyczny i ekumeniczny oraz wielkie i symboliczne już dziś nazwiska ("współcześni ojcowie Kościoła"), takie jak choćby de Lubac, Daniélou, Congar, Rahner czy von Balthasar, by wskazać orientacyjnie tylko niektóre. Obok tych postaci sytuuje się ważne także teologicznie wydarzenie II Soboru Watykańskiego. Był to czas wiosny Kościoła i teologii. Był to jednak również - pozwolę tak sobie to nazwać z dzisiejszego i "mojego" punktu widzenia - czas "naszych dziadków".

Hryniewicz należy do pokolenia już posoborowego. Nazwijmy je pokoleniem "naszych ojców". Dziś widać, iż zadanie tego pokolenia nie było (i nie jest) łatwe. Jak bowiem po tak wielkich postaciach, po soborowej eksplozji i zmianach paradygmatu całej cywilizacji należy prowadzić dalej teologiczną refleksję? Wielu ślepo zachwyciło się Soborem, innych przygniótł on lub zgorszył, inni bezwolnie dali się ponieść jego fali, jeszcze inni skryli się w groty przeszłości. W następstwie tego wydaje się, że pomimo bogactwa oraz różnorodności teologicznej twórczości nie mieliśmy (i nie mamy) wielu autentycznych "ojców" posoborowej teologii. Tym bardziej, jeżeli rzecz rozważyć na gruncie polskim lub środkowoeuropejskim; Hryniewicz zaś zdaje mi się być jednym z tych, którzy usiłowali i usiłują zbudować przęsło wychodzące od soborowego "pokolenia dziadków" i sięgnąć ku nam. Nadto jest on wyraźnie zatroskany o wyprowadzenie całej konstrukcji współczesnego teologizowania w przyszłość. Jest teologiem zakorzenionym w tradycji, a zarazem wybiegającym w przyszłość. W swojej refleksji usiłuje połączyć nie tylko różne tradycje chrześcijańskie, ale i różne epoki. Można mówić o uprawianym przez niego "ekumenizmie epok", co w sumie sprowadza się do jak najwłaściwiej rozumianej tradycji.

W swoich wcześniejszych pracach Hryniewicz przemyśliwał dogłębnie jej znaczenie (por. Rola Tradycji w interpretacji teologicznej. Analiza współczesnych poglądów dogmatyczno-ekumenicznych, 1976). Nadto przebadał on zdobycze współczesnej chrystologii i soteriologii (por. Nauka współczesnych teologów katolickich o soteriologicznej roli zmartwychwstania Chrystusa). Przypomnijmy, że zsumował swoje refleksje w monumentalnej trylogii paschalnej (Chrystus nasza Pascha, 1987; Nasza Pascha z Chrystusem, 1987; Pascha Chrystusa w dziejach człowieka i wszechświata, 1991), która bez wątpienia jest jedną z ciekawszych syntez posoborowej teologii katolickiej, i to w wymiarze nie tylko polskim, lecz i ogólnokościelnym. Hryniewicz jest tym teologiem, który może w sposób najpełniejszy, najoryginalniejszy i jako jeden z niewielu przyswoił - na gruncie polskim i w sferze polskiego języka - wskazania teologii soborowej i skierował ją ku nurtowi refleksji posoborowej. Dzisiaj, a świadczy o tym jego Pedagogia nadziei, nie tylko wykorzystuje i sumuje swój dotychczasowy dorobek, lecz wytycza drogi w kierunku jutra. Zanim jednak o tym powiemy, podkreślmy przynajmniej jeszcze jeden niezwykle charakterystyczny aspekt jego teologii. Jest nim ekumenizm.

Hryniewicz jest ekumenistą z powołania i przeświadczenia. Szczególnie bliska - choć nie wyłącznie - jest mu tradycja chrześcijańskiego Wschodu. Swoje książki zaopatruje w bogaty, a czasami wręcz unikalny, materiał zaczerpnięty z tamtejszej literatury teologicznej, w którą od lat się wczytuje (proszę prześledzić przypisy i indeksy oraz zwrócić uwagę na całą gamę imion wschodnich teologów i ich dzieł występujących w jego pracach). Jest on oprócz tego redaktorem, tłumaczem i komentatorem ważnych tekstów prawosławia (por. Staroruska teologia paschalna, 1993; Chrystus zmartwychwstał, 1995). Poza tym przez lata uczestniczył w pracach mieszanej komisji katolicko-prawosławnej, co dało mu możliwość konkretnego dotknięcia tej części tradycji, zasmakowania jej i sprawdzenia w szerokim i jakże realnym kontekście (por. Kościoły siostrzane, 1993; Przeszłość zostawić Bogu, 1995). Można powiedzieć, iż jest on drzewem, które nie tylko głęboko zapuściło swoje korzenie w glebę tradycji, ale także rozpostarło gałęzie, pozwalając naświetlić się słonecznym promieniom padającym pod różnym kątem i osmagać wiatrami z różnych stron. Stąd jego dzieło i teologiczny język naznaczone są swoistym stylem, do którego trzeba się przyzwyczaić (myślę tu o tych, którzy zbytnio przywykli do owoców wyhodowanych jedynie w cieplarniach i na środkach chemicznych). Przy lekturze Pedagogii nadziei można spotkać takie choćby sformułowania, jak "ikoniczność człowieka" (s. 13), "epikleza cierpienia" (s. 55), czy "myślenie perychoretyczne" (s. 167). Należy przy nich się zatrzymać i trochę w nie wmyśleć. Wyrastają bowiem z pnia tradycji wschodniej, lecz zarazem zostały wykreowane przez Hryniewicza, co świadczy o jego twórczej oraz ekumenicznej postawie.

Z takiego to mniej więcej tła, rozległego i bogatego, wyrasta Hryniewiczowska Pedagogia nadziei - dojrzały owoc wcześniejszych prac i życia Autora, który nadto sytuuje się w szerokim posoborowym nurcie teologicznej refleksji. Dotychczasowa droga tego teologa niejako samoczynnie uprawnia go, jeżeli nie wprost zobowiązuje, do właśnie takiego, a nie innego wmyśliwania się w Boga, świat, Kościół i ekumenię.

 

Jesień

Wiara ma w sobie pewne podobieństwo do okresu jesieni (...).
Nie widać wtedy bogactwa i pełni życia. (...) Drzewa ogołociły się z liści (s. 110).

 

Jesień może być złota lub słotna, zawsze jednak jest okresem, który mówi o przemijaniu, niespełnieniu, ograniczeniu i ogołoceniu, odsłania prawdę ubóstwa. Spojrzenie jesieni naznaczone jest powagą i dojrzałością. Jak więc jesień myślenia i bycia wygląda w Pedagogii nadziei? Co jest w tej pracy jesiennego?

Jesień jest dla Hryniewicza nade wszystko naznaczona wiarą (s. 110). W jej świetle zdaje się on być jak drzewo, z którego opadają liście słów, tylko do pewnego momentu mogące być środkiem nośnym chrześcijańskiego poznania i zbliżenia ku Bogu. Zwróćmy uwagę na to, że jednym z najczęściej przytaczanych wersetów Pisma Świętego w Pedagogii nadziei jest Pawłowy zwrot z 1 Kor 13, 9: "po części tylko poznajemy" (s. 23, 46, 84, 109, 180). Zaraz obok niego należy postawić przytaczany i komentowany z upodobaniem przez Hryniewicza apel Ignacego Antiocheńskiego (Do Efezjan 15, 2) o to, by dosłyszeć milczenie Boga (s. 25) - tak jakby słowem nie można było objąć całości Misterium. Czy więc Autora można posądzić o sceptycyzm? Nie. Jest to teologiczna postawa "nasłuchiwania". Dzięki niej, pomimo przewijającego się motywu jesieni, nie ma w tej pracy ani odrobiny rozczarowania, goryczy czy sceptycyzmu - jest zaś rozmodlony ufnością namysł.

Kategorią jesieni można objąć wiele uwag na temat dotychczasowej historii Kościoła, teologii, ekumenii i świata. Hryniewicz spogląda wstecz i mówi: to wszystko się stało, tak było i wiatr historii niesie liście tamtych epok aż po dziś dzień. Zobaczmy jednak, co z tego jest naprawdę wartościowe, co zostaje po przejściu przez "czyściec dziejów", co należy zabrać w wędrówkę ku jutru, co ostanie się wobec blasku wieczności.

Tego rodzaju rozważaniom poświęcone są głównie eklezjologiczne eseje z drugiej części pracy, którą Autor zatytułował Droga Kościoła. Dokąd ta "droga"? Do wolności, do pełniejszej "chrystusowości" Kościoła, do zamieszkania w wymiarze nadziei. Ze stronic tego rozdziału wyłania się eklezjologia bardzo odważna. Jak jesienny wiatr ogołaca drzewa z suchych liści, tak myśl Hryniewicza ogołaca przeszłość chrześcijaństwa z tego wszystkiego, co grzeszne, nietrwałe, nieautentyczne, zbyteczne lub minione na tyle, że zupełnie już nieprzydatne - ani na dziś, ani na jutro. Nasz teolog mówi więc o Kościele bez tryumfu. Wychodząc od słów Martina Bubera, że "sukces nie jest żadnym z imion Boga", Hryniewicz adaptuje je do rzeczywistości Kościoła (s. 67). Idąc zaś dalej po tej linii, mówi o Kościele pozbawionym politycznej lub społecznej podpory, zastanawia się nad możliwością istnienia Kościoła "po ludzku bezbronnego i bezinteresownego" (s. 69), który nie skupia się na samym sobie, na swoich prawach lub przywilejach, lecz po prostu służy i w ten sposób najpełniej odnajduje samego siebie (s. 69). Stąd już tylko krok do rozważań na temat "Kościoła grzesznego" (s. 72-75), Kościoła obciążonego realną winą, Kościoła, w którego naturę właśnie dlatego wpisane jest nieustanne liturgiczne wołanie o przebaczenie. Nie ujmuje to ludowi Bożemu w niczym jego nadprzyrodzonej mocy i dostojności, które jednak paradoksalnie wyrastają na gruncie pokory i ubóstwa.

Jeszcze dalej idą rozważania z rozdziału o Dogmacie i Ortodoksji (s. 83-98), które ukazują, jak to raczej objawiona Prawda posiada Kościół, niż jest przez niego posiadana. Paradoksalnie bowiem depozyt złożony w Kościele przerasta go nieskończenie - co nie zmienia faktu, że w nim jest, gdyż tak zechciał Bóg. Dlatego to posłaniem Kościoła, jak i ludzkiego rozumu jest Boga chwalić (ortodoksja), a nie zawłaszczać sobie absolutnego prawa do władania prawdą i zbawieniem. Kościół bowiem ze swoimi strukturami, formami i dogmatami przemija tak jak "postać tego świata" (1 Kor 7, 31).

Podobny jest następny rozdział, gdzie przeprowadzona zostaje doskonała analiza i druzgocąca krytyka "konfesyjnego zawłaszczenia daru zbawiania" (s. 100), co nieraz zdarzało się w przeszłości, a obecnie odżywa to tu, to tam na naszych oczach. Hryniewicz krótko, ale i rzeczowo ukazuje, jak i kiedy dochodziło do powstania ekskluzywistycznych wizji kościelnych, na mocy których stwierdzano, że "drugi człowiek całkowicie rozmija się z prawdą" (s. 103), że "prawda należy do nas" (s. 104), czego skutkiem była postawa posyłania do piekła "wszystkich, którzy nie podzielają mojej wiary" (s. 104), a nade wszystko pogłębione rozdarcie Kościoła i nigdy nie otarte łzy.

W swoich wywodach Autor nie prowadzi żadnej otwartej polemiki, lecz po prostu ukazuje fakty, daje do myślenia, przekonuje. Oczywiście, że można zauważyć na tych stronicach pewną reakcję Hryniewicza na rozsiane w koło tendencje, postawy i myśli. Kogoś może to zaskoczyć lub zdenerwować - kto jednak ma uszy do słuchania, dosłyszy rozsądny apel teologa zatroskanego o dobro Bożego Domu, któremu nie przystoją: tryumf, potęga, autorytarne zawłaszczanie sobie prawdy i monopolu zbawienia. Takie postawy w przypadku Kościoła są czymś sprzecznym ze zdrowym rozsądkiem, skompromitowanym historycznie i zupełnie przeciwnym Ewangelii. Wszystko to są zeschłe liście, które wiatr jesienny zrywa - i musi tak być, i dobrze, że tak jest. To wszystko są złudy, do których lepiej nie wracać. Są to albo pseudo-wartości, albo wartości, które muszą przeminąć - jest to teza śmiała, lecz słuszna i niejeden już raz sygnalizowana przez Hryniewicza w jego pracach.

Do wymiaru jesieni należą także wysiłki ekumeniczne Kościołów. To także jedna z ciekawszych tez tego "ekumenisty". Jest jesień ekumenizmu: zrobiono tyle - i nic. Pomimo wysiłków na rzecz jedności podziały zostały, a droga do ewentualnych pozytywnych rezultatów - jakkolwiek by je sobie wyobrażać - jest daleka. Hryniewicz jednak nie traci nadziei i ze swym teocentrycznym wigorem mówi, że Bóg (tylko!?) jest prawdziwie ekumeniczny (s. 143). On może prowadzić Kościoły w Jemu tylko właściwy sposób i ku jedności na Jego, nie naszą miarę - w to wierzyć trzeba. Wszystko inne ma wartość względną. Jesieni więc nie trzeba się obawiać, gdyż witalność i prawdziwe Boże życie kryje się na głębiach. Nie trzeba się obawiać nawet jesieni Kościoła i ekumenii oraz przychodzących wraz z nią może radykalnych konfrontacji, ogołoceń i przemian - Bóg jest zawsze większy.

 

Zima

Pod śniegiem kryją się w ziemi nasiona kwiatów i korzenie traw.
Przygotowuje się nowa faza życia.
Ufamy, że życie powróci z nową siłą i obfitością (s. 110).

 

Nie trzeba niczego się obawiać, nawet jeżeli przyjdzie zima, a wraz z nią chłód, pozorne zatrzymanie się procesu wegetacji i zastygnięcie rytmu życia. Zimą siedzi się w domu, a gdy wieczory się dłużą, człowiek myśli szeroko, głęboko, bez pośpiechu i bez rozproszeń, myśli o najważniejszym. Tak czyni Hryniewicz. Dla niego tym najważniejszym jest dogłębne zamyślenie się nad Bogiem i nad naszym Jego wyobrażeniem. Pedagogia nadziei jest świadectwem porządkowania myśli, drążeniem i takim nasłuchiwaniem, aby w milczeniu i świetle dosłyszeć i dojrzeć "coś nowego", coś naprawdę zachwycającego - Oblicze "Boga naszej wiary" (s. 13-58). Gdy bowiem zostało się ogołoconym ze złudzeń, co pozostaje? Na czym można się oprzeć? Hryniewicz zdaje się mówić: na Bogu, tylko na Bogu i aż na Bogu. To z horyzontu owego zimowego ogołocenia wyłania się Jego prawdziwe Oblicze - utworzone już nie na miarę naszych wyobrażeń, lecz na miarę Ojca mieszkającego w niedostępnej światłości, a zarazem będącego "Przyjacielem ludzi". Ubogi Kościół niesie w sobie bogactwo Boga. Pedagogia nadziei do takiego spojrzenia na Boga, a w Jego świetle na Kościół oraz świat, wychowuje.

Pytanie o Oblicze Boga stawia Hryniewicz, stając wobec horyzontu ludzkiego cierpienia i dramatu ludzkich dziejów. Wychodząc od tajemnicy zła i jakby wycofania się Boga ze świata, Autor słowem kreśli doskonały szkic o milczeniu Boga. Ukazuje, jak z jednej strony "mit o istnieniu Boga" może łatwo zostać zastąpiony mitem o "Jego nieistnieniu" (s. 23-24) i jak obydwa nie dorastają do głębi prawdy Bożego istnienia. Hryniewicz wprowadza więc kategorie milczenia, nasłuchiwania i oczekiwania, które właściwe są samemu Bogu i w które trzeba się zapatrzeć (zasłuchać?). Dopiero w ich świetle można przejrzeć coś z dramatu dziejów, problemu zła i misterium Bożej miłości. W takiej perspektywie nawet ateizm niesie w sobie "coś" pozytywnego. Jest elementem oczyszczającym dziejów - w zderzeniu bowiem z nim nikną kiczowate obrazki Boga wyprodukowane przez nieporadną ludzką wyobraźnię, a wyłania się Ikona Jego Oblicza. Takie oczyszczone spojrzenie wyzwala, a zarazem odsłania z mocą Istnienie Istniejącego. Gdy wszystko zdaje się rozpadać lub pogrążać w śnieżnej zaspie, przed oczyma duszy staje Pan, który trzeciego dnia powstał z martwych! Takim jest Bóg naszej wiary, z której wyrasta także nasza nadzieja, gdyż "siła ludzkiego »nie« jest nieporównywalna z siłą perswazji Boga, który ocala i zbawia przez największe oddanie swojego uniżonego Syna" (s. 31).

Podobnym torem biegnie myśl Hryniewicza, gdy dotyka kwestii "cierpienia Boga". W swoim rozważaniu teolog wpierw wyostrza instrumenty, którymi będzie się posługiwał. Rozróżnia "dwa antropomorfizmy", krytycznie sprawdza drogi przebyte przez teologię w przeszłości, tak by móc ostatecznie powiedzieć pocieszająco, że w wypadku Boga "cierpienie jest wyrazem Jego niezmiennej i osobowej miłości względem stworzenia" (s. 35), albo: "Bóg nie cierpi tak jak człowiek. Cierpienie Jego jest jednak rzeczywiste" (s. 41). Pedagogicznym i oczyszczającym procesem jest sam wywód Hryniewicza. Jak z żadnego innego chyba szkicu tej książki wyłania się tu "teologia paschalna", tak bliska Hryniewiczowi i tak mu właściwa. Jest to teologia z mocą rysująca dynamizm przechodzenia od śmierci do życia, od cierpienia do radości, gdyż "cały dramat odkupienia nacechowany jest owym przejściem, Paschą" (s. 39). Jest to teologiczna pedagogia, która rodzi nadzieję.

W innym jeszcze szkicu (Czy Bóg jest skory do karania, s. 41-49) Hryniewicz ostrzega - ukazując drogi przeszłości zaścielone ludzkimi uproszczeniami - by nie stosować do Boga mechanistycznej niemalże zasady, która Bożą karę postrzega jako prosty wynik ludzkiej grzeszności i winy. Swoim teologizowaniem Autor pragnie przełamać schematy, nawraca umysły (metanoia!) i prowadzi ku Obliczu Boga Ewangelii, który przebacza. Tylko takiemu Bogu dzisiejszy świat jest w stanie zaufać, powierzając swoją rozpacz i utrudzenie. Hryniewicz przez Pedagogię nadziei pragnie wzbudzić zaufanie, które przerasta nasze dotychczasowe horyzonty i skostniałe możliwości. Na zimowy pejzaż spogląda przez okno oczyszczanej wiary - nie tylko mimo, ale nade wszystko - wypatrując wiosny nadziei.

 

Wiosna

Czas wiosny jest czasem obudzonej nadziei (s. 110).
 

Umysł, który przeszedł przez katharsis i oczyścił swoje wyobrażenia Boga, Kościoła i ekumenii, jest wolny, lekki i gotowy na wyruszenie w przestrzenie nadziei. Jest w stanie oprzeć się na takim Bogu i w taki sposób, jakiego wcześniej nie przeczuwał - to samo dotyczy Kościoła. Swoją teologiczną pracą Wacław Hryniewicz pragnie skierować chrześcijan i Kościoły ku takiej lekkości, pełnej nadziei i otwartości na jutro.

Zdaje się, że obecny czas, z całym nagromadzonym - jak nigdy - bagażem studiów, syntez, szczegółowych, jak i panoramicznych opracowań, jest czasem takiego oczyszczającego namysłu, jest tajemniczym momentem zwrotnym, który Hryniewicz zdaje się przeczuwać i uważnie penetrować swą pracowitą myślą. Czai się w niej młodzieńcza werwa i życiodajna postawa nadziei (por. spero ergo sum, s. 5). Jest ona energią tającą się pod śniegiem. Hryniewicz jakby zamieszkał, ukrył się w nadziei i z tego sanktuarium obietnicy wyrusza przez swoje teologizowanie ku innym. Jest on teologiem świadomym swojej misji, którą rozwija tu i teraz, choć "krańce ziemi", ku którym wyrusza, są raczej głębinami serc zamieszkujących w pobliżu (tak blisko, a tak daleko!). Już w motcie do Nadziei zbawienia dla wszystkich napisał, iż pracę tę dedykuje "wszystkim, którym trudno odnaleźć radość z wiary i nadziei" - czy nie jest to zadanie dla teologa chrześcijan ery post-chrześcijańskiej? Dlatego to, łącząc w jedno anamnezę i proroctwo, zwraca się ku temu, co najautentyczniejsze w tradycji, i zarazem "podejmuje próbę przełamywania tradycyjnych schematów myślenia" (s. 32). Jego teologia jest wołaniem o nawrócenie, jest nawracaniem myślenia Kościoła ku ewangeliczności i temu, co źródłowe, by móc stanąć w wyzwoleńczym świetle nadziei. Hryniewicz uważa, iż właśnie dzisiaj przyszedł czas na takie myślenie: "Dla każdej prawdy nadchodzi kiedyś czas sprzyjający. Jest to czas stawiania nowych pytań i wskazywania na możliwości pełniejszego i bardziej chrześcijańskiego rozumienia Boga. Wewnętrzne przeświadczenie mówi mi, że jest to droga, którą trzeba iść" (s. 41). Paradoksalnie jednak właśnie w perspektywie nadziei nie jest to łatwe. Po latach błądzenia i zaciemniania Ewangelii, po okresie podziału Kościołów oraz zniekształcanego obrazu Boga wiele "potrzeba trudu, aby wyprostować błędne założenia i ponownie obudzić zaufanie" (s. 44).

I tu Hryniewicz proponuje nie tyle wymyślanie lub poszerzanie objawionego depozytu wiary, lecz wmyślanie się w niego i pogłębianie: "czas ilościowego pomnażania dogmatów przeminął, na korzyść jakościowego pogłębiania zasadniczych podstaw wiary" (s. 93). Jak jednak poruszać się w całym gąszczu przeszłości, jak nie ulec zniechęceniu, jak dosłyszeć głos nadziei? Autor mówi, iż na to "potrzeba bez wątpienia nowego stylu myślenia, który zna poczucie proporcji oraz hierarchię wartości i doniosłości. Jest to myślenie wartościujące i krytyczne również w stosunku do swojej własnej tradycji wyznaniowej" (s. 95). Takimi krótkimi frazami otwiera on bardzo istotne bramy myślenia i ukierunkowuje je ku przyszłości. Ma więc odwagę mówić - apelując i rozbudzając ekumeniczną wyobraźnię - o jedności Kościoła ponad różnicami i ponad miarę naszych wysiłków i oczekiwań. Mówi o przyszłości, która ciąży na nas mocą Ducha bardziej niż przeszłość. Mówi o ewangelicznym obliczu Kościoła. Mówi to wszystko z perspektywy rozbudzonej w nim głębokiej nadziei.

Można oczywiście zapytać, co z tego zostanie? Ile w sądach tego teologa jest słuszności, ile właściwych ocen, ile wskazań, które wytrzymają próbę czasu i wieczności? Sam Hryniewicz zapewne stawia sobie takie pytanie. Znając przeszłość, z pewnością nie pretenduje do miana nieomylnej wyroczni. Na dzisiaj i z miejsca, w które teologizowaniem swoim zawędrował, myślenie zaprezentowane w Pedagogii nadziei zdaje się słuszne, właściwe i konieczne do wprowadzenia w życie. Stąd jego odwaga myślenia jest pokorna. Maluje obraz Kościoła nadziei, stawia teologiczne tezy, lecz jest zarazem świadom tajemnicy dziejów, w której przestrzeni się poruszamy. Dlatego wyznaje: "Nie mamy gwarancji, że wszystko będzie tak, jak się tego spodziewamy. Może przecież przyjść jeszcze mróz, susza lub wichura. Żyjemy nadzieją i oczekiwaniem" (s. 110).

 

Piąta pora roku

Tylko miłość jest na każdą porę roku.
Jest na każdy czas i na każdy dzień (s. 110).

 

Jest więc w Pedagogii nadziei wiele wymiarów i wiele poziomów, które wzajemnie się przenikają i dopełniają (jest ona doskonałym przykładem "myślenia perychoretycznego"!) Jest dojrzałość i oczekiwanie, jest wołanie z mroków ludzkiego cierpienia i zarazem radosne, pełne odwagi powierzenie się Bogu ("epikleza cierpienia"). Jest w końcu pragnienie odnowienia oblicza ziemi mocą Ducha (Ps 104, 30) oraz prawdziwej wolności człowieka ("ikoniczność człowieka"). Hryniewicz zawędrował daleko i wysoko - a wzrok swego teologicznego serca kieruje jeszcze dalej i do takiego spojrzenia wychowuje czytelnika. Nie daje gotowych rozwiązań, lecz wskazuje kierunek. Może czas, który obecnie nadchodzi, należałoby nazwać "piątą porą roku". Jest ona inna niż wszystko, co było i do czego przywykliśmy, a jednak wynika z Tradycji. Hryniewicz myślą swoją zakreśla horyzont, mówiąc: teologia, Kościół, ekumenia zmierzają gdzieś "tam". Wiele rzeczy przeminęło, wiele jeszcze przyjdzie nam porzucić, ale szukajmy i niech nie zabraknie nam odwagi myślenia i bycia, a nade wszystko nadziei, bo jest Bóg, rozmiłowany w swoim stworzeniu "Przyjaciel ludzi". Słyszycie Jego wszechmocne milczenie? To On jest piątą porą roku i na Jego miarę mamy być. A nade wszystko trzeba nam "cieszyć się nadzieją, bo nasz Bóg jest Bogiem Nadziei! Trzeba, by nasze chrześcijaństwo stawało się coraz bardziej chrześcijaństwem dającym nadzieję, otuchę, zachętę i poczucie sensu. Jesteśmy zobowiązani »zdawać sprawę z nadziei, która w nas jest«, jak nas zachęca do tego apostoł Piotr (1 P 3,15). Trzeba pozostać człowiekiem nadziei także w sytuacjach kryzysowych, w okresach historii, które wydają się trudniejsze niż inne. Jest taki film o świętym Tomaszu Morusie, który nosi tytuł A Man For All Seasons (Człowiek na każdą porę). Chrześcijanin powinien być człowiekiem nadziei na każdą porę, zwłaszcza w latach niespokojnych i trudnych" (s. 187). Świadectwem takiego chrześcijaństwa i zarazem wychowywaniem do niego jest właśnie Pedagogia nadziei.

 

MACIEJ BIELAWSKI, ur. 1963, benedyktyn, wicerektor Papieskiego Instytutu Rumuńskiego w Rzymie, profesor teologii. Wydał: The Philocalical Vision of the World in the Theology of Dumitru Stăniloae (1997).

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama