Wywiad Dominika Woltona z Papieżem Franciszkiem nie stanie na jednej półce z książkami Messoriego czy Seewalda - okazuje się bowiem, że filozof komunikacji nie umie słuchać rozmówcy
Można by zmajstrować taki oto dowcip: Przychodzi Wolton do papieża, a papież też Wolton. Bo francuskiemu intelektualiście wydaje się, że w wielu kwestiach mówią z Franciszkiem niemal o tym samym. Ale to dlatego, że Ojciec Święty zachowuje się w swoim stylu — jak na świętego przystało, jest cały dla rozmówcy. Niestety przez to dla czytelników zostaje jedynie w kawałku. Jest „jak baranek na rzeź prowadzony” przez rozmówcę. Poznajemy go o tyle, o ile mogło się go zmieścić w narracji narzuconej przez przeprowadzającego wywiad. Na okładce powinien znaleźć się portret nie wywiadodawcy, lecz wywiadobiorcy! Proszę wydawnictwo, żeby w kolejnych wydaniach uwzględniło moją uwagę.
A przecież Franciszek, na serio, ma wiele do powiedzenia. Widać to choćby w tych passusach, w których niejako wbrew przyjętej konwencji odwołuje się do Objawienia czy teologii („ktoś mógłby powiedzieć, że mówię kazanie!”, s. 187). Pech w tym, że właśnie wychowanego w laickich klimatach Woltona nie interesuje taki punkt widzenia: „pozostaliśmy bardziej na płaszczyźnie historii, polityki, ludzi niż na poziomie rozważań duchowych” (s. 16). Skoro jest świadomy, że „u Ojca Świętego wszystko wynika z religii i wiary” (s. 19), ponosi winę za to, że dobrowolnie skraca tę perspektywę do minimum. Za to maksimum objętości poświęca swojej idée-fixe: humanistycznej komunikacji międzyludzkiej. Jest na tym punkcie tak zafiksowany, że wydaje mu się, że znalazł w papieżu pokrewną duszę: „paradoksalnie płaszczyzną, na której się odnaleźliśmy, okazała się wspólna nam filozofia komunikacji” (s. 17). Wyposzczony brakiem społecznego zrozumienia dla tego, czemu poświęcił swoje życie — potrafi teraz, gdy dopadł „ofiarę”, mantrować do znudzenia. Cieszy się: „ma Ojciec tę samą humanistyczną i polityczną wizję komunikacji co ja. To bardzo rzadkie” (s. 283). Ba!, w sposób niemal bezczelny indaguje papieża o nową encyklikę w tym temacie: „czemu by nie ogłosić encykliki o wyzwaniach komunikacji międzyludzkiej i technicznej?” (s. 200). (Ma zresztą pomysły na trzy inne jeszcze encykliki — ss. 240. 333.)
Czy jednak przystoi papieżowi zgadzać się na publikację tej rozmowy, w której ani nie uprawia „dyplomacji watykańskiej”, ani nie próbuje marketingowo ugrać czegoś dla Kościoła? Nie „sprzedaje” katolicyzmu, a jedynie oddaje swój czas i siebie, jak zwykł to robić wobec każdego, z którym się spotyka, nawet jeśli ten ktoś wpada w manierę wygłaszania świeckich kazań. Wolno papieżowi być takim czy nie? Oto jest pytanie wcale nie retoryczne! A może zarzut ten należałoby odwrócić? Czy wypada pytającemu interesować się bardziej swoim światem niż rozmówcy? Czy specjaliście od komunikacji można było nie ciągnąć tych wątków, które mogłyby zainteresować ludzi wierzących? Czy trzeba wszystkich odbiorców sprowadzać do poziomu aseptycznych religijnie rodaków Woltona? Oskarżam Francuza, że nie pozwolił Argentyńczykowi rozwinąć tych wątków, które najbardziej zainteresować mogłyby choćby prenumeratorów „Homo Dei”!
Jest niewybaczalną winą (Panie, wybacz tę publicystyczną metaforę) Woltona, że odpuszcza kwestie, których nie wolno było odpuścić. W tej sytuacji Ojciec Święty może jedynie „wtrącać” swoje „trzy grosze” — najczęściej będą to cztery słowa kluczowe dla postulowanej przez niego wizji duszpasterskiej: przyjąć, towarzyszyć, rozeznawać i integrować. Akurat do tego tematu udaje mu się nawiązać przynajmniej kilka razy, widać jak leży mu na sercu przekazanie tej wizji całemu Kościołowi (por. ss. 96. 143. 223. 227-228. 235. 339). Radziłbym naszym rodzimym krytykom „papieża-antychrysta” poważne przemyślenie tej materii, a przynajmniej uczciwe zorientowanie się w argumentacji: „Niektórzy bowiem jeszcze mówią: «To można, tego nie można». Ale istnieje inna logika” (s. 143). Swoją drogą, nawet od tego tematu Wolton przeskakuje do innego: interlokutor o mydle, a ten o powidle. Rozumiem, że laicka brzytwa Ockhama nie pozwala zająć się pewnymi sprawami, ale żeby tak ciąć z niemiłosiernie żelazną logiką?
Mimo wszystko Ojcu Świętemu udało się poruszyć sporo interesujących dla ludzi Kościoła wątków. Dotyczą one: modlitwy i czytania Ewangelii; przepowiadania Kościoła, duszpasterstwa i ewangelizacji, do których kluczem jest bliskość; ewangelizacji jak najdalszej od prozelityzmu czy nawracania, a opierającej się na świadectwie i przyciąganiu (doprowadzone do skrajności stanowisko Benedykta XVI); miłosierdzia jako centralnego przesłania Ewangelii; istoty Kościoła służebnego i wychodzącego na peryferie; „teologii ludu”; radości, której najgłębszym stopniem jest Krzyż; Kościoła bliskiego ludziom i znajdującego swoje bogactwo w grzesznikach oraz ubogich (będących jakby — to już moje dopowiedzenie — „ósmym sakramentem”, dzięki któremu spotkać można Jezusa).
Pojawia się też zawsze obecna u Franciszka, bo też nieustannie potrzebna krytyka duchownych (sztywność jako „jedno z największych niebezpieczeństw” Kościoła, s. 100), a także chrześcijan ideologicznych, którzy wyznają „doktrynę chrześcijańską. Znają na pamięć katechizm. Umieją nawet na pamięć całego Denzingera. Jezus przeciwnie” (s. 233). Jest mowa o kolegialności i komunijności Kościoła, a także potrzebie decentralizacji. Większość kwestii aż prosiłaby się o rozwinięcie. Zwłaszcza że wśród wypowiedzi Franciszka znajdują się również i te, z którymi chciałoby się podialogować, np.: dialog z ateistami, który zakłada porzucenie głoszenia kazań i uprawiania apologii, bo wiara jest darem nie każdemu danym. Albo te, nad którymi warto by się zatrzymać dłużej — choćby interpretacja „hermeneutyki ciągłości” Benedykta XVI, którą jego następca rozumie tak: „hermeneutyka wzrasta: pewne rzeczy się zmieniają, ale zawsze w sposób ciągły” (s. 325).
Ale te tematy pojawiają się niejako „na marginesie” spraw, o które papieża indaguje Wolton. Francuz, jak sam pisze, postanowił bowiem trzymać się schematu przyjętego we wcześniejszych książkach-wywiadach, na który składają się zagadnienia: filozoficzne, religijne i polityczne. Jeśli jest mowa o Kościele, to raczej w kontekście jego miejsca w świecie i polityce. Niby spogląda się tu z perspektywy jakiegoś-tam-przenikania się wymiarów duchowego i doczesnego, ale tak, żeby nie podważyć dogmatu laickości z Francji rodem. Według słów Francuza, rozmowy z Ojcem Świętym „ilustrują ten niezbędny i trudny dialog pomiędzy religią i laickością” (s. 214). Ma rację, trudny to dialog.
Poruszane sprawy można by — nieco „na kredyt”, żeby jakoś sztucznie podnieść napięcie tej przynundnawej publikacji — widzieć dwubiegunowo: polityka a religia, pokój a wojna, globalizacja a różnorodność kulturowa, fundamentalizmy a laickość, tradycja a nowoczesność, niedostatek komunikacji a wyjątkowy dyskurs religijny. Wolton najpierw namieszał, a potem próbował kolanem wcisnąć powstały rozgardiasz w 8 szufladek, których tytułów nie ma sensu tu przywoływać, tak jak nie ma sensu rzeki „misz-maszu” dzielić na odcinki: tu „misz”, a tam „masz”. Każdy z rozdziałów uzupełniony został dwoma mowami papieża. Na końcu figurują: jedna biografia Franciszka i jedne podziękowania Woltona, ale już bibliografie są dwie — ich obu. A wcześniej Francuz daje jeszcze wyimki z niektórych (czemu akurat tych?) „jędrnych” sformułowań papieża.
Jeśli chodzi o Rozmowy o Kościele i świecie, zwracają uwagę wypowiedzi Ojca Świętego na temat „zdrowej” świeckości państwa otwartego na wartości oraz transcendencję (model inny niż we Francji), zaangażowania chrześcijan w politykę rozumianą za Piusem XI jako wyraz miłości miłosiernej, czy też humanizmu, z którym wiążą się dwa zagrożenia-herezje: gnostycyzmu utrzymującego, że „wszystko jest ideą” i pelagianizmu, „w którym wy, Francuzi, przodujecie” (s. 256). Do największych niebezpieczeństw zaliczył Franciszek uniformizację i kolonizacje ideologiczne związane z globalizacją, ideologię „boga pieniądza”, ultraliberalizm ekonomii rynkowej pozbawionej kompasu moralnego. No i oczywiście problem imigracji — zanim papież zdążył go powiązać z wydarzeniem Pięćdziesiątnicy, już Wolton przeskoczył do ekologii. Ni z gruchy, ni z pietruchy w tym momencie — ale o tyle z sensem, że akurat obrona matki Ziemi to konik Ojca Świętego. Choć Laudato si', podkreśla autor, jest encykliką nie „zieloną”, a społeczną.
Pomiędzy rozmówcami odbyło się 12 spotkań w ciągu 13 miesięcy (2016/2017), ale „praca nad książką trwała dwa i pół roku” (s. 22). Co w tym długim czasie z otrzymanym materiałem robił Wolton? Wydaje się, że niewiele — w książce roi się od powtórzeń, te same kwestie wracają raz po raz, zdarza się że przeprowadzający wywiad zadaje po raz wtóry te same pytania. Rozumiem, że odpowiadający „na żywca” papież może nie pamiętać, o czym rozmawiał poprzednio — ale Wolton powinien jednak odrobić pracę domową. Ktoś mógłby bronić formy przyjętej w książce argumentem, że ma ona na celu możliwe wiernie odzwierciedlać swobodną rozmowę: „nad spotkaniem nie sposób zapanować; to ono narzuca nam swoje reguły” (s. 15). Sam Wolton widzi efekt długotrwałej pracy właśnie w tym zapisie „szczerej, ludzkiej, swobodnej rozmowy” (s. 364). A jednak i wtedy nie podołał on w pełni zadaniu. Ani nie dokonał rzetelnej obróbki materiału, ani nie pozostawił go surowego, o czym świadczą dokonywane przez niego interwencje „wytnij-wklej”. Skutkiem których w tekście pojawiają się „od czapy” nagłe zmiany tematu (por. s. 293: „Gdzie był Bóg w Auschwitz?”) czy niespodziane wrzutki, nijak nie pasujące do kontekstu, jak na przykład ta pojawiająca się w zakończeniu jednego z rozdziałów: „A zatem nie pójdę od razu smażyć się w piekle?” (s. 255).
Zamilczę nad tym, że w tekście nie ma śladu tej ciszy, która, w czym zgadzają się rozmówcy, stanowi arcyważny element komunikacji — ciszy nie da się chyba wysłowić drukiem. Ostał się za to humor, którego poczucie „to coś, co na planie ludzkim jest najbardziej zbliżone do łaski Bożej” (s. 63). Tytuł książki wydaje się uzasadniony wypowiedzią papieża, choć ze względu na częstotliwość użycia metafory, trafniejszy byłby chyba „Budowanie mostów”. „Nieoczekiwanie głębokie, łagodne spojrzenie” (s. 27) papieża nie zostało „podrasowane” na okładce błyskiem w oku, co należy zaliczyć na plus marketingowcom, zwykle podkolorowującym rzeczywistość.
Podsumowując: gdyby do papieża Franciszka przyszedł Messori czy Seewald, mielibyśmy szansę na prawdziwe „intelektualne wydarzenie 2018 roku” (jak książkę reklamuje się na okładce). Otwieranie drzwi mogłoby stanąć na tej samej wysokości — choć, ze względu na różny styl intelektualny Franciszka, na osobnej półce — co powiedzmy Raport o stanie wiary czy Światłość świata. Niestety spadnie piętro niżej, tak ciąży książce jej największa wada, jaką jest wywiadobiorca. Ale cóż, jak się otworzyło drzwi, trudno się pozbyć gościa, zwłaszcza jeśli jest teoretykiem komunikacji. W praktyce komunikacji z następcą św. Piotra mógł doświadczyć, że z faktu, iż „Bóg komunikuje się, uniżając się”, wynika że „ludzka komunikacja, ponieważ człowiek jest stworzony na obraz Boży, powinna uniżać się, by być komunikacją prawdziwą” (s. 379).
Tekst ukazał się w „Homo Dei” (2018) nr 3