Wielu katolików nie zdaje sobie sprawy z tego, że całą katolicką etyką małżeńską wraz z etyką prokreacji rządzi ta sama moralna logika: wzajemna miłość małżonków powinna być zgodna z ich osobową godnością – pisze felietonista Opoki o. Jacek Salij OP.
Z logiki tej wynika zarówno odrzucenie sztucznego zapłodnienia oraz metody in vitro, jak niezgoda na antykoncepcję, a także obrona ważności i nierozerwalności małżeństw bezpłodnych.
Wiele mnie kiedyś nauczył spontaniczny wykrzyknik męża w następującej sytuacji. Przyszli do mnie kiedyś oboje z problemami dość typowymi dla par mających trudności z poczęciem dziecka. Od jakiegoś czasu starannie obliczali dni jej największej płodności, ufając, że dzidziuś w końcu się pojawi. Ona jednak tak przejęła się tymi obliczeniami, że ogromnie zaczęło jej zależeć na tym, żeby żaden dzień płodny nie minął bez stosunku małżeńskiego. Nie zapomnę, z jakim przejęciem on jej tłumaczył, nie krępując się moją obecnością: „Kochanie, tak naprawdę nie można; ja chcę Ci okazywać miłość, a Tobie zależy tylko na tym, żebym ja Ciebie zapłodnił”.
Oto jak nieoczekiwanie samo życie potwierdza nieraz prawdę nauki Kościoła na temat miłości małżeńskiej! Dokładnie w duchu intuicji tego mężczyzny Kościół uzasadnia swoją naukę na temat wszystkich czterech wymienionych wyżej problemów.
Kościół nie zgłasza żadnych zastrzeżeń wobec stosowania sztucznego zapłodnienia u krów czy owiec ani wobec technik zapłodnienia in vitro, gdyby ktoś chciał je stosować wobec zwierząt. Jednak ludzkie dziecko, o którego poczęcie zabiegają małżonkowie, będzie osobą, kimś obdarzonym godnością, niedostępną żadnemu zwierzęciu. Dlatego nie godzi się, żeby było poczęte inaczej, niż w prawdziwej miłości swoich rodziców.
Wiadomo, że bywa różnie. Nawet w małżeństwie dziecko może być poczęte w okolicznościach urągających miłości. Ale nauka Kościoła dotyczy tego, jak być powinno. Dziecku należy się to, żeby jego poczęcie dokonało się po ludzku, żeby było poczęte w takim akcie miłości, w którym dający mu życie małżonkowie wyrażają całkowite oddanie się sobie wzajemne.
To tylko antykatolicki stereotyp wmawia Kościołowi doktrynę, jakoby jedynym celem aktu małżeńskiego miało być płodzenie dzieci. Realny Kościół od bardzo dawna naucza, że celem małżeństwa jest również wzajemna miłość. W imię tej prawdy Kościół zawsze stanowczo bronił prawdziwości małżeństwa ludzi bezpłodnych. Sensem małżeństwa – pisał św. Augustyn w roku 401, a więc sześćset lat przed Bolesławem Chrobrym, w dziełku pt. Wartości małżeństwa – „jest nie tylko rodzenie potomstwa, lecz także naturalna społeczność, jaka tworzy małżeństwo między osobami różnej płci. Inaczej nie można by nazwać małżeństwem związku starszych osób, które straciły dzieci lub wcale ich nie miały”.
Jednak czym innym jest niepłodność, czyli niemożność poczęcia dziecka, czym innym aktywne działanie przeciwko poczęciu, inwazyjne zamknięcie aktu małżeńskiego na dar życia. U źródeł sprzeciwu Kościoła zarówno wobec antykoncepcji, jak wobec technicznych metod doprowadzania do poczęcia dziecka, leży przeświadczenie o nierozerwalności tych dwóch sensów aktu małżeńskiego. Najgłębsza, jaka jest możliwa na tej ziemi, wzajemna jedność oraz otwarcie na dar rodzicielstwa stanowią – winny stanowić – coś jednego, coś, czego nie godzi się rozrywać.
Niektóre pary, które w metodzie in vitro widzą ostatnią szansę, żeby urodzić dziecko, żywiołowo protestują przeciwko odnoszeniu powyższej analizy do ich sytuacji. „My nie tylko doskonale rozumiemy – mówią – że zjednoczenie małżeńskie powinno wyrażać, cieleśnie i duchowo, naszą miłość oraz otwarcie na dar życia, ale my tak właśnie nasze spotkania seksualne przeżywamy. Przecież my tylko dlatego chcemy się uciec do metody in vitro, gdyż jest to jedyny sposób, ażeby nasze wynikające z wzajemnej miłości otwarcie na dar życia mogło zaowocować”.
Zazwyczaj pary te z góry się bronią przed zarzutem, że w wyniku swoich starań o dziecko być może będą je mieli, ale kosztem wielu innych pochodzących od nich embrionów, których lekarze nie dopuszczą do dalszego życia. Ten fakt bagatelizuje się albo stwierdzeniem, że w naturze również wiele embrionów ginie na samym początku swojego życia, albo zapewnieniem, że my będziemy stosować tę wersję metody in vitro, w której prowadzi się do zapłodnienia tylko jednego albo dwóch jaj, a zatem żadnych „zbędnych” embrionów ani żadnego uśmiercania nie będzie.
Ustosunkujmy się do tych dwóch argumentów. Fakt, że również w naturze wiele embrionów ginie, trudno porównywać z ich zabijaniem. Żyjemy dłużej albo krócej, niektórzy żyją tylko kilka dni albo i kilka godzin, ale wszyscy kiedyś pomrzemy. Zgódźmy się jednak co do tego, że czym innym jest umrzeć, czym innym – zostać zabitym.
Co sądzić o takiej metodzie zapłodnienia poza organizmem matki, gdy naprawdę wyklucza się powoływanie do życia embrionów „zbędnych” oraz selekcję embrionów „wybrakowanych”, słowem, o takiej metodzie, w której naprawdę żadnych embrionów się nie zabija? Załóżmy, że naprawdę istnieją takie laboratoria, w których dokonywane jest zapłodnienie in vitro i naprawdę nigdy żadne embriony nie są tam zabijane. Czy przynajmniej w takich okolicznościach wolno niepłodnym małżonkom starać się o dziecko za pomocą tej metody? W odpowiedzi na to pytanie zauważmy, że owszem, tam, gdzie naprawdę nie ma zabijania embrionów, jest mniej nieporządku moralnego.
Jednak nawet tej drogi starania się o ciążę i o urodzenie dziecka nie można uznać za moralnie dopuszczalną. „Poczęte dziecko – wyjaśnia instrukcja Donum vitae Kongregacji Nauki Wiary – powinno być owocem miłości swoich rodziców. Nie może być pożądane i poczęte jako wynik interwencji technik medycznych i biologicznych; oznaczałoby to sprowadzenie go do poziomu przedmiotu technologii naukowej. Nikt nie może uzależniać przyjścia dziecka na świat od warunków skuteczności technicznej ocenianej według parametrów kontroli i panowania”.
Na wszelki wypadek przypomnijmy, że Kościół – choć zdecydowanie sprzeciwia się tej drodze powoływania dzieci do życia – ma absolutną pewność co do tego, że każde ludzkie dziecko, niezależnie od okoliczności, w jakich przyszło na świat, należy otoczyć bezwarunkową miłością.