Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (34/2006)
Niech nikt już się nie łudzi, że Erika Steinbach jest w Niemczech marginesem. Otwarcie wystawy w efektownym pałacu w prestiżowej alei Unter den Linden uświetnił przewodniczący niemieckiego Bundestagu Norbert Lammert, pojawił się także zasłużony pastor Joachim Gauck i znany pisarz Gyorgi Konrad. Wcześniej minister stanu ds. kultury Berndt Neumann przyznał, że ekspozycja w Kronprinzpalais może stać się elementem stałej, tym razem już państwowej wystawy- „widomego znaku" pamięci o ucieczce i deportacji Niemców w latach 1944-1946. Niemieckie media zdumiewa złe nastawienie Polaków wobec wystawy. Wskazują, że w ekspozycji wspomniano o deportacji Polaków z ziem włączonych do Rzeszy po 1939 roku czy o pacyfikacji Zamojszczyzny. Cóż z tego, gdy obok zrównywane są deportacje Niemców z polskich ziem zachodnich po wojnie z ofiarami czystek etnicznych na Bałkanach. Dla Polaków, którym naziści dawali parę godzin na opuszczenie domów w Gdyni czy Poznaniu, jest czymś głęboko niestosownym zrównywanie losu ich i Niemców, którzy zapłacić musieli cenę za wojnę rozpętaną przez Hitlera.
Rozdzielać należy ofiary agresji od tych, którzy zapłacili cenę za przegraną wojnę, co jeszcze dziesięć lat temu dominowało także i w opinii publicznej Niemiec. Szło za tym trafne moralnie przekonanie, że „wypędzeń" nie należy wyodrębniać z całej sekwencji dramatu Niemiec, rozpoczętego dojściem nazistów do władzy i zakończonego upadkiem tysiącletniej Rzeszy w gruzach Berlina. Milcząco uznawano je za konsekwencje zachłyśnięcia się mas Niemców retoryką Führera i brakiem oporu wobec NSDAP. Czy można to porównywać z losem Ormian czy ofiar Milosevicia ? Czy Turcy z Salonik lub Bośniacy ze Srebrenicy odpowiadali za rozpętanie największej wojny w nowożytnych dziejach? Czym innym byłby jakiś pomnik w Berlinie ku czci ofiar ucieczek, ofiar, które zmarzły na drogach Prus Wschodnich czy Śląska, równie pasujący do określenia „widomy znak pamięci" jak muzeum. Polski turysta skłoniłby przed nim głowę, szanując majestat śmierci i pamięci o ludzkim cierpieniu. Nikt w Polsce nie lekceważy ludzkich tragedii, jakie przy okazji wysiedleń były udziałem Niemców. Ale też Polacy nie akceptują odrywania tych wydarzeń od winy Niemców za dopuszczenie do władzy nazistowskiego szaleńca i podpalenie przez niego Europy. Teraz relatywizuje się tamte wydarzenia poprzez włączenie ich w ciąg czystek etnicznych XX wieku. To wybór nowej, niepokojącej wizji historii, która zdaje się zyskiwać oficjalną sankcję państwową. Takie widzenie losu deportowanych po wojnie może zacząć dzielić Polaków i Niemców i zakłócić sąsiedztwo po obu stronach Odry. Szkoda, że władze rządu RFN nie są na to wystarczająco wyczulone.
opr. mg/mg