Powstanie Warszawskie to 63 dni nie tylko ciągłej walki, ale też ogromnej traumy ludności cywilnej i życia w napięciu
Z dr. Karolem Mazurem, kierownikiem działu edukacji Muzeum Powstania Warszawskiego, rozmawia Jolanta Krasnowska-Dyńka.
Norman Davies, brytyjski historyk i autor książki „Powstanie '44”, twierdzi, że nie sposób zrozumieć bohaterskiej postawy powstańców warszawskich bez czynnika duchowego. Jaka była rola księży podczas powstania?
Davies powtórzył te słowa za powstańczym pismem „Walka”, w którym napisano, że są dwa symbole powstania warszawskiego: biały orzeł - symbol RP, i krzyż - symbol opieki duchowej. Ten artykuł dobrze podkreśla, iż bez wymiaru religijnego trudno byłoby zrozumieć ten narodowy zryw. Proszę pamiętać, że były to 63 dni nie tylko ciągłej walki, ale też ogromnej traumy ludności cywilnej i życia w napięciu. Po ludzku ciężko byłoby wytrzymać bez osłony duchowej. Dlatego księża - jedni spontanicznie, inni mając doświadczenie w konspiracji - starali się opiekować walczącymi. W czasie okupacji powstało duszpasterstwo wojskowe, na czele którego podczas powstania stał dziekan okręgu warszawskiego Armii Krajowej ks. Stefan Kowalczyk ps. Biblia. On koordynował wszystkie działania i starał się, by każdy oddział miał swojego duszpasterza. Byli świetnie zorganizowani i - mimo dramatycznych warunków - działali bardzo sprawnie, w miarę możliwości utrzymywali łączność z dowództwem i między sobą, ale - co najważniejsze - nie opuszczali ani na chwilę walczących. Przemieszczali się wraz z powstańcami, byli w pobliżu działań wojennych, w szpitalach polowych, na ulicach zbuntowanego miasta.
Które nazwiska zasługują na szczególną uwagę?
W powstaniu warszawskim udział wzięło ok. 150 duchownych, którzy jako kapelani stali na czele poszczególnych oddziałów czy polowych szpitali. Oczywiście każdy narażał swoje życie i zasługuje na pamięć, jednak w Kościele katolickim najważniejsi są ci, którzy niosą sobą świadectwo pierwszego rzędu, czyli stają się męczennikami. I faktycznie mamy duchownych, którzy oddali swoje życie, by nieść otuchę walczącym. Wśród beatyfikowanych w 1999 r. przez Jana Pawła 108 polskich męczenników z czasów II wojny światowej są dwaj, którzy świadomie oddali życie za wiarę i powierzonych sobie wiernych. Pallotyn ks. Józef Stanek ps. Rudy powstańczym duszpasterzem został przypadkiem. Studiował na tajnych kompletach i akurat 1 sierpnia wypadły mu zajęcia z socjologii. Wybuch zastał go w centrum Warszawy. W posługę duszpasterską włączył się spontanicznie i został wysłany na Czerniaków.
Podobno nie rozstawał się ani z sutanną, ani ze stułą, podkreślając na każdym kroku, że jest duchownym.
Rzeczywiście, część duchownych, która działała wcześniej w konspiracji, chodziła w mundurach, tymczasem on był wierny sutannie. I to rozwścieczyło Niemców, kiedy pod koniec września wkroczyli na Czerniaków. Ks. Stanek wyszedł do nich, mówiąc, że jest osobą duchowną i chciałby, aby esesmani godnie zachowywali się w stosunku do osób cywilnych. Niemcy nie mogli znieść, iż ktoś ma czelność ich pouczać. Jeden z nich wykrzyczał: „Jesteś najgorszy ze wszystkich, już wolę Polaków i Żydów, jesteś diabłem”. Tak przewrotnie go nazwał. Kapłan trafił na jeden z gorszych oddziałów. Składał się bowiem z kryminalistów, którym dowodził Oskar Dirlewanger. Ks. Józef najpierw został brutalnie pobity, a następnie powieszony na stule.
Wierny habitowi pozostał również dominikanin o. Michał Czartoryski.
Historie tych duchownych są bardzo podobne. O. Michał również nie był wcześniej w konspiracji i do powstania trafił przypadkiem. 1 sierpnia miał wyznaczoną wizytę u okulisty na Powiślu. Nie zdążył wrócić do klasztoru na Służewiu, stając się kapelanem szpitala, który urządzono w piwnicy budynku na rogu ulic Smulikowskiego i Tamka. Właśnie tam 6 września dopadli go niemieccy oprawcy. Widząc zakonnika, postanowili go poniżyć, nakazując zdjęcie habitu. Gdy o. Michał kategorycznie odmówił, został zabity. O. Czartoryski mógł się uratować, ale nie wyobrażał sobie pozostawienia swoich podopiecznych. Jest jeszcze jeden duchowny, który nie został błogosławionym, ale również pozostał na swoim posterunku do końca. To ks. Jan Salamucha, znany logik i prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego. Opiekował się walczącymi na Ochocie. Gdy 11 sierpnia oddziały SS-RONA otoczyły Redutę Wawelską, powstańcy zaproponowali księdzu wycofanie się kanałami. Prosili, by szedł z nimi, ale on odpowiedział, żartując oczywiście, że jest za duży i nie zmieści się w kanale. Wiadomo było, iż nie chce zostawić rannych bez opieki. Został rozstrzelany.
Tak naprawdę - oprócz ks. Salamuchy - ks. Stanek i o. Czartoryski zostali kapelanami przez przypadek, ale świadomie i dobrowolnie zapłacili za to najwyższą cenę.
Dlatego m.in. zostali błogosławionymi. Osoba religijna spojrzy na męczeństwo kapelanów przez pryzmat Opatrzności, widząc w nich postacie, których postawa wynikała z mocy wiary, lecz również jako wybranych do dawania świadectwa.
Podobnie można spojrzeć na kard. Stefana Wyszyńskiego, który także w pewien sposób doświadczył powstania. Wprawdzie nie był w samej Warszawie, ale posługiwał oddziałom partyzanckim w Kampinosie, które niosły pomoc walczącym w stolicy. Gestapo szukało S. Wyszyńskiego przez całą okupację, on tymczasem zawsze się wymykał, jakby Bóg miał dla niego bardzo konkretne plany. Poznaliśmy je dużo później. Przecież to właśnie kard. Wyszyński przeprowadził polski Kościół przez trudne czasy PRL.
Czy kapelani także chwytali za broń i szli do walki?
Nie, ponieważ było to wbrew regułom. Duszpasterz miał pozostać duszpasterzem. Chociaż znamy jeden przypadek, gdy kapelan włączył się do walki. Chodzi o ks. Antoniego Czajkowskiego, w rękach którego niechcący wystrzeliła broń, raniąc ciężko jednego z powstańców. Kapłan bardzo mocno to przeżył. Chciał nawet zrzucić sutannę i zastąpić rannego. Pomysł ten wybił mu z głowy ks. S. Kowalczyk.
Ale część kapelanów miała pewnie moralny dylemat: pozostać wyłącznie duszpasterzem czy walczyć, jak oddział, któremu posługiwali.
Nie spotkałem się z takimi myślami w żadnych wspomnieniach czy biografiach. Kapłani wiedzieli, że ich rolą jest duchowe wspieranie innych poprzez modlitwę, celebrowanie nabożeństw, udzielanie sakramentów. Mimo nadzwyczajnych warunków posługi nie stosowali taryfy ulgowej ani wobec siebie, ani wiernych. Księża bez przerwy byli przy walczących, wśród których wielu zmagało się z dylematem moralnym, czy mogą tak swobodnie zabijać Niemców.
Jaka była odpowiedź duchownych?
Jeszcze przed powstaniem ks. J. Salamucha - jako wysokiej klasy teolog - pisał traktaty o zabijaniu w imię miłości. Choć dla współczesnego człowieka słowa te się wykluczają, ich autor twierdził, że miłość chrześcijańska jest czymś fundamentalnym, dlatego w czasie wojny, gdy musimy zbijać wrogów, bo takie czasy, pamiętajmy jednocześnie, że to nasi bliźni, których powinniśmy kochać. To było bardzo trudne.
Jednak posługa kapelanów w powstaniu chyba najbardziej związana była ze śmiercią?
To prawda. Ich głównym zadaniem było chowanie zmarłych. Duchowni starali się jednak tłumaczyć powstańcom, że śmierć nie jest końcem. Bardzo powszechne było zbiorowe rozgrzeszenie „in articulo mortis”, czyli „w obliczu śmierci”, udzielane po spowiedzi powszechnej. Zatem: jeśli nie przeżyjesz, masz odpuszczenie grzechów, a jeśli powrócisz po walce, to przed przyjęciem Komunii św. musisz się z nich wyspowiadać.
Na drugim miejscu wśród udzielanych sakramentów były podobno śluby?
I to całkiem sporo, bo naliczyliśmy ich aż 300. Kapelani podchodzili do tego bardzo poważnie. Jest nawet wydany pod wpływem ks. Kowalczyka rozkaz dowódcy powstania warszawskiego, by księża dokładnie rozeznawali, czy ślub ma podstawy. W rzeczywistości chodziło o sprawdzenie, czy przypadkiem młodzi nie znają się zaledwie od wczoraj. Powstanie, wojna i zagrożenie śmiercią sprawiły, że wiele osób chciało sformalizować swoje związki. Większość z nich stanowiły poważne przedpowstańcze znajomości, poparte silnymi uczuciami i przygotowaniem emocjonalnym. Choć zdarzały się również odmowy udzielenia sakramentu. Jan Nowak-Jeziorański, późniejszy dyrektor Radia Wolna Europa, wspominał, że kiedy ze swoją narzeczoną Jadwigą Wolską ps. Greta postanowili się pobrać, usłyszeli od kapelana, choć znali się od ponad roku, iż muszą udowodnić, iż nie jest to kaprys chwili. Duchownego przekonał wszyty kilka miesięcy wcześniej w ubranie Jeziorańskiego list miłosny od „Grety”. Jednym słowem rozpruli przy księdzu marynarkę, wyjęli kartkę i pokazali duchownemu, na co ten powiedział: „No dobrze, to mnie przekonało”.
Mimo ostrzału wroga starano się jakoś żyć. Były śluby, chrzty, pogrzeby - czyli to samo co zwykle, tylko w ekstremalnych warunkach: w pośpiechu, w niebezpieczeństwie, w sytuacji nieustannego zagrożenia...
Budynki kościelne były narażone na naloty, więc Msze św. odprawiano w przeróżnych miejscach: na podwórkach, w piwnicach. Na zrealizowanym przez nas filmie „Powstanie Warszawskie” jest bardzo ładna scena z Mszy św. odprawianej przez katowickiego bp. Stanisława Adamskiego, który został stamtąd wysiedlony, bo nie podpisał volkslisty i w czasie okupacji przebywał w Warszawie. Na podstawie ruchu warg odtworzyliśmy fragmenty jego kazania prawdopodobnie z 15 sierpnia. Biskup próbował wlać w powstańców otuchę, „zamienić” twarde doświadczenie wojennego okrucieństwa w jakąś wizję nadprzyrodzoną. Przekonywał, że to ma jakiś sens. Ponadto, pragnąc zawierzyć walkę powstańców Najświętszej Maryi Pannie, ks. Kowalczyk zorganizował modlitwę warszawiaków do Matki Bożej, która trwała od 15 sierpnia - uroczystości Wniebowzięcia, do 26 sierpnia - uroczystości Matki Boskiej Częstochowskiej. Dowództwo AK wydało też polecenie odprawiania jednolitych modlitw porannych i wieczornych. Rano „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Mario”, „Wierzę w Boga”, wieczorem „Anioł Pański” i trzykrotnie „Wieczny odpoczynek”. Zagrożenie śmiercią sprawiło, że z jednej strony życie religijne w powstańczej Warszawie umacniało się, ale były też przypadki, gdy, nie mogąc poradzić sobie z ogromem nieszczęść i cierpienia, jakie spotkało Warszawę, wiarę tracono.
Dziękuję za rozmowę.
Echo Katolickie 33/2019
opr. ab/ab