Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (50/99)
Ulice jednego z najciekawszych miast Ameryki przejdą do historii kończącego się stulecia jako miejsce starć „postępowej” części opinii publicznej z bezdusznością przedstawicieli Światowej Organizacji Handlu (WTO). Splądrowane sklepy, powybijane szyby, rozbite samochody i tysiące demonstrantów z jednej strony, a z drugiej policjanci ubrani w kombinezony przypominające kosmiczne uniformy, z pałkami i bronią w rękach. To nie relacja z planu zdjęciowego nowego filmu grozy, ale „obrazki” ze spokojnego i sennego Seattle.
Postronny mieszkaniec reszty świata zadaje sobie najczęściej pytanie: o co w tym wszystkim chodzi? Odpowiedź nie jest zbyt prosta, choćby dlatego, że sami demonstranci, których nad Pacyfik przyjechało ponad 50 tysięcy, ukryli swe roszczenia pod szyldami organizacji: związkowych, ekologicznych i anarchistycznych. Jako że w Stanach Zjednoczonych można spotkać obywateli niemal wszystkich krajów naszego globu, demonstrantom nietrudno było wmówić mediom, że są reprezentantami całego świata i protestują przeciw „chciwości korporacji” oraz „przedkładaniu zysków ponad prawa człowieka”. Trudno nie zgodzić się zwłaszcza z drugim z postulatów, ale moją powściągliwość co do zasadności protestu pogłębiają szyldy organizatorów. Obok związkowców na ulice wyszli także, jak zwykle niezadowoleni, ekolodzy, nieznoszący technologicznych nowości i cywilizacji hipisi oraz protestujący zazwyczaj dla samego protestu lewacy i anarchiści. Jednym słowem, cała paleta postępowych i politycznie poprawnych organizacji i środowisk. Ta dziwna koalicja stała się czymś więcej niż tylko jednorazowym faktem medialnym (a dla mieszkańców i władz Seattle dodatkowo przyczyną dość poważnych strat), trochę uwagi poświęcił im nawet rzecznik Billa Clintona oraz komentatorzy wpływowych dzienników.
Przy okazji sesji WTO jest o czym dyskutować: USA żądają redukcji dotacji do żywności produkowanej przez kraje Unii Europejskiej, Japonia kłóci się z Ameryką o zasadność przepisów antydumpingowych, co ogranicza ich eksport do USA, zaś niektóre kraje Azji wydają się inaczej rozumieć kwestie np. ochrony praw do własności intelektualnej. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze kwestia prowadzenia handlu z takimi krajami jak Chiny, które zdają się interesować wszystkim co na Zachodzie oprócz praw człowieka. Jeszcze ciekawsza wydaje się reakcja uczestników sesji WTO, którzy na ogół nie przejęli się demonstracjami i spokojnie prowadzili telekonferencje z innymi delegacjami, udowadniając przy tym, że globalne problemy u progu nowego tysiąclecia rozwiązuje się raczej przy konferencyjnym stole niż na ulicach.
Ks. Kazimierz Sowa