Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (2/2000)
Wyjątkową zgodność wykazali politycy na konferencji 7 grudnia. Prawie wszystkie partie polityczne opowiedziały się za tym, by były finansowane z budżetu państwa. Argument wysuwano nie do odrzucenia. Obecne przepisy są korupcjogenne, trzeba je więc zmienić. Niby tak, ale dlaczego nie spieszno politykom zmienić inne ustawy, bardziej jeszcze korupcjogenne? A już zupełnie naiwnie zapytuję: skoro politykom tak bardzo chodzi o walkę z korupcją, to dlaczego sami jej ulegają? Chodzi wszak o korupcję polityków: są przekupni z powodu prawa czy z powodu własnej pazerności? „Zmieniamy prawo, żebyśmy się nie korumpowali” - brzmi to jakoś podejrzanie. Dość fałszywie wygląda to zatroskanie, odnosi się raczej wrażenie, że chodzi o skok na kasę. Czyżby tam, gdzie wchodzą w grę pieniądze państwowe, nie było przekupstwa? Jest wszak akurat odwrotnie. A poza tym: dzień w dzień dowiadujemy się o coraz to przemyślniejszych sposobach obchodzenia prawa. Przecież uczestnicy owej konferencji przyznali, że zakaz finansowania partii przez podmioty zagraniczne obchodzi się w dziecinnie łatwy sposób. Na jakiej podstawie opiera się przypuszczenie, że państwowe pieniądze przemienią partie w twory nieskazitelne? Skoro dziś nie przestrzegają prawa, to skąd wiara, że będą przestrzegać jutro? Przecież zawsze można zanucić znaną śpiewkę, że państwo daje za mało pieniędzy i trzeba sobie radzić, czyli w dalszym ciągu odwdzięczać się „korzystnymi projektami ustaw, koncesjami, licencjami czy niejawnymi informacjami”. Powoływano się na przykład Niemiec - a przecież właśnie w tym czasie ujawniła się afera z niejawnymi kontami przeznaczonymi na ukryte finansowanie partii nie byle jakiej, bo samego Helmuta Kohla! Zastanawiające jest przeto, że jakoś nikt nie wspomniał w tym kontekście o zakazie łączenia mandatu parlamentarnego z wykonywaniem funkcji publicznych!
Na obecnym etapie rozwoju funkcjonowanie systemu demokratycznego wiąże się z działalnością partii politycznych. Pojawiły się one, gdy po rewolucji francuskiej polityka przestała być sprawą wąskiego kręgu, a w szeroko toczonych dyskusjach zaznaczyły się bieguny liberalne i konserwatywne. Wokół idei politycznych ukształtowały się właśnie partie. Mają one być miejscem starć przeciwstawnych i coraz bardziej zróżnicowanych poglądów politycznych oraz stojących za nimi interesów. W tych starciach chodzi o pozyskanie zwolenników i zdobycie władzy umożliwiającej realizację programu politycznego. Partie są demokracji potrzebne, poprzez nie życie polityczne ma się układać wedle ustalonych procedur, walka ma być na programy, a nie na pięści.
Oczywiste jest, że partie potrzebują pieniędzy. Ale partie nie są organem państwa, więc nie państwo winno je utrzymywać. Narzuca się samo przez się, że winni je utrzymywać ich zwolennicy, przede wszystkim członkowie partii. Partia reprezentuje przecież ich interesy. Jeśli partia nie potrafi się utrzymać, czyli nie potrafi zyskać sobie zwolenników gotowych ją wesprzeć, to widocznie nie ma tych, którzy by mieli w jej istnieniu jakiś interes - po co więc istnieje?
Nie posądzam o brak dobrych intencji wszystkich opowiadających się za budżetowym finansowaniem partii. Ale z upublicznionych wypowiedzi wynika, że pomysł ten nie zmniejszy korupcji, lecz ją pogłębi. Rodzi ponadto pokusę, by tworzyć partie dla zapewnienia sobie dojścia do kasy (dziesiątki związków zawodowych działających w niektórych państwowych przedsiębiorstwach winny być ostrzeżeniem!).
I jeszcze jedna uwaga: partie są po to, by starcia polityczne nie rozgrywały się brutalnie na ulicach. A tymczasem często widzimy liderów partyjnych wśród rozrób ulicznych. A nie występują tam jako pokój czyniący.
Ks. Remigiusz Sobański