Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (9/2000)
Prezydent Slobodan Miloszević wygrał wojnę o niepodległość swojego państwa. Wojnę, którą — dla zaspokojenia imperialistycznych apetytów — wypowiedział mu Zachód i którą w imieniu Zachodu toczyło NATO. Tysiące zwolenników jugosłowiańskiego prezydenta, zebranych w centrum miasta, przyjęło to oklaskami. Ci, którzy myślą inaczej zebrali się w jednym z belgradzkich kin. Sala kinowa okazała się wystarczająco duża, by pomieścić przeciwników Slobo. Dla nikogo nie jest już dzisiaj tajemnicą, że serbska opozycja demokratyczna jest słaba, a największe szanse na pokonanie Slobo może mieć tylko ktoś, kto przelicytuje go w populistyczno-nacjonalistycznych sloganach. Podobnie jak nie jest tajemnicą fakt, że jeden z podstawowych celów natowskiej interwencji — zachowanie wieloetnicznego charakteru Kosowa — zakończył się porażką. Na naszych oczach Albańczycy z ofiar przekształcają się w oprawców, gotowych zaatakować niedawnych wybawców, jeśli tylko bronią oni przed przemocą Serbów lub Romów.
„Pierwsza w historii wojna w obronie praw człowieka”, o której jeszcze tak niedawno mówiono z dumą i która miała rozpocząć proces zmian w stosunkach międzynarodowych powoli staje się tematem tabu. Trudno przypominać o szczytnych ideach, które zdecydowały o jej rozpoczęciu w chwili, kiedy — mimo coraz powszechniejszej wiedzy o zbrodniach rosyjskiej armii w Czeczenii — szef NATO ogłasza w Moskwie, że udało się przełamać impas w stosunkach Rosja—NATO. W takiej chwili lepiej zapomnieć o Kosowie, bo inaczej trzeba by długo tłumaczyć, czym różni się realpolitik od polityki podwójnych standardów. Może więc rzeczywiście Slobo ma rację, kiedy mówi, że wygrał wojnę z Zachodem? Może wprowadzenie do języka międzynarodowej polityki kategorii „interwencji humanitarnych” było po prostu pomyłką?
Mimo wszystko sądzę, że nie. Kosowski precedens zaowocował już publiczną debatą i moralnym potępieniem Rosji za sposób prowadzenia wojny w Czeczenii. Jego konsekwencją jest także reakcja na wydarzenia w Austrii. Rządy Slobo potrwają zapewne jeszcze kilka lat, być może nawet zamienią się w szowinistyczną dyktaturę. Ale tak naprawdę Miloszević przegrał, skazując swój naród na międzynarodową izolację. Przegrał, sądząc, że nikt nie przeszkodzi mu mordować niewinnych ludzi. Przegrał, sądząc, że historyczny sojusznik Serbii — Rosja — udzieli mu bezwzględnego poparcia. Decyzja premiera Putina o ponownym nawiązaniu stosunków z NATO świadczy, że rozumie on, iż atomowy potencjał, którym dysponuje Rosja, nie jest wystarczającym zabezpieczeniem przed międzynarodową izolacją i że dialog jest bardziej skutecznym instrumentem prowadzenia polityki niż nieustanny szantaż.
opr. mg/mg