Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (16/2000)
Człowiek ogląda jakiś film albo czyta trzy razy jakiś tekst i dochodzi do wniosku, że nie wie, o co chodzi. Jeśli jednak chłonął pilnie nauki płynące z mediów w ciągu ostatniej dekady, to odpowiedź ma gotową. Zanim ją zdradzimy, podkreślmy, że nauki przekazywane przez medialnych preceptorów tylko pozornie nie mają tej wartości, co tradycyjnie wykładane w szkołach. Żeby nie było wątpliwości, niedawno pod auspicjami Prezydenta odbyło się spotkanie, w którego czasie ogłoszono odgrzanie starej inicjatywy edukacyjnej, czyli uniwersytetu przez telewizję. W końcu jest już audiotele, teraz będzie „magistel” — dla niektórych jedyna, choć nieco spóźniona możliwość uzupełnienia wykształcenia.
Na dręczące ludzkość pytanie „o co chodzi?”, odpowiedź niesiona przez elektromagnetyczny wiatr jest równie oczywista, jak ślina na pysku psa Pawłowa: jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. „Pieniężne” wyjaśnienie wątpliwości prawdopodobnie zajęłoby pierwsze miejsce w rankingu wyjaśnień mijającego stulecia, tym bardziej że w większości rankingów zwyciężają ludzie, wydarzenia lub osiągnięcia, które zaistniały w ostatniej dekadzie: 90 proc. XX wieku poszło w zasadzie na marne. Osobiście sądzę, że tak jak zwykle pierwszy, który ujawnił, iż pieniądze wyjaśniają zawiłości tego świata był genialnym felietonistą, cała reszta to marni naśladowcy.
Być może pieniądze są kluczem do wielu tajemnic, ale równie przekonująco można by je tłumaczyć powszechnym ciążeniem albo spiskiem cyklistów. W niezbyt odległych czasach, gdy Francuzi byli jeszcze błyskotliwi, a nie nudni jak poprawność polityczna albo kuchnia wegetariańska, ich język eksportował na cały świat inną eksplikację: „cherchez la femme”, czyli szukajcie kobiety. Miarą upadku kultury europejskiej jest uznanie pieniędzy za siłę sprawczą potężniejszą od kobiety. Żeby paniom nie było żal, dostały feminizm jako rekompensatę, coś jak bony reprywatyzacyjne zamiast pagórków leśnych i łąk zielonych oraz kamienic wziętych i fabryk ukradzionych. Zresztą Francuzi, kiedy jeszcze byli inspiracją, a nie zajmowali się dekonstrukcją europejskiej inteligencji, potrafili zgrabnie kontrargumentować: na zarzut, iż Francuzi walczą o pieniądze, gdy Anglicy giną dla honoru, pewien normandzki korsarz odparł, że każdy się bije o to, czego mu brakuje.
My, Polacy, wyssaliśmy honor z mlekiem matki (oprócz wielu innych cech charakteru — jakże pożywne jest mleko matki!), za to pieniędzy nie mamy, więc chętnie podejrzewamy, iż rodakom jedynie o mamonę chodzi. Co do dziennikarzy, to po lekturze artykułu Dominiki Wielowieyskiej (kobieta!) pt. „Korupcja czwartej władzy” („Gazeta Wyborcza” z 31 marca br.), wypadałoby powiedzieć, iż prostacka diagnoza, że „zawsze chodzi o pieniądze” ma źródło w ludowym powiedzeniu „głodnemu chleb na myśli”. Co do innych — jak na powszechne przekonanie o korupcji, dowodów jest żałośnie mało. Jeśli nie znajdziemy kobiety, która by to wyjaśniła, to marne nasze szanse, bo mężczyźni generują ostatnio wyłącznie plotki.
opr. mg/mg