Salon i pustynia

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (24/2000)

Byłem na dobroczynnym pikniku w ogrodzie Zanussiego, gdzie co roku spotyka się cała Warszawa. Dochód - jak zawsze - był przeznaczony na rozbudowę szkoły Przymierza Rodzin. Na warszawskim Ursynowie kończy się budowa sali gimnastycznej, ma też powstać siedziba Akademii Nauczycielskiej - uczelni, która ma kształcić nauczycieli dla tych szkół, które nie tylko przekazują wiedzę, ale również szlifują charaktery i formują sumienia. Wśród aromatów pieczonych kiełbasek, setek gości, przebierańców, wśród namiotów ze smakołykami, reklam sponsorów i sprzedawców loteryjnych losów, trafiłem na stolik, przy którym posilał się wybitny prawnik. Dosiadłem się do cennego źródła opinii. Polityk bolał nad wycofaniem ministrów z rządu, martwił się, czy premier przyjmie rezygnacje. Zagadnąłem go, czy wśród różnych możliwych scenariuszy rozwoju sytuacji widzi też taki, w którym Unia Wolności współrządzi z SLD. Zaprzeczył gwałtownie i stanowczo. Powiedział, że byłby to koniec jego partii, że on sam i bardzo wielu ludzi związanych z tradycją "Solidarności" opuściłoby szeregi Unii.

Pomyślałem sobie także, że jego prognoza nie musi się sprawdzić. Tak samo, jak nie musi sprawdzić się wielokrotnie powtarzana przez Leszka Millera prognoza, wedle której po rozpadzie tej koalicji już nigdy nie będzie koalicji opartej na sentymentach przeszłości. Tak jak cyniczny szef SLD nie może sobie wyobrazić, że za "sierpniowymi sentymentami" są jeszcze istotne i wielkie wartości, potwierdzone ofiarą krwi i cierpienia, tak polityk UW nie może sobie wyobrazić, że będą tacy, którzy zechcą, aby jego partia pozbyła się "etosiarzy", którzy przyjęli do serca "sierpniowe sentymenty".

Nie wiem, jakie przemiany czekają AWS w czasie najbliższych dni i tygodni. Na razie dźwigamy ciężar zmarnowanych lat. Marian Krzaklewski okazał się zbyt subtelny, zbyt delikatny w zabiegach jednoczących Akcję, dyscyplinujących jej posłów. Program wyborczy Akcji, a potem program koalicji i rządu były dobre, ale niepełne - pozbawione troski o pogłębianie sfery wartości, argumentów, motywacji, pozbawione strategii stałej rozmowy z wyborcami. Zabrakło politycznego salonu, naturalnego terytorium nieformalnych dyskusji. Mamy system prawny, w którym odwołanie posła jest praktycznie niemożliwe, nie ma więc formalnego "bata" na posłów, którym braknie wyobraźni, odpowiedzialności, uczciwości. To narzuca konieczność przekonywania, namawiania, wychowywania - potwornie to kłopotliwe, ale konieczne. Podobnie nie można odwołać czy zdyscyplinować wyborców. Można ich albo szybko oszukać efektownymi hasłami, ekspresowo ogłupić demagogią, albo przekonywać, "zapraszać do politycznego salonu" i tam tłumaczyć cierpliwie, co i jak. Tłumaczyć, że ci, którzy słuchają demagogów, sami skazują się na to, że będzie się ich traktować jak motłoch. Tłumaczyć, że demokracja nie musi być przyjaciółką wolności, zły użytek z demokracji może okazać się utratą wolności albo jej kompromitacją.

Boję się, że już za późno na salon. Nigdy jednak nie jest za późno na pustynię - na spotkanie z własnym sumieniem w duchu prawdy. W sytuacji wstrząsów i zagrożeń nie tylko politycy powinni przejść to doświadczenie, posłuchać z taśmy parlamentarnego wystąpienia Ojca Świętego, policzyć zaniedbania. Ci, którzy są tylko obywatelami, tylko wyborcami także mogą dowiedzieć się czegoś o sobie na pustyni. Na przykład jakim grzechem jest powtarzanie: Ja tam nie zajmuję się polityką, bo to tylko brudy, tylko bitwa o stołki i pchanie się do żłobu.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama