Już nie wrogowie, jeszcze nie ziomkowie

Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (26/2000)

Przełom? Gra pozorów? Historyczna konieczność? - zastanawiali się obserwatorzy spotkania przywódców obu państw koreańskich w Phenianie. Zamiast propagandowych epitetów pod adresem sąsiadów, przez lata ukutychpo obu stronach granicy, były uściski dłoni, uśmiechy i wspólne pozowanie do zdjęć. Zdziwienie i emocje towarzyszyły szczytowi koreańskich przywódców Kim Dzong Ila i Kim De Dzunga zarówno po komunistycznej, jak i liberalnej stronie półwyspu. Mieszkańcy tej pierwszej mogli wreszcie zobaczyć i usłyszeć swojego "drogiego wodza", gdyż do tej pory unikał on kamer i rozgłosu. Mieszkańcy Południa wiązali z wizytą swego przywódcy w Phenianie nadzieje na złagodzenie politykipołnocnego sąsiada i kontakt rodzin z obu Korei.

Niewątpliwie przełomem było to, że w ogóle doszło do spotkania; że nawiązały ze sobą kontakt państwa, które przez pięćdziesiąt lat jakie minęły od wojny koreańskiej, nie zdołały nawet ustalić umowy pokojowej, a poprzestały jedynie na kończącym walki rozejmie. Zaczęli rozmawiać dwaj sąsiedzi, których łączy jedynie granica, gdyż nie mają połączeń drogowych, telekomunikacyjnych ani placówek dyplomatycznych; ludzie, którzy dyskryminują własnych obywateli za wyznawanie "wrogiej ideologii" sąsiadów.

Historia znikomych, ale i tak bezowocnych kontaktów obu krajów nakazuje ostrożność w ocenie szczytu w Phenianie. Wprawdzie obaj Kimowie zgodnie wyrazili wolę zjednoczenia półwyspu, jednak wszystko będzie zależało od tego, czy Północ rzeczywiście będzie doń dążyła. I czy będzie na to przygotowana. Kim Dzong Il nie bez powodu otwiera się na inne kraje, odbywa pierwsze wyjazdy zagraniczne czy wreszcie zgadza się na szczyt w Phenianie. Sytuacja gospodarcza Północy jest katastrofalna, kraj nękają susze, a roczni dochód na mieszkańca jest prawie dziesięciokrotnie mniejszy niż w sąsiedniej Korei. Północ potrzebuje pomocy zagranicznej, inwestycji, żywności. Kim De Dzungowi zaś potrzeba sukcesu politycznego, nowych rynków zbytu i inwestycji dla prężnie rozwijającej się gospodarki.

Szybka zmiana status quo na Półwyspie Koreańskim byłaby niebezpieczna i chyba niemożliwa. Zbyt wiele różni "tygrysa Azji" od spadkobierców Kim Ir Sena. Różni ich chociażby wizja zjednoczonego kraju (północnokoreańskie media juz teraz określały Kim Dzong Ila przywódcą przyszłej Korei). Poza tym oba państwa koreańskie są uwikłane wpływami USA, Chin, Japonii i Rosji, dlatego ich ewentualne jednoczenie się będzie pracą sapera. Pierwszym krokiem w tym kierunku, a zarazem sprawdzianem szczerości Phenianu, stanie się zapowiadana rewizyta Kim Dzong Ila w Seulu. Jej terminu na razie nie podano.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama