Pokonani, bo słabsi

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (28/2000)

Na mistrzostwach Europy w piłce nożnej nie brakło niespodzianek. Niektórzy z faworytów musieli ustąpić pola, a wśród wychodzących zwycięsko z rozgrywek grupowych znalazły się też drużyny uważane za słabeuszy. Pokonani dzielili się na takich, którzy znosili porażki z godnością i uznawali, że „tamci byli (tym razem) lepsi”, oraz takich (stanowili jednak mniejszość), co winę za przegraną przypisywali innym, przeważnie arbitrom, którzy albo niesłusznie nie uznali bramki, albo podyktowali karnego za urojone wykroczenie, albo wreszcie generalnie byli stronniczy.

Na mistrzostwach piłkarskich jak w życiu. Niektórych porażki i niepowodzenia pobudzają do wykrycia własnych błędów i mobilizują do przezwyciężenia słabości, innych skłaniają do szukania winnych poza sobą, utwierdzają ich w przekonaniu o doznanej (wciąż doznawanej) krzywdzie, nasilają ich pretensje do wszystkich wokoło. Ci pierwsi zachowują się konstruktywnie, po prostu zabierają się do roboty, ci drudzy sprawują się destrukcyjnie, ich działania ograniczają się do dawania upustu swemu niezadowoleniu i do wysuwania roszczeń. Iluż to zrobiło karierę medialną, a nawet polityczną, na pokrzykiwaniach na przykład o niedostatkach polskiej wsi, ale jakoś nie widać, by którykolwiek z tych bohaterów medialnych dokonał czegoś pozytywnego, zorganizował coś więcej niż akcje protestacyjne, nawiązał chociażby do dawnej tradycji spółdzielczości wiejskiej. Działają nawet „wyspecjalizowane” media — w druku i na „częstotliwościach” — w których dominują roszczenia, pretensje, „tropienie zła” (w imię prawdy, a jakże!), węszenie winnych (w imię sprawiedliwości, a jakże!) — zawsze znajdą się jacyś „oni”, wszystkiemu winni. W życiu jak na mistrzostwach.

Wypada jednak odnotować postęp na tegorocznych mistrzostwach. Dotychczas (piszę to po zakończeniu rozgrywek grupowych) wśród powracających bez trofeów do domu nie brakło wprawdzie aluzji do spisków uknutych przeciw pewnym krajom (aluzje te skwapliwie zresztą podejmowali niektórzy nasi komentatorzy), większość przegranych zdobyła się jednak na odwagę trzeźwego spojrzenia na rzeczywistość w świecie piłkarskim. „Możemy mieć pretensje tylko do siebie”, stwierdził kapitan Anglików, „mamy, na co zasłużyliśmy” — przyznali przedstawiciele innej pokonanej nacji. Wygląda na to, że na ogół zorientowano się, iż teoriami spiskowymi nie da się opisać rzeczywistości, nie mówiąc już o tym, że takimi teoriami nie można jej zmienić. W tym roku mniej narzekano, że FIFA, UEFA czy jakakolwiek inna organizacja uwzięła się na którąś z reprezentacji.

Znaczyłoby to, że szefowie ekip i trenerzy dostrzegli nie tylko jałowość, ale wręcz szkodliwość teorii spiskowych. Są one szkodliwe ze względu na swe działanie obezwładniające. Zacierają faktyczne przyczyny słabości i niepowodzeń, co więcej — wskazując rzekomego, urojonego winowajcę — powodują zaniechanie dociekania przyczyn, oddziałują demobilizująco, a ewentualne wysiłki popychają w fałszywym kierunku: kierując się teorią spiskową strzela się kulą w płot.

W życiu jak na mistrzostwach. Trzeba umieć powiedzieć sobie: byliśmy słabsi, gorsi, zaniedbaliśmy treningu (uczenia się, pracy, konkurencyjności, terminowości, jakości, wytrwałości...). Ale zwycięzcy i mistrzowie to też tylko ludzie, ich osiągnięcia są na ludzką miarę, a więc stać nas na to. Trzeba tylko zabrać się za trening i szlifować talenty. Zmieniać, co wymaga zmiany (a nie pozorować zmian). Podciągać się do lepszych, a nie pocieszać się, że jeszcze kogoś tam wyprzedzamy. Myśleć krytycznie o sobie, a życzliwie o bliźnich. Nie dać się zwieść tym, co nas ogłupiają teoriami spiskowymi, chociażby dlatego, że naprawdę nie jesteśmy tacy ważni, by wszyscy musieli się uwziąć akurat na nas.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama