Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (39/2000)
Ktokolwiek, chcąc sięgnąć do Dziennika Ustaw RP, staje przed półką z oprawionymi rocznikami, zauważy, że Dzienników z jednego roku nie da się już oprawić w jednym tomie, lecz jest ich kilka, i to opasłych. Nic dziwnego, wszak wciąż tkwimy w okresie transformacji, co wymaga zmiany prawa — nowych ustaw, rozporządzeń, uchwał. Liczba aktów normatywnych rośnie zresztą na całym świecie, gdyż zwiększone „tempo życia” spowodowało zmierzch ustaw „pomnikowych” — nowe problemy wymagają wciąż nowych regulacji, często doraźnych
Większość aktów normatywnych powstaje w sposób niezauważany przez tzw. ogół społeczeństwa, interesują się nimi tylko ci, których one bezpośrednio dotykają. Zdarza się zresztą, że nawet dotknięci nową ustawą zauważają zmianę dopiero (często poniewczasie), gdy w urzędzie mają jakąś sprawę do załatwienia. Niektórym jednak ustawom towarzyszy rozgłos, często już w trakcie prac przygotowawczych, podczas debaty parlamentarnej, przy ich wprowadzaniu w życie. Bywa, że rozgłos ten wywołują sami inicjatorzy ustawy, by zwrócić uwagę na swą aktywność i wrażliwość na potrzeby ludzkie. Zazwyczaj jednak chodzi o pobudzenie odpowiednich nastrojów społecznych: projektodawcy przekonują do dobrodziejstw, jakie mają wyniknąć z nowego prawa, przeciwnicy straszą zgubnymi skutkami, jakie uderzą w społeczeństwo, a przynajmniej w znaczącą jego część.
Weryfikacja słuszności lub niesłuszności uchwalonego prawa przekracza zazwyczaj nasze możliwości. Jesteśmy w stanie ocenić je najwyżej częściowo — z naszego (jak nam się wydaje) punktu widzenia, w jakimś aspekcie, w ślad za (przeważnie wybiórczymi) informacjami, które do nas trafiły. Rzeczywistość jest zbyt złożona, byśmy umieli ogarnąć skutki ustawy, które przecież nastąpią i okażą się w przyszłości. Kierujemy się przeto przesłankami personalnymi: nastawiamy się pozytywnie do ustaw, gdy mamy zaufanie do ich inicjatorów, zakładamy, że ludzie ideowo nam bliscy uchwalą prawo, kierując się ideami nam bliskimi.
Winniśmy jednak trzeźwo i pokornie zdawać sobie sprawę z tego, że prawo ideowo nam bliskie niekoniecznie musi być prawem słusznym. To przecież nie dalej niż w kończącym się XX w. doświadczyliśmy, jak może zdeprawować się prawo opętane ideologią, np. ideologią konieczności walki z wrogiem (rasowym, klasowym...). Doświadczenie poucza też, jak łatwo zwieść ludzi ładnym opakowaniem — prawo ozdobione piękną, chwytliwą frazeologią, maskującą interes grupowy i niesprawiedliwość. Te obawy zostają — na szczęście — w społeczeństwie demokratycznym znacznie zniwelowane dzięki pluralizmowi poglądów społecznych i politycznych, które się ścierają i zapobiegają rażącej niesprawiedliwości. Z drugiej jednak strony często wznieca się w takich społeczeństwach licytację obietnic obliczoną na pozyskanie zwolenników. Przy takim podnoszeniu poprzeczki zagłusza się głosy realistyczne, przeważnie brakuje wtedy odwagi, by sprzeciwić się projektom ideowo może i słusznym, lecz nijak mającym się do realiów. Ileż to razy w ostatnich latach trzeba było stwierdzić, że „prawodawca nie przewidział”. A właśnie wtedy, gdy trzeba zmieniać prawo, umiejętność przewidywania jest szczególnie ważna. W przeciwnym razie prawo staje się płynne i gubi swą rolę sterującą.
Zmiany w prawie świadczą, że prawodawca reaguje na zmieniające się okoliczności, ale czasem dowodzą niskiej jakości prawa. We wspomnianych grubych tomach Dzienników Ustaw większość ustaw i rozporządzeń to zmiany dokonane we wcześniejszych (ale przecież zazwyczaj nie tak dawnych) ustawach czy rozporządzeniach. Owo tempo zmian jest po części nieuniknione i powszechne w dzisiejszym świecie, ale w znacznej części jest to wynik braku wyobraźni i realizmu ustawodawców realizujących swoje idee. A prawu wciąż zmienianemu trudno pozyskać respekt.
opr. mg/mg