Strategia umiaru

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (9/2001)

Kiedy zaczynałem służbę felietonisty w katolickich tygodnikach, pierwszemu mojemu „kawałkowi” w warszawskim „Przeglądzie Katolickim” dałem prowokujący tytuł: „Zawsze już będziemy biedni”. Za najważniejszy fakt określający naszą ekonomiczną przyszłość uznawałem kolosalne zadłużenie Polski, a za najważniejszy fakt określający przyszłość naszej zbiorowej świadomości — promieniowanie etosu solidarności. Czy bardzo się wtedy myliłem? I o kim myślałem pisząc „my”?

Myślałem o tych obywatelach PRL-u, którzy wiedzą o sobie, że są ludem Bożym. Widziałem wiszącą nad każdą z polskich rodzin cząstkę państwowego długu. Wierzyłem też w takie umacnianie się pojęcia solidarności, która każdemu, kto ma się trochę lepiej, przypominać będzie natychmiast o potrzebach „braci najmniejszych”. Trochę romantycznie myślałem o zbiorowym dojrzewaniu do rozumienia wezwania: „Błogosławieni ubodzy duchem”, o dochodzeniu do przeświadczenia, że błogosławieństwo wrażliwego sumienia polega na tym, by wiedzieć, że to, co mamy, należy się potrzebującym.

Myliłem się wtedy, bo nie wyobrażałem sobie ani reform Balcerowicza i ich skutków, ani tempa rozwoju kapitalizmu, ani tak powszechnego zagłuszenia etosu solidarności zgiełkiem propagandy konsumpcji, reklamą coraz to nowych, błyszczących, kolorowych, dających gwarantowane szczęście wyrobów.

Nie myliłem się jednak co do najważniejszego — że będzie wołająca o pomoc wielka bieda, że to wołanie musi być albo zagłuszone cyniczną retoryką, albo wysłuchane w duchu Ewangelii. Inaczej, niż sobie wyobrażałem, dużo trudniej, wygląda dziś to, co można nazwać wysłuchaniem głosu biedy.

Słyszę, że zwalniać będą z fabryk Daewoo i Fiata, bo spada popyt na samochody. Co mam robić? Zaciągnąć kredyt i kupić jeden samochód z Żerania i jeden z Bielska, bo to uchroni ludzi przed bezrobociem? A może mam na łamach „Gościa Niedzielnego” wzywać rząd i parlament do ograniczenia sprowadzania starych samochodów? Sam jeżdżę starym samochodem, nigdy nie byłoby mnie stać na nowy. Szlaban ograniczający sprowadzanie używanych aut trochę może poprawi popyt na nowe, ale nie zmieni faktu, że Polacy już się zmotoryzowali, już się tak szybko nie bogacą, a posiadanie samochodu jest coraz bardziej kosztowne i kłopotliwe. Czy istnieje więc „chrześcijańska odpowiedź na kryzys przemysłu samochodowego”?

Istnieje chrześcijańska roztropność, która winna służyć dobroci, gdy ta gubi się na rozstajnych drogach współczesności. Ta roztropność to współpraca tych, którzy pełnią w społeczeństwie „posługę myśli” z tymi, którzy z tej posługi korzystają. Nie wystarczy wrażliwość i odruch serca. Trzeba wiedzieć, jak w krajach Unii Europejskiej opanowano wzrost bezrobocia po „Traktacie Amsterdamskim” w 1997 roku, jakie nowe inicjatywy podjęto na szczycie Rady Europejskiej w marcu 2000 r. w Lizbonie, które z tych działań możemy zastosować w polskich warunkach.

Społeczeństwo składa się z tych, którzy już się wzbogacili i ciągną za sobą tych, którzy chcą się za wszelką cenę wzbogacić, tych, którzy stracili nadzieję i staczają się w biedę, tych, którzy już w tej biedzie ugrzęźli. Jest też grupa próbująca żyć wedle strategii umiaru, gotowa do pracy za godziwe pieniądze i gotowa do pracy bezinteresownej — gdy widać sens, a człowiek albo Ojczyzna są w potrzebie. Oni są nadzieją, że nadchodzące czasy spadku tempa wzrostu gospodarczego i zapaści politycznego myślenia nie będą okresem klęski, ale roztropnego przygotowywania zmian na lepsze i solidarnego wspomagania tych, którym „złe czasy” sypią się na skołataną głowę. Wrocławski eksperyment umarzania długów za czynsze ludziom znajdującym się w życiowych kłopotach jest przejawem „solidarnego realizmu”.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama