Cotygodniowy komentarz z "Gościa Niedzielnego" (10/2001)
Skandal związany z ujawnieniem faktu ułaskawienia kilku gangsterów przez prezydenta Lecha Wałęsę stał się okazją do przyjrzenia się funkcjonowaniu instytucji ułaskawienia. Szokiem był przede wszystkim jej zasięg. Objęła ona jak dotąd kilka tysięcy osób, czyli — jak obliczył Zbigniew Romaszewski — 2—3 proc. skazanych. Oznacza to po pierwsze, że instytucja z założenia wyjątkowa stała się faktycznie istotną drogą podważania prawomocnych wyroków sądowych. Po drugie — tempo ułaskawiania (średnio kilkadziesiąt osób dziennie) w oczywisty sposób uniemożliwia szczegółowe rozpatrzenie każdej sprawy.
W tym świetle zrozumiałe i w pełni słuszne są wezwania do przyjrzenia się samej instytucji prezydenckiego prawa łaski i do takiego jej wykonywania, aby nie pozostawało ono w jawnej sprzeczności zarówno z poczuciem sprawiedliwości, jak i logiką sytemu demokratycznego.
Instytucja prawa łaski jest reliktem władzy króla, który stał na czele całego systemu władzy w państwie. Współczesna demokracja oparta jest na zasadzie podziału władzy, według której sfery odpowiedzialności różnych jej organów pozostają wyraźnie rozgraniczone. Dlatego jeśli ta kompetencja głowy państwa ma w ogóle sens, to jedynie jako stosowana bardzo rzadko możliwość ingerencji w wyjątkowych (i dobrze uzasadnionych!) przypadkach.
Czy jednak prezydenci — były, obecny i przyszli — zechcą się samoograniczać? Zachowanie zarówno Lecha Wałęsy, jak i Aleksandra Kwaśniewskiego daje podstawy, by w to wątpić. Bardzo dobrze więc się stało, że minister sprawiedliwości zarządził przegląd listy ułaskawionych. Oby jemu i jego następcom starczyło konsekwencji. Bardzo dobrze też się stało, że — niezależnie od intencji tych, którzy sprawę nagłośnili — stała się ona publiczna. Opinia publiczna została uczulona na zagrożenia związane z hojnym szafowaniem prezydencką łaską. Przy okazji okazało się też, jak nieprawdopodobny bałagan panuje w państwowych instytucjach, skoro na przykład — jak poinformowała „Polityka” — jeden wydział sądu nie wiedział, że do innego trafił akt oskarżenia przeciwko ułaskawianemu... Jak łatwo jest taki bałagan wykorzystać, lepiej nie myśleć.
Jeśli więc skutkiem zamieszania wokół ułaskawień będzie uczulenie opinii publicznej, będzie to pożytek z całego skandalu. Jeśli przy okazji choć trochę poprawi się funkcjonowanie organów państwa, pożytek będzie jeszcze większy. Czy jednak nie są to tylko naiwne mrzonki? Zainteresowani trwaniem obecnej sytuacji mogą po prostu przeczekać całe zamieszanie...
opr. mg/mg