Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (32/2001)
Natura nas nie rozpieszcza, tegoroczne powodzie dopisały się do listy klęsk wszelakich, o czym rzetelnie i z lubością informują media publiczne, prywatne i mieszane. Reporterzy, przesiąknięci katastrofizmem, niczym wały przeciwpowodziowe wodą, pokazywali nam obraz nędzy i rozpaczy panujący na wielkich połaciach Rzeczypospolitej. Obraz ten nie tylko dlatego jest smutny, że ukazuje tysiące ludzi w sytuacji beznadziejnej. Obraz ten jest smutny również dlatego, że nie ukazuje tych, którzy nie tracą nadziei nawet w beznadziejnych sytuacjach. Ponieważ kocham mój naród i chciałbym być z niego dumny, z bólem oglądam ludzi mających pretensje do wszystkich i biernie oczekujących na działania władz i odpowiednich służb. Czy rzeczywiście nie można znaleźć przykładów sąsiedzkiej współpracy, spontanicznego organizowania akcji ratunkowej albo aprowizacyjnej? Gdzież się podziały spryt i inteligencja, które pozwoliły Polakom przeżyć znacznie gorsze klęski? Gdy oglądam silnego i zdrowego mężczyznę, który ubolewa do kamery nad tym, iż do wsi "dowieźli" tylko dziesięć bochenków chleba i pięć butelek wody, to współczując mu, nie mogę nie spytać, dlaczego sam po resztę nie pojedzie - skoro dotarła ekipa telewizyjna, to może jednak jakiś transport istnieje?
Na szczęście wraz z ruchem fali coraz więcej było widać ochotników. Może więc jeszcze żyjemy, a póki my żyjemy... Gdy już przeżyjemy, to może byśmy pomyśleli, jak pomóc tym, którzy będą zalani następnym razem. Słyszymy, że wielu rodaków nie ubezpiecza swoich domostw, bo nie ma na to pieniędzy. Czy nie należałoby rozważyć zbiórki na fundusz dofinansowania składek ubezpieczeniowych potencjalnych powodzian? Jestem pewien, że towarzystwa ubezpieczeniowe, minimalizując koszty, same zadbałyby o stan wałów. Można by też zbierać na koszty ekspertyz geologicznych wskazujących, na których zboczach domów nie można stawiać. Zróbmy raz coś przed szkodą! Zróbmy to sami, nie czekając na władzę, którą naszą bezradnością umacniamy ponad miarę - a przecież chodzi o państwo mocne siłą swoich obywateli, a nie o nadmiernie silną władzę. Politycy mają dość własnych zmartwień - teraz pokazują, czego się dorobili. I choć jak zwykle dobrze chcą, z ich deklaracji wynika, że są znacznie bogatsi od przeciętnego rodaka. No i cała uczciwość na nic, bo nigdzie na świecie - nie tylko w Polsce - ludzie nie lubią bogatych. Nie lubią i już, chociaż sami chcieliby być bogaci. Nie lubią i gotowi są przypisać im zgoła demoniczne cechy, pogrążając się przy okazji w kompleksach. Wbrew temu, co napisał w GN Włodzimierz Paźniewski, o tym się nie milczy - propagandę klęski zdarza mi się słyszeć nader często. Znacznie rzadziej mówi się o konkretnych liczbach - te nieliczne (np. dotyczące inwestycji zagranicznych w Polsce, Czechach i na Węgrzech), które podaje Paźniewski są zgoła fantastyczne. Trzy razy więcej studentów, zmniejszona śmiertelność noworodków, dłuższe życie, rosnący eksport, stały wzrost PKB - czy to też są objawy choroby państwa?
opr. ab/ab