Cotygodniowy komentarz z "Gościa Niedzielnego" (34/2001)
Bohaterem programu telewizyjnego stał się poszukiwany listem gończym gangster. Nie chodzi oczywiście o to, że powstał program o bandycie, ale że to właśnie poszukiwany przestępca bez przeszkód mógł w telewizji zaprezentować swoją wersję wydarzeń. Właściwie nie ma się czemu dziwić. Telewizje — zwłaszcza komercyjne, ale ścigane w tym względzie przez telewizję publiczną — przyzwyczaiły nas do tego, że fetysz oglądalności tłumaczy wszystko. Na samoograniczenia nie można liczyć. Jeśli gangster przyciągnie widzów — będziemy mieli gangstera.
Nie znaczy to jednak, aby tego rodzaju wybryki należało przyjmować ze spokojem. To nie jest normalne, że poszukiwany przestępca czyni z telewizyjnego ekranu trybunę. To nie jest normalne, że człowiek występujący w roli dziennikarza pozwala mu manipulować opinią publiczną.
Oczywiście, nawet człowiek oskarżony o największe zbrodnie ma prawo przedstawić swoją wersję wydarzeń. Ma prawo usiłować obalić nawet najpoważniejsze dowody. Jednak właściwym miejscem takich zabiegów jest pokój przesłuchań w prokuraturze i sala sądowa. Telewizyjne studio nie jest miejscem właściwym do gry z prokuraturą.
Gra ta jest zresztą czytelna. Chodzi o zdyskredytowanie świadka koronnego, którego zeznania mogą zaprowadzić bohatera telewizyjnej audycji (i nie tylko jego) do więzienia na długie lata. Telewizyjny dziennikarz z pewnością wie to bardzo dobrze. Dla niego i dla jego szefów ważna jest jednak tylko oglądalność.
Nie pierwszy to przyczynek do dyskusji o moralnym stanie polskiego środowiska dziennikarzy i dysponentów mediów. Oprócz osób spełniających wszelkie standardy moralne nie brak tam i takich, na określenie których słowo „dziennikarz” wydaje się zdecydowanie na wyrost. Mówienie w ich przypadku o etyce dziennikarskiej wydaje się nieporozumieniem. Znów jednak można powiedzieć: nie ma się co dziwić, skoro uznany dziennikarz tej samej telewizji najpierw podejmuje się prowadzenia „Wielkiego Brata”, a potem... występuje w radiowej dyskusji w roli eksperta od etyki dziennikarskiej!
Mimo wszystko warto w takich sprawach protestować. To właśnie tym, którzy przekraczają kolejne granice, najbardziej zależy na tym, żeby przeciwnicy takich pomysłów ograniczali się do wzruszania ramionami. Naszą bierność chętnie przedstawią jako zgodę na ich praktyki. Mówmy więc: to nie jest normalne. Jedyne, co możemy zrobić, to sprawić, żeby osoby przekraczające kolejne granice nie mogły się powoływać na powszechne przyzwolenie. To wcale nie jest mało.
opr. mg/mg