Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (34/2001)
Jednym z pewników współczesnego świata — pewników, a więc prawd, których się nie dowodzi — jest przekonanie, że nauka prędzej czy później zbuduje nam raj na Ziemi. Przekonanie to u niektórych przerodziło się w wiarę, którą wyznają z gorliwością neofity. Nigdy jeszcze nie przypadało tylu uczonych na kilometr kwadratowy, co u progu nowego tysiąclecia. Nauka miała być alternatywą (jedynie słuszną) dla przesądów światło ćmiących, w tym wszystkich religii. A jednak nigdy też w dziejach ludzkości tak bardzo nie krzewiły się zabobony, jak w światłych społeczeństwach. Wystarczy wziąć do ręki dowolną gazetę popularną, w której łamy wypełniają horoskopy, czary-mary i medycyna alternatywna (równie dobrze można kłamstwo nazwać alternatywną uczciwością, jak to ktoś ujął). Nauka — taka jaką uprawiano od starożytności — zniknęła gdzieś w tym tłumie uczonych, którzy mocą swojego autorytetu nadają rangę prawdy hipotezom roboczym. Ogłaszanie hipotez roboczych wszem i wobec, to zajęcie dobre dla felietonisty, ale on nie ma pretensji do głoszenia w ten sposób prawd absolutnych.
Inny pewnik współczesnego świata stwierdza, że każdy powinien decydować sam o swoim losie. Do walki z analfabetyzmem zagrzewała wizja ludzkości uzbrojonej w umiejętność czytania i pisania, dzięki temu zdobywającej wiedzę, a więc niezależność od garstki wykształconych, którzy według popularnego mitu cynicznie manipulowali ludem, kryjąc przed nim datę zaćmienia słońca. Okazało się jednak, że od umiejętności do wiedzy droga daleka, a od wiedzy do mądrości jeszcze dalej. W olbrzymiej większości umiejętność czytania wykorzystuje się do pogłębiania niewiedzy i głupoty, które lepiej się sprzedają od poważnych dysertacji. Do podejmowania rzeczywiście autonomicznych decyzji przeciętny człowiek nie jest przygotowany, bo w oceanie informacji bezużytecznych giną (a może w ogóle się tam nie pojawiają) dane mające istotny wpływ na takie decyzje. Zamiast faktów można znaleźć jakieś komentarze, zamiast rzetelnych doniesień — donosy (np. o uruchomieniu nowego odcinka autostrady, znacznie skracającego podróż z Gliwic do Wrocławia, informowano niemal wyłącznie w kontekście afery finansowej, chociaż każdy, kto musiał się przebijać przez Opole odmówi zdrowaśkę za budowniczych). Żeby ułatwić samodzielne decyzje, armie ludzi za nas jedzą, za nas piją, za nas śpią w hotelach i jeżdżą autami, a potem donoszą o tym w prasie i TV. Wyspecjalizowane grupy za nas wydają nasze pieniądze, zbierając je pod postacią podatków. Ciekawe jednak, że wypowiedzi „w imieniu” są dozwolone tylko dla niektórych. Gdy do wiernych zwróci się abp Życiński, mówiąc na temat wyborów, to odzywa się pan Borowski z SLD, który z powodów nie do końca wyjaśnionych uchodzi za intelektualistę. Pan Borowski proponuje arcybiskupowi, żeby wystartował w wyborach i przekonał się, ile poparcia mają jego tezy. Od czasu głosowania przed pałacem Piłata ta forma oceny poglądów cieszy się nieustanną popularnością, zwłaszcza wśród intelektualistów nowego typu.
opr. mg/mg