Cotygodniowy komentarz z "Gościa Niedzielnego" (49/2001)
Echa zamachów z 11 września będą się rozchodzić jeszcze bardzo długo. Jednym z nich jest przywracanie zdrowego rozsądku w ocenie imigrantów występujących przeciw interesom kraju, w którym się osiedlili. Dotychczasowe dyskusje na ten temat były wyciszane, „aby nie dawać pożywki nastrojom ksenofobicznym”. „Przybysze z krajów Maghrebu w Marsylii czy Paryżu, Pakistańczycy w Londynie, Turcy w Berlinie kpią sobie zwyczajnie ze »szlachetnych« miejscowych postępowców, nawołujących do »pokojowej integracji«, do stworzenia jednej »braterskiej społeczności multietnicznej i plurikulturalnej«; natomiast sami zamykają się w dzielnicach, które kolejno zajmują i gdzie odtwarzają zamknięte społeczeństwo islamskie, nieufne wobec wszystkiego, co znajduje się na zewnątrz” — napisał blisko 10 lat temu włoski publicysta Vittorio Messori.
Laburzystowski rząd brytyjski jako pierwszy postanowił niedawno w sposób zdecydowany rozprawić się z fundamentalistycznymi agitatorami muzułmańskimi na swoim terenie. Ich pełne wściekłości reakcje były dla społeczeństwa Zjednoczonego Królestwa nie mniejszym szokiem niż zamachy w Ameryce. Krytycy brytyjskiego zdecydowania twierdzą, że stanowcze kroki pogrzebią szanse na powstanie „pluralistycznego społeczeństwa wielokulturowego”. Wydaje się jednak, że jeżeli coś rzeczywiście pogrzebią, to skompromitowany model oderwanej od rzeczywistości, doktrynerskiej polityki społecznej wobec imigrantów. Wspieranie wszystkich, bez wyjątku, inicjatyw mniejszościowych, uniemożliwianie ich zdroworozsądkowej oceny („bo to dyskryminacja”) powodowało, że dotacje rządowe i samorządowe były niejednokrotnie — jak się obecnie okazało — wykorzystywane do wspierania instytucji-przykrywek działalności terrorystycznej. Najgorsze jest to, że owa doktrynerska polityka wzmagała to, czemu miała zapobiegać — nieufność wobec wszystkich imigrantów, również tych — będących w większości — którzy spokojnie i wytrwale pracowali na chleb, nie zapominając o swych korzeniach, szanując jednak wartości kraju osiedlenia.
Bywają książki prorocze. To, o czym tu wspominam, opisał już dawno, dawno temu słynny pisarz anielski Gilbert Keith Chesterton w powieści „Latająca Gospoda”. Był tam i zielony półksiężyc zwyciężający w „starej słodkiej Anglii”, małoduszność, tchórzostwo i brak zdrowego rozsądku u tych, od których można by tego najbardziej oczekiwać. W powieści zdrowy rozsądek zwyciężył. Zdaje się, że zwycięży on i we współczesnej rzeczywistości.
opr. mg/mg