Samo: - wola, -obrona, sąd...

Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (49/2001)

Powodzeniem cieszą się kursy samoobrony. Opanowanie tej sztuki jest nader przydatne, może się przecież przytrafić okazja do skorzystania z tej umiejętności. Nie rozumiem natomiast legalnego istnienia organizacji tworzonych pod hasłem „samoobrona”. Nie może wtedy chodzić o obronę przed napastnikiem na ulicy, bo gdy napadnięty będzie wołał o pomoc, toć przecież nie pośpieszy z nią „samoobrona”. Nasuwa się przeto nieodparcie pytanie, przed kim ma bronić ta zorganizowana samoobrona? Bo obronę zapewnia państwo, w tym tkwi jego sens. Demokratyczne państwo prawne to system władzy powołany do ochrony wolności i do zapewnienia bezpieczeństwa obywatelom. Społeczeństwo godzi się na przekazanie władzy określonym organom państwa i one posiadają monopol władzy. Ponieważ wszyscy ludzie są równi, nikt nie ma władzy nad drugim człowiekiem (z wyjątkiem władzy rodzicielskiej). Tylko określone organa władzy mogą — gdy trzeba — stosować środki przymusu, sądzić, karać. Niedopuszczalne są samosądy, nie wolno samemu wymierzać sprawiedliwości, wyroki ferować może tylko sąd. Państwo jest od tego, by nas broniło i chroniło naszą wolność.

Dopuszczenie się samosądów podważałoby porządek prawny, gwałciłoby podstawowe prawa człowieka, równałoby się z bandytyzmem. Naruszeniem prawa i wręcz podstawowego porządku obowiązującego w państwie są organizacje składające się z bossów i „żołnierzy”, podobnie jak nie do przyjęcia jest utrzymywanie „prywatnej policji” nasyłanej przez szefów gangów w celu wymuszenia posłuchu. Na szczęście żaden z gangsterów nie wpadł dotychczas na pomysł zarejestrowania „osobistego wojska” czy „prywatnej policji” (np. w celu egzekwowania spłaty należnych zaległości czy wyrównania rachunków). A tymczasem nazwa „samoobrona” jako nazwa organizacji mało kogo razi. Organizowanie samoobrony albo oznacza, że — zdaniem organizujących ją — państwo nie broni ani nie chroni dostatecznie, albo jest ona obroną przed państwem, czyli jest — w tym drugim przypadku — skierowane przeciw państwu. Organizacji skierowanej przeciw sobie państwo nie może uznać za legalną, chyba że byłoby to państwo-samobójca, które w swe struktury wmontowuje siły mające je niszczyć.

Bardziej złożona jest sprawa w pierwszym przypadku, tzn. wtedy, gdy obywatele organizują się, bo czują się niedostatecznie chronieni przez państwo. Całkowitej ochrony i stuprocentowego bezpieczeństwa ani państwo, ani nikt inny nigdy nie zapewni. Ale to nie podważa faktu, że od tego państwo — i tylko państwo — jest. Jeśli więc państwo legalizuje organizacje samoobrony, to nie tylko przyznaje się do niewypełniania swoich podstawowych funkcji (skoro zgadza się, by obywateli bronił kto inny), lecz wręcz ceduje na taką organizację funkcje przysługujące wyłącznie państwu. Kiedyś istniała „samopomoc chłopska”. Mniejsza o to, jak funkcjonowała, ale nazwa nie budziła wątpliwości: oznaczała, że chłopi muszą sobie pomóc sami. Zamiar wzajemnego pomagania sobie zawsze zasługuje na uznanie, wszak każdy może znaleźć się w potrzebie i dobrze, gdy spontanicznie organizuje się pomoc. Inaczej ma się rzecz z obroną. Bo słowo „obrona” ma sens tylko w łączności ze słowem „wróg”. Konieczność organizowania samoobrony w państwie zakłada istnienie wroga, z którym państwo sobie nie radzi, względnie którym jest właśnie państwo. Dlatego w każdym wystąpieniu wodza wymienia się wroga numer jeden i używa określeń, które jednak wydają się prawdziwe jedynie w odniesieniu do samego mówiącego.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama