Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (50/2001)
Z końcem listopada uraczono nas spektaklem, którego głównym aktorem był człowiek głośno głoszący zasadę „liczy się tylko skuteczność”. Dostarczał nam próbki przemyślanej, zaplanowanej, brutalnej realizacji tej zasady. Rzeczywiście, liczyła się tylko skuteczność: żadna kultura, żadna etyka — „wszystkie chwyty dozwolone”. Po prostu: ów człowiek uwierzył w siłę, wykorzystał zarówno usłużność mediów wraz z apetytem widzów na „dawki mocne”, jak też naiwność sił politycznych, widzących w nim tarczę miażdżącą przeciwników. Znalazł się na fali i zwietrzył szansę, uznawał tylko siłę i zawierzył sile. Czy można było spodziewać się czego innego?
Ale z początkiem grudnia przeczytałem wywiad profesora nauk politycznych. Wywiad przerażający, nadający się w sam raz jako ideologiczna podbudowa polityki gardzącej moralnością. Autor wyraźnie rozdziela płaszczyznę moralną, prawną i polityczną. Nie rozróżnia, lecz rozdziela. I domaga się od dziennikarki przyjęcia takiego rozdziału, bo — jak twierdzi — wymaga tego „dyscyplina intelektualna rozmowy”. Nie wolno mieszać tych porządków. Profesorowi jest przykro, że w dyskusji o pewnym panu „pomieszano porządki” — ale pytany o ocenę moralną tegoż pana, wykręca się tym, że go nie zna, acz przecież powszechnie znane są fakty bezsporne. Płaszczyzna moralna według tego politologa (w nocie napisano: „socjolog i prawnik”) to „jakieś odczucia”, które wolno mieć i wyrażać. Etyka została sprowadzona do osobistych odczuć! Tę płaszczyznę „odczuć” odgranicza ściśle od politycznej. Mówi m.in. „W enuncjacjach politycznych szczerość nie wchodzi w rachubę. To termin z innej bajki”. Co znaczy po prostu, że etyka i polityka to wedle profesora dwa światy. Tak widocznie naucza się w szkole nauk politycznych, której szefuje. W ostatnim zdaniu polityk powołuje się na Machiavellego, i brzmi ono tak, jakby uważał jego poglądy za swoje.
Istotnie, Machiavelli (1469—1527) uczył, że polityk winien działać skutecznie, wszystkie środki muszą być podporządkowane celowi, o ich doborze decyduje książę, nie bacząc na estetykę czy moralność, a zachowując pozory poprawności dla zyskania poparcia ludu stosuje przemoc i siłę, gdy to jest konieczne. Ponieważ ludzie są obłudni, zawistni i niesprawiedliwi, trzeba działania dostosować tak, by zapewnić sobie respekt — pisał Machiavelli.
Machiavelli ocenił więc ludzi najgorzej jak tylko mógł, w tym także księcia, bo to też gatunek ludzki. Efektem byłoby błędne koło, z koncepcją Machiavellego nie da się nie tylko budować państwa, lecz w ogóle żyć. Wprawdzie powoływano się nań wielokrotnie (jak politolog, o którym piszę), ale tak naprawdę to jego doktrynę akceptowali jedynie tyrani lub kandydaci na tyranów. Już przeto myśl polityczna Odrodzenia zmierzała do odbudowy etyki politycznej, wystarcza wspomnieć Erazma z Rotterdamu czy naszego Andrzeja Frycza Modrzewskiego. Okazuje się jednak, że nie tylko samozwańczy „politycy” głoszą zasadę „liczy się tylko skuteczność”. Widać także u niektórych teoretyków polityki zwrot „etyka polityczna” nie ma racji bytu. To różne — jak powiedział ów pan — bajki! Ów wspomniany na początku tego felietonu „polityk” to właśnie praktyka takich teorii politycznych.
opr. mg/mg