Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (2/2002)
W poprzednich latach wystarczyło, że gazety i telewizja pogroziły tradycyjnym „I znów zima zaskoczyła służby drogowe”, żeby sytuacja natychmiast się poprawiła. Dyrektor służb dzwonił do Dziadka Mroza, który natychmiast wycofywał zimę do koszar. Przez całe lata było mało śniegu i najwyżej tydzień mrozu w listopadzie, co skutecznie zrujnowało polskie kopalnictwo węgla. Za to Polska mogła być dumna z siły swoich mediów. W innych krajach chyba nikt nie pyta o służby drogowe, bo w rubryce „ze świata” pojawiają się karambole na zalodzonych autostradach niemieckich czy włoskich, zaspy w Ameryce i lawiny we Francji — tamtejsze służby wciąż są nieprzygotowane. I rzeczywiście czasami tak jest. Kiedyś spadł śnieg w Louisville (Kentucky). Przez dwa dni władze usiłowały sobie przypomnieć, gdzie garażują pługi śnieżne — gdy je zlokalizowano poza miastem, to nie można było tam dowieźć kierowców. Drogi były nieprzejezdne, bo żaden pług nie wyjechał na czas.
W tym roku współpraca w trójkącie media—służby drogowe—Dziadek Mróz niestety szwankuje. Albo Dziadek ogłuchł, albo mu prefiks zmienili, dość, że mimo powtarzających się interwencji zima trzyma się jak rzep psiego ogona. W telewizji pokazują najstarszych ludzi, którzy czegoś takiego nie pamiętają, co zresztą nie dziwi, bo najstarsi ludzie miewają kłopoty z pamięcią. Podobno świetnie pamiętają wydarzenia sprzed wielu lat, ale kto to sprawdzi, skoro wszyscy inni są młodsi? Najstarsi ludzie mają teraz pretensje, że dojazd do ich posesji wciąż zasypany i razem z młodszymi wygrażają gminie, która nie odśnieża. Aż dziw bierze, jak Polska przetrwała tysiąc lat, zwłaszcza, że źródła pisane wspominają o niejednej srogiej zimie w ciągu minionego milenium. Może uzależnienie od gminy było mniejsze? Z drugiej strony widać teraz czarno na białym śniegu, jak bardzo rozwinęliśmy się pod względem cywilizacyjnym. Gdyby nie było tylu samochodów, to zaśnieżone drogi i zaspy na parkingach nie stanowiłyby narodowego problemu. Gdyby jeszcze zostało trochę koni i sań, to może byłoby ciut łatwiej. Gdyby nie wszędobylskie kamery, które jednak jakoś docierają do miejsc odciętych od świata, to trwalibyśmy w błogim przekonaniu, że zima wymaga ograniczenia zwykłej działalności — tak w naturze, jak w życiu szarego człowieka. Gdybyśmy jak przodkowie robili zapasy w piwnicy, to nie musielibyśmy drżeć, czy do sklepu dowiozą ziemniaki. Gdyby nie model zabawy za wszelką cenę, to może mniej byłoby wypadków w górach. Niestety, zdobycze cywilizacji zabijają też w nas naturalną umiejętność liczenia przede wszystkim na siebie samego, a także zdolność do samoorganizowania się w trudnych sytuacjach. Jest „Samoobrona” i „Solidarność”, zaś samoobrona przed przeciwnościami losu i solidarność zamierają: na drogach zamarzają ludzie, którzy przedtem biesiadowali w czyimś towarzystwie. Dziwi też, że w kraju tak dużego bezrobocia nie można sobie dać rady z nadmiarem śniegu na ulicach. Są i miłe niespodzianki: dziękuję anonimowemu kierowcy, który przez pomyłkę odśnieżył moje auto.
opr. mg/mg