Raj utracony. Kto kogo zdradzał?

Cotygodniowy komentarz z Przewodnika Katolickiego (36/2002)

Nie osądzone półwiecze dziejów Polski, pod rządami PZPR, a także brak jednoznacznych cezur politycznych i nienazwanie po imieniu zła złem, a dobra dobrem — wszystko to sprawiło, że wielu poczuło się w ostatnich latach sierotami po peerelu. Niebawem zaczęli oni koloryzować przeszłość, bo czas goi rany...

Niedawno rozgorzała znowu dyskusja nad postawą pułkownika Kuklińskiego. Ten wysoki rangą oficer, zatrudniony w sztabie generalnym LWP, poznał plany ekspansji Sowietów i zaszkodził im jak mało kto. Za swój wybór polityczny i moralny zapłacił niezwykle wysoką cenę, bowiem nie tylko zapadł na zdrowiu, ale i stracił obu synów. Teraz, kiedy zapragnął powrócić z przymusowego wygnania do Polski, odżył spór: czy powinien uczynić to ukradkiem, jak syn marnotrawny, czy raczej przybyć w glorii bohatera narodowego?

Cóż, jeśli człowiek, który wykradł plany napaści na Polskę, ma uchodzić za zdrajcę, to pora uznać, że dobrze się nam żyło pod butem sowieckim, że PZPR zrzeszała największych patriotów, a „smutni i cisi” ludzie „bezpieki” troszczyli się jedynie o dobro Ojczyzny. Jeżeli jednak peerel nie była państwem niepodległym, tylko wasalem komunistycznej Moskwy, to kogo „zdradził” Kukliński? Wiadomo, że ZSRR planował podbój Zachodu, więc jego działanie przyczyniło się do uchronienia Europy przed sowietyzacją, a to jest wystarczający powód do chwały. Swego czasu Piłsudski zdradził armię austriacką, ale nikt w Polsce nie czynił z niego renegata.

Natomiast o płk. Kuklińskim 39 procent Polaków sądzi, że był zdrajcą. Myślę, że są to na ogół ci sami ludzie, którzy przeżywają nostalgię za rządami komunistów. Czyli za zbrodniczym systemem czasów Bieruta, siermiężnym socjalizmem epoki Gomułki, blichtrem na cudzy koszt dekady Gierka i pustymi półkami oraz cyniczną propagandą epoki Jaruzelskiego-Urbana. Współczuję, ale osobiście nie podzielam owych fascynacji. Moim zdaniem, płk. Kukliński nie zdradził Polski.

Chociaż wielu wyznawców i praktyków relatywizmu moralnego łasiło się wówczas na awanse i wysokie dochody, to, na szczęście, także w szeregach Ludowego Wojska Polskiego służyli — obok miernot moralnych i zwyczajnych oportunistów — autentyczni patrioci, którym kariera nie przesłaniała dobra Ojczyzny. Wystarczy przywołać pamięć choćby członków stowarzyszenia „Viritim”, albo tych wszystkich, których zdegradowano albo usunięto z wojska za wyrażenie sprzeciwu wobec wprowadzenia stanu wojennego.

Tak się złożyło, że obecny prezydent Rzeczpospolitej jest byłym komunistycznym działaczem młodzieżowym, a premier — niedawnym sekretarzem komunistycznej partii. I oto czołowy europropagandzista Sławomir Wiatr — syn znanego marksistowskiego propagandysty Jerzego Wiatra — przyznał się do współpracy z komunistyczną agenturą. Gorzej jednak, że premier Miller, jego dawny towarzysz z KC PZPR, wiedział o tym jeszcze przed powołaniem go na stanowisko podsekretarza stanu w swojej kancelarii. A podobną przeszłość mają także inni: podsekretarz stanu w tej kancelarii, główny negocjator rządowy z UE, wiceminister finansów, komendant główny Straży Granicznej i... kto jeszcze?

Może więc, zamiast deliberować bez końca nad casusem płk. Kuklińskiego, powinniśmy raczej zadumać się nad kwalifikacjami moralnymi wielu urzędników państwowych?

 

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama