Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (46/2002)
Za nami czwarte już wybory do rad gmin, drugie do rad powiatów i sejmików, pierwsze wójtów, burmistrzów i prezydentów. Co utkwiło nam w pamięci?
Spektakularna awaria systemu informatycznego. Wszyscy słusznie winią firmy informatyczne, które miały na tym zarobić miliony. Nikt jednak nie pyta, dlaczego wyniki głosowania wprowadzone przez komisję obwodową w gminnej szkole muszą być przesłane do Warszawy, by po obliczeniu na centralnym komputerze wrócić do gminnego urzędu po drugiej stronie ulicy. Takiej bezsensownej centralizacji w sprawach stricte lokalnych system informatyczny po prostu nie wytrzymał — z irytacji.
Dzięki tej awarii w pierwszych dniach po pierwszej turze przez Polskę przetoczyła się fala komentarzy, jak to niska frekwencja wyborcza świadczy źle o naszej młodej demokracji. Później okazało się, że nie była ona wcale taka zła, była niższa niż w roku 1998, ale znacznie wyższa niż w 1994 r.
Poznańska telewizja publiczna pokazała, że publiczna, czyli nasza wspólna, jest tylko w tym sensie, że ją wspólnie z naszych, czyli publicznych pieniędzy finansujemy, płacąc abonament. Telewizja zaś gorliwie lansowała jednego kandydata, przekraczając w tym wszelkie granice przyzwoitości. Poznaniacy okazali się mądrzejsi i kandydata, którego popierał prezydent RP, premier i Najbogatszy, nie dopuścili nawet do drugiej tury. To świadczy dobrze o wyborcach i o naszej młodej demokracji, gdy kandydata na prezydenta miasta nie można wylansować jak proszek do prania, nawet gdy ma się władzę, pieniądze i telewizję.
Społeczeństwo jest rozsądne i tylko centralizm wyborczy, a może „demokratyczny” szkodzi samorządności
opr. mg/mg