Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (46/2002)
Przed laty, podczas juwenaliów, sensację na ulicy wywołało dwóch studentów. Mniejszy nosił biało-czerwone ubranie, natomiast większy był od stóp do głów odziany na czerwono. Zainteresowanie wzbudzała jednak nie tyle kolorystyka ich ubrań, co raczej odgrywana scenka rodzajowa. Otóż duży co jakiś czas — kopał mniejszego w miejsce, gdzie się kończą plecy, a ów podskakiwał w górę, radośnie wiwatując: — Niech żyje Związek Radziecki! Odnoszę wrażenie, że dzisiaj ten mniejszy musiałby nosić ubranie w barwach czeczeńskich.
Świat wstrzymał oddech, kiedy antyterroryści z „Alfy” zamienili moskiewski teatr, opanowany przez zdesperowanych Czeczenów, w komorę gazową. Obwieszczono, że to sukces, choć można mieć wątpliwości. Trudno pojąć, że użyto gazu bez wcześniejszego przygotowania stosownego antidotum. Ile osób zginęło, ile uratowano i jaki był faktyczny przebieg wydarzeń — nie dowiemy się, zapewne, jeszcze bardzo długo. Śledztwo będzie się ciągnąć w nieskończoność, a jego prawdziwe wyniki i tak nie ujrzą światła dziennego. Tak jak bywało już wcześniej, choćby po śmierci załogi łodzi podwodnej „Kursk”.
Rosja usiłuje skolonizować narody Kaukazu już od pierwszej połowy XVIII w., a dla kaukaskich górali są to trzy wieki krwawych zmagań o własną niepodległość. W tej walce okrucieństwa po obu stronach nigdy nie brakowało. Moskiewski dramat był więc konsekwencją tego, co od lat dzieje się w Czeczenii, przeżywającej czas zagłady. Czeczeńcy są zabijani, gwałceni, torturowani, pacyfikowani i więzieni w tzw. obozach filtracyjnych, toteż podejmują walkę. Owszem, także niegodziwymi środkami, ale czy istnieją godziwe środki do prowadzenia wojny, zwłaszcza z potężniejszym przeciwnikiem? Nie należy jednak zapominać, iż to nie Czeczeńcy ową wojnę wywołali.
Rosjanie traktują ich jako naród przeznaczony do pacyfikacji, ale opinia publiczna milczy, bo na ekranach telewizorów nie widzi obrazów ginącej Czeczeni. Nałożono embargo na wszelakie informacje, a kontroli międzynarodowej brak. Rosjanie, którzy nie przepadają również za innymi mieszkańcami okolic Kaukazu, mają więc wolną rękę i głoszą — a jest to bardzo wygodny punkt widzenia — że to ludy rozmiłowane w rozbojach. A przecież czeczeńscy kamikadze nie domagali się okupu, tylko wycofania ze swojego kraju wojsk rosyjskich i byli gotowi zginąć, aby tylko świat przerwał zmowę milczenia. Hipokryzja władców świata polega bowiem na tym, że oburzenie wywołują indywidualne akty terrorystyczne, ale tolerowana jest polityka terroru państwowego. Było to, oczywiście, żądanie nierealne, ale może właśnie dlatego warto podjąć trud zrozumienia motywów aktu rozpaczy? Putin zaś, kreowany na „umiłowanego przywódcę”, usiłuje sugerować, jakoby to była powtórka z 11 września ub.r. Myślę jednak, że to niestosowne porównanie.
Cóż z tego, że obwieszcza się światową walkę z terroryzmem, skoro nikt nie próbuje usuwać jego przyczyn? I tak przyjdzie nam przyzwyczajać się do nowego sposobu toczenia wojen, pomiędzy bojownikami rozszerzającej się strefy biedy a możnymi tego świata, którzy przywykli do prowadzenia wojen daleko od granic własnych państw. Natomiast szary człowiek, wybierając takich, a nie innych polityków, musi się teraz liczyć z wszelakimi konsekwencjami swoich decyzji.
A najgorsze jest to, że nasza cywilizacja jest zupełnie bezradna wobec takich międzynarodowych konfliktów, jak ten kaukaski czy bliskowschodni.
opr. mg/mg