Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (6/2003)
Biopaliwa, aborcja, winiety - koalicja rządząca trzeszczy ostatnio strasznie, słyszą to wszyscy, trudno więc nie spekulować o jej rozpadzie.
Osobiście sądzę, że na trzeszczeniu się skończy. Koalicje rządowe rozpadają się wtedy (pamiętając, że mówimy o naszych, polskich politykach, którzy z zasady kierują się tylko i wyłącznie krótkowzrocznie postrzeganym interesem swoim i swojej grupy), kiedy któryś z uczestników dochodzi do wniosku, że więcej osiągnie poza koalicją, niż w niej. Tak, jak to było z rządem Buzka, gdzie najpierw Unia Wolności, a potem kolejne partyjki współtworzące AWS dochodziły do wniosku, że lepiej się w kampanii wyborczej od tego gabinetu stanowczo odciąć, niż za niego świecić oczami.
W tej chwili widać gołym okiem, że rozpad koalicji nie opłaciłby się nikomu. Sojusz Lewicy Demokratycznej od dawna i nie bez podstaw zirytowane jest ciągłymi drobnymi obstrukcjami Polskiego Stronnictwa Ludowego, ale ludowcy pozostają z wielu względów najkorzystniejszym partnerem do tworzenia stałej sejmowej większości. Działacze PSL z kolei zdają sobie sprawę, że przedterminowe wybory wiązałyby się dla nich z dużo większym ryzykiem, niż dla partnerów. A pogróżkami Unii Pracy nie warto się w ogóle zajmować, jest to eseldowska paprotka, mogąca liczyć tylko na takie wpływy, jakie jej zechce SLD ze swojej puli „odpalić".
Układ jest stabilny: pośrodku - SLD, wielki konglomerat powiązań, wpływów i wzajemnych uzależnień w administracji, spółkach Skarbu Państwa, biznesie, państwowych mediach i samorządach. Przy lewej nodze Unia Pracy jako oferta dla „ideologicznego", antyklerykalnego, feministycznego czy na inne sposoby nawiedzonego elektoratu lewicy; z drugiej strony PSL dla prowincji, pragnącej mieć w parlamencie „swoich", to znaczy nie-miastowych i nie-inteligentów.
Gwarancją stabilności tego układu jest zaś czwarty, cichy koalicjant - „Samoobrona". Nie tylko dlatego, że jeśli dotychczasowi sojusznicy zanadto będą podskakiwać, może zawsze Miller powtórzyć ruch przećwiczony już w sejmikach wojewódzkich, co pójdzie tym łatwiej, że ludzie Leppera zdają się aż przebierać nogami do dzielenia dopłat, subsydiów i innych „konfitur". Przede wszystkim, mimo znacznego już uwikłania we władzę, nadal stanowi „Samoobrona" swego rodzaju zbiornik retencyjny na niezadowolony elektorat lewicy - dowodem są choćby sondaże wykonane po ujawnieniu sprawy Rywina.
Wyborcy zrażeni do obecnego rządu odpływają nie na prawo, ale do populistycznej „Samoobrony", a to znaczy, że... nie odpływają daleko. Ten układ wydaje się zbyt korzystny dla wszystkich czterech stron, aby opłacało się go naprawdę psuć.
opr. mg/mg