Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (10/2003)
Trudno komentatorowi politycznemu być prorokiem — do ostatniej chwili przyjmowałem zakłady, że koalicja PSL z SLD utrzyma się. Co więcej, dotąd nie rozumiem, dlaczego się rozpadła. Nie zadecydowały o tym żadne „kwestie programowe”, o których zresztą w ogóle polscy politycy przypominają sobie tylko na użytek wystąpień publicznych. Ale nie poszło też, wbrew utartej opinii, o stołki i partyjne wpływy, choć tych właśnie kwestii dotyczyło swoiste ultimatum, które PSL postawiło koalicjantowi i którego niespełnienie spowodowało obstrukcję w sprawie winiet, a w konsekwencji rozpad koalicji. Rzecz w tym, że poza koalicją PSL nie tylko nie zdobędzie więcej niż ma dotąd — przeciwnie, poza koalicją straci wszystko. A ma co tracić. Przez kilkanaście lat PSL brał bez żenady i od prawicy, i od lewicy, jednym i drugim był niezbędny. I nagle tak wytrawny gracz wstaje od kart, ba, przewraca stolik, dlatego że wykiwano go w jednym rozdaniu?
Ano tak. Okazuje się, że politycy nie zawsze kierują się wyrachowaniem; czasem górę biorą emocje. Psychologia opisuje tzw. furię ekspedycyjną, zbadaną na przykładzie wypraw arktycznych. Ich członkowie, zmuszeni przez długi czas do przebywania w swoim towarzystwie, w pewnym momencie skaczą sobie bez powodu do oczu z nieopanowaną wściekłością, tym większą, im trudniej przebiega wyprawa. Coś takiego właśnie przydarzyło się nieboszczce koalicji: w sytuacji, gdy stopień zadowolenia z jej rządów był coraz mniejszy, gdy nie udało się rozwiązać żadnego problemu, a tylko je pomnożono, zarówno SLD jak i PSL zaczęły wyładowywać wściekłość na koalicjancie. Jedni złościli się — tacy mali, a tak pazerni, ciągle im mało, drudzy — traktują nas z góry, lekceważą, dość tego! Ta wściekłość wzbierała, aż musiała eksplodować. I eksplodowała: w emocjonalnej decyzji PSL, by odrzucić ustawę o winietach, i równie emocjonalnej decyzji premiera, by zerwać koalicję.
Po małżeńskiej awanturze, kiedy już wykrzyczane zostaną wzajemne żale i wytłuczone talerze, przychodzi czas, żeby usiąść w kuchni, policzyć do dziesięciu i zacząć obliczać straty. Są one obustronne, ale na pewno więcej straciło PSL. Imperium, które budowało latami, może się teraz rozsypać jak domek z kart. Ministrowie, sekretarze stanu, wojewodowie i wicewojewodowie „polecą” pierwsi. Po nich zaczną tracić posady peeselowcy usadzeni w państwowych mediach i spółkach Skarbu Państwa. Część — myślę, że spora — zechce się ratować, zmieniając przynależność partyjną. Na miejsce innych już widać sporo chętnych. Wystarczająco wielu, żeby Leszek Miller mógł spać spokojnie — jakkolwiek mu pisane skończyć (coraz więcej wskazuje, że marnie), na pewno nie skończy jeszcze w tym roku.
opr. mg/mg