Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (32/2003)
Brak regulacji własnościowych na ziemiach zachodnich i północnych spędza sen z powiek wielu Lachom. Nie bez powodu, skoro Niemcy przywołują dawne zapisy, a sporo naszych rolników posiada ziemię w oparciu o dekret o reformie rolnej. Wprawdzie premier Miller zapewniał w Sejmie, że nie mamy problemu z niemiecką własnością w tej części Polski, ale, niestety, nie mówił prawdy. Czyżby nie wiedział, że w niemieckich kancelariach prawnych leżą już stosy pozwów sądowych złożone przez ziomkostwa niemieckie?
A niebawem możemy się spodziewać lawiny pozwów cywilnych, bo w Grundbuchach, czyli dawnych księgach gruntowych, często figurują nazwiska Niemców, a nie Polaków. Niedawno (21 lipca) pisała o tym „Gazeta Poznańska", prezentując sytuację w byłym województwie pilskim; warto zajrzeć do tego artykułu, aby się przekonać, że nie są to tylko strachy
na Lachy. Tego problemu nie należy lekceważyć, bo prędzej rozpadną się struktury socjalistycznej UE, niż Niemcy zaniechają swoich roszczeń. A kiedy już je zaspokoją, to taki stan utrzyma się przez długie, długie lata. Niemcy żądają zwrotu majątków albo rekompensaty pieniężnej, bo wiedzą, że po anschlussie do UE, który nastąpi l maja 2004 r., będziemy zmuszeni respektować prawo własności prywatnej. Nic nie stało na przeszkodzie, aby traktat akcesyjny zawierał klauzulę regulującą ostatecznie sprawę roszczeń niemieckich. Niestety, eurofederastom zabrakło wyobraźni, a negocjatorów mieliśmy wyjątkowo kiepskich. A nie żywiłbym większych złudzeń, że przy okazji także Polsce uda się cokolwiek wyegzekwować: w Unii Europejskiej, zdominowanej przez Niemcy, warunki będzie dyktował Berlin, może przy asyście Paryża, ale na pewno nie Warszawa.
Od dłuższego już czasu słychać głosy, że Niemcy, po odzyskaniu własności na ziemiach zachodnich, zgodnie z prawem obowiązującym w UE uzyskają na tych terenach prawo wyborcze. Cóż, nie trzeba szczególnej znajomości dziejów ojczystych, aby wyobrazić sobie potem jakiś plebiscyt; nawet nie w sprawie kształtu zachodniej granicy - choć nie należy zapominać, że konstytucja Niemiec nadal uznaje granice państwa z 1937 r. -tylko np. dokąd przekazywać podatki z tego terenu: do Warszawy, Berlina, czy Brukseli?
A jest jeszcze sprawa projektu budowy muzeum poświęconego losom Niemców wysiedlonych z Europy Środkowo-Wschodniej, zwanego Centrum przeciw Wypędzeniom. Nie dość, że jego inicjatorką jest, dobrze znana od lat z antypolskich wystąpień, Erika Steinbach - przewodnicząca tzw. Związku Wypędzonych, to jeszcze na dodatek siedziba owego centrum miałaby się znajdować w Berlinie. Szkoda, że wobec takiej bezczelnej próby kreowania się przez Niemców na męczenników dziejów najnowszych opinia publiczna europejska i światowa zachowuje dyskretne milczenie Zanim zaczniemy wznosić takie narodowe ośrodki, np. w Polsce, Armenii czy na Bałkanach, licytując się, kto kogo dalej wypędzał, może warto przypominać o przyczynach owych wysiedleń? Bo inaczej dramat powstańców polskich wywiezionych na Syberię, do Kazachstanu i pod krąg polarny zostanie zrównany z losem wysiedlonych Niemców, którzy przecież ponieśli tylko konsekwencje - i tak niewspółmierne do popełnionych zbrodni! -za wywołanie wojny światowej. Czy to nie zastanawiające, że narody tak bardzo upodlone przez Trzecią Rzeszę zwlekają teraz z solidarną reakcją? Przebudzą się, gdy Stary Kontynent ogarnie fala nastrojów antyniemieckich?
opr. mg/mg