Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (13/2004)
Cierpiący na niedosyt popularności politycy lewicy postanowili udowodnić, jak bardzo troszczą się o nasze kieszenie i szumnie przegłosowali niższy VAT za korzystanie z Internetu. To zabawne, bo trzeba było stoczyć walkę o niższy VAT - zwłaszcza na materiały budowlane! - jeszcze na etapie negocjacji z UE. Cały czas zapewniano nas jednak, jakich to świetnych mamy negocjatorów i na jakich znakomitych warunkach wstępujemy do struktur unijnych. Obawiam się, że całe to prężenie muskułów na niewiele się teraz zda, skoro z Brukseli dochodzą groźne pomrukiwania o ewentualnych krokach odwetowych. A rodzimi eurofile są niezwykle uwrażliwieni na wszelkie odgłosy płynące z tamtej strony. Najlepszym dowodem jest fakt, że po buńczucznych zapowiedziach: „Nicea albo śmierć!" nic już nie pozostało. Wprawdzie minister ds. europejskich Danuta Hübner zapewnia, że z Niemiec nadchodzą „dobre wiadomości", ale czy można jej wierzyć? Kompromis w sprawie konstytucji, o którym coś przebąkują Niemcy, niewiele zmienia, a i tak Francja przyjęła tę propozycję lodowato, zaś Hiszpanie od razu ją odrzucili.
Ach, ci nieszczęśni Hiszpanie! Po tragedii 11 marca mają teraz zupełnie inne kłopoty. Europa zresztą też, bo okrucieństwo zamachu uświadomiło nam, jak bardzo jesteśmy bezradni wobec terroru tego typu, ukierunkowanego na zabicie jak największej liczby osób. Przy takiej różnorodności technik powinniśmy odczuwać zagrożenie właściwie wszędzie i o każdej porze dnia oraz nocy, bo ilość scenariuszy możliwych zamachów wydaje się wprost nieograniczona. Niezbyt to radosna perspektywa. Skoro jednak trwa walka na śmierć i życie, to byłoby dobrze, gdybyśmy nauczyli się chociaż minimalizować tragiczne skutki...
Ale powróćmy jeszcze do propozycji Niemiec, bowiem można odnieść wrażenie, iż lewica - pomimo sztucznego napinania bicepsów -godzi się na wszystko, myśląc już tylko o lukratywnych posadach w Brukseli. Kiedy marszałek Senatu towarzysz Pastusiak powiedział coś o gotowości do kompromisu z UE w sprawie tzw. podwójnej większości, natychmiast ukazało się dementi sugerujące, że to nie jest stanowisko polskiego rządu. Ale wiadomo,
jak to jest w dyplomacji: im szybciej ukazuje się dementi, tym bardziej można być pewnym, że jest coś na rzeczy w tym, co się stało. I rzeczywiście, nie trzeba było długo czekać, aby się przekonać, iż rząd naprawdę wycofuje się z walki o ustalenia nicejskie; potwierdził to sam towarzysz Oleksy.
Owo prężenie muskułów nie ominęło również Kwaśniewskiego. Po upokarzającej lekcji w Waszyngtonie przebywał w Izraelu, gdzie wyściskał się z premierem Szaronem i odebrał doktorat honoris causa Uniwersytetu Hebrajskiego. Doktorat, zapewne, ucieszył go, zwłaszcza że nie musiał pisać żadnej pracy, aby go uzyskać. Gorzej, że jako pierwszy polityk spoza Izraela oficjalnie poparł budowę muru oddzielającego Autonomię Palestyńską. Tylko po co? A potem udał się do Tajlandii, więc nie wziął udziału w polowaniu na żubra w Puszczy Boreckiej, u boku Juana Carlosa -króla Hiszpanów. Dzielnie go więc zastąpił minister Cimoszewicz, który razem z monarchą strzelał na Podlasiu do bażantów, dostarczonych pod lufy z hodowli w Elżbiecinie. Myślałby kto, że czasy strzelania do oswojonych bażantów przeminęły wraz z odejściem mongolskiego towarzysza Cedenbała. Może ustrzelenie takiego bażanta daje iluzję siły?
opr. mg/mg