Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (47/2004)
Nie mam w ustach czułości, nie bzdurzę o cnocie/ Nikt mnie jednak przy podłej nie zastał robocie/ Dla zysku nic nie czynię, prawdę mówić lubię/ Nieprzyjaciół ukrytymi podstępy nie gubię/ Dusza moja nie może znieść fircyków dumnych/ Nie cierpię pedagogów, ale czczę rozumnych/ I lubo na mnie czarna zawiść się oburza/ Nie zrobię karła wielkim, ani Marsem tchórza...
Czy osiemnastowieczny poeta Tomasz Kajetan Węgierski mógł przewidywać, że taką karierę zrobi nie-przyzwoitość? Wiadomo, że niektórych rzeczy nie robi się nigdy i za żadne pieniądze. Choć sama wiedza, oczywiście, nie wystarczy, skoro już od czasów Owidiusza lubimy powtarzać: video meliora, proboque, deteriora sequor - widzę i pochwalam rzeczy lepsze, ale idę za gorszymi. Trzeba bowiem jeszcze trochę dobrej woli...
W publikowanych statystykach wypadków coraz bardziej ponure wrażenie wywołuje liczba pijanych kierowców. Każdy z nich posiada prawo jazdy, więc musi wiedzieć, że „po kielichu" nie wsiada się do samochodu. A policja i tak wyłapuje tylko niektórych, więc nikt dokładnie nie wie, ilu ich naprawdę siada za kierownicą. Jak długo ci potencjalni mordercy przypadkowych ludzi będą mogli liczyć na pobłażliwość? Wiadomo, że ani mandaty, ani punkty karne nie są dość sprawiedliwym zadośćuczynieniem za pijaństwo na drogach. Może już najwyższy czas, aby wypowiedzieć im - jak terrorystom, którymi w istocie są - prawdziwą wojnę? Trzeba odbierać im dożywotnio prawo jazdy, nawet jeśli będzie próba wymuszenia przyzwoitości.
Tak często irytują nas wieści o kolejnych politykach, którzy prowadzili samochód w stanie „wskazującym na spożycie", ale przecież oni nie biorą się znikąd. Są tacy, jakie jest społeczeństwo, w którym żyją i działają. Tyle tylko, że złapany nietrzeźwy kierowca podejmuje np. próbę wręczenia policjantowi łapówki, aby ten zaniechał karania, natomiast kiedy przytrafia się to posłowi, zaczynają się pogróżki albo zasłanianie się - jakże nieprzyzwoicie pojmowanym - immunitetem. Choć właściwie chyba nie powinno nas dziwić, że jedna nieprzyzwoitość pociąga za sobą, jak lawina, kolejną i następne.
Rozmaite bywają oblicza nie-przyzwoitości. Kiedy przed sejmową komisją miał składać zeznania najbogatszy obywatel Rzeczpospolitej, media dozowały nam napięcie, jak w filmie sensacyjnym: wsiadł do samolotu, już leci, za kilkanaście minut zacznie zeznawać, zaraz wejdzie i - nic. Okazało się, że „angielski pacjent" zatrzymał się w Londynie, a do kraju nie wraca nie tyle z przyczyn zdrowotnych, ile raczej z powodu obaw o swoje życie i swój majątek. Przed komisją stanął więc jego pełnomocnik, mecenas Widacki, który odczytał oświadczenie swojego klienta. Usłyszeliśmy swoisty kontratak na kilku członków komisji i ze zdumieniem dowiedzieliśmy się, iż ten zamożny i wpływowy człowiek postanowił kreować się na zaszczutego, osaczonego biznesmena; prowadząc własną grę, obrał dość chaotyczną strategię. I jeszcze ten wywiad dla „Financial Times".
Dlaczego jednak przyrównał zawirowanie wokół swojej osoby do dramatycznych losów p. Romana Kluski? Niegodziwości, jakich doświadczył były szef „Optimusa" od bezdusznych urzędasów, przedstawicieli organów państwa, nijak się przecież mają do p. Kulczyka, który nigdy publicznie nie stanął w jego obronie. A szkoda, bo mógł to uczynić - choćby dla przyzwoitości.
opr. mg/mg